Wiadomość o tym, że Netflix wszedł w posiadanie praw do emisji filmów kultowego japońskiego studia Ghibli na całym świecie (poza Japonią i USA, gdzie prawa te należą do Disneya) wzbudziła entuzjazm w mediach społecznościowych.
Filmy Hayao Miyazakiego, Isao Takahaty (zmarłego w 2018 r.) i ich protegowanych odegrały ważną rolę dla fandomu japońskiej animacji. To mądre i stojące na najwyższym poziomie kino familijne zamykało usta niedowiarkom, którzy w anime widzieli tylko „brutalne chińskie bajki”. Ale fani to jedno – jeśli chcą coś obejrzeć, to sobie poradzą. Dostępność filmoteki Ghibli na Netflixie to świetna wiadomość dla zwykłych widzów i ich dzieci – chociaż te filmy wyszły w Polsce na DVD, to od dawna nie są dostępne w sprzedaży. 1 lutego obejrzeć będzie można takie dzieła jak „Laputa. Podniebny zamek”, „Mój sąsiad Totoro”, „Powrót do marzeń”, „Szkarłatny pilot”, „Szum morza” i „Opowieści z Ziemiomorza”. Kolejne tytuły pojawią się w marcu i kwietniu.
Na szczególną uwagę zasługuje „Mój sąsiad Totoro”. Chociaż uwielbiany przez fanów japońskiej animacji w każdym wieku, jest przede wszystkim filmem dla dzieci. Tytułowy Totoro to leśny duch, który imię zawdzięcza przekręceniu słowa „troll”. Oczywiście nie chodzi o złośliwca z internetu, a o skandynawskiego trolla, takiego jak Muminek. Totoro jest wielki i misiowaty, ma sterczące uszy, wąsy, oczy jak spodki – i wielkie zęby, które szczerzy w szczerym uśmiechu. To najwspanialszy troll świata, który stał się logo Ghibli.
Czytaj też: Netflix nie samymi serialami stoi. To też wybitne dokumenty
Ghibli uczy, jak robić filmy o dzieciach
Ale film nie opowiada historii Totoro, tylko dwóch dziewczynek, Satsuko i Mei, które w latach 50. przeprowadzają się na japońską wieś. Dodam, że bardzo wyidealizowaną – kto chce zobaczyć jej mroczną i cyniczną odmianę, może sięgnąć po wydaną przez Waneko mangę „Ayako” Osamu Tezuki – tu jest to sielankowy świat, w którym przygoda i przyroda są na wyciągnięcie ręki. „Totoro” powstał w 1988 r., gdy japońskie miasta dusiły się od smogu i betonu. Wątki ekologiczne są jednym z głównych motywów twórczości Miyazakiego i Takahaty.
To, co odróżnia filmy Miyazakiego od wielu współczesnych produkcji, to przyjęcie perspektywy dziecka. Dzieci występują wprawdzie np. w cenionych produkcjach amerykańskiego Pixara, ale stanowią tam rekwizyt. Widać to dobrze w serii „Toy Story”, opowiadanej z perspektywy żywych zabawek i ich emocji: emocjami dzieci się nikt nie przejmuje, stają się wręcz zakładnikami dziwnego emocjonalnego szantażu („jak nie kupisz zabawki, to jej będzie przykro”). Twórcy z Pixara są fanami studia Ghibli, ale jeszcze wiele się muszą nauczyć.
Kamera w „Totoro” jest zawieszona nisko, na poziomie czteroletniej Mei, która zwiedza zakamarki starego domu i krzaki otaczające pobliski las, trafiając tak na trop leśnych duchów. Baśniowość to tylko jeden z poziomów filmu, na drugim są prawdziwe dziecięce emocje. Tęsknota Mei za chorą matką, zmęczenie Satsuki młodszą siostrą, wszystko pokazane jest szczerze i – przede wszystkim – z bezgranicznym szacunkiem, niepoddane ocenie. Nie zjawia się żadna postać belfra wygłaszającego morał, to same dzieci mają przestrzeń, by zrozumieć się i rozwiązać problemy.
Czytaj też: Gekiga, czyli japońska manga dla dorosłych
Czarownice, nostalgia, nieobecny zły
Taki bezgraniczny szacunek jest niezbędny, by opowiadać prawdziwe historie, nawet jeśli mają elementy fantazji. „Podniebna poczta Kiki” to opowieść o nastoletniej czarownicy, która zgodnie z tradycją musi opuścić rodzinny dom i rozpocząć samodzielne życie w dużym mieście. Wejście w dorosłość nie jest łatwe nawet dla kogoś, kto umie latać na miotle, pojawia się zmęczenie i rozczarowanie – optymizm filmów Miyazakiego działa dlatego, że nie unika pokazywania negatywnych emocji i ludzi w rozmaitych kryzysach. To zupełna antyteza Harry’ego Pottera, który wprawdzie miał różne nastoletnie huśtawki nastrojów, ale był zbyt zajęty strzelaniem z różdżki i walką o życie. Kiki z nikim nie walczy, jedynie z własnymi słabościami.
Ten brak narracyjnego wroga, którego trzeba pokonać, żeby wygrać, to coś charakterystycznego dla filmów Miyazakiego; typowo zła postać występuje tylko w klasycznie przygodowym „Laputa. Zamek w chmurach”, inspirowanej walijskimi pejzażami opowieści nawiązującej do „Podróży Guliwera”. Zło pojawia się w tle, jak w „Szkarłatnym pilocie”, opowieści z czasów rozpełzającego się faszyzmu; ale już podniebni piraci, z którymi regularnie ściera się tytułowy zamieniony w świnię pilot, są raczej komiczni i niegroźni.
Boom japońskiej popkultury
Pierwsze filmy Ghibli powstały w czasach boomu japońskiej gospodarki i popkultury, idąc wbrew tym prądom, są dość sentymentalne i nostalgiczne. Do sielankowej wsi zabiera widzów „Totoro”, ale i „Powrót do marzeń” Takahaty. „Szum morza” (1993) to wspomnienia czasów szkoły średniej, pierwszy z filmów studia, którego nie wyreżyserował Miyazaki ani Takahata. W ślady ojca poszedł Goro Miyazaki, choć jego pierwszy film, „Opowieści z Ziemiomorza”, adaptacja książek Ursuli Le Guin, nie był zbyt udany; gubiąc gdzieś sedno literackiego pierwowzoru. Co ciekawe, film zaczyna się sceną ojcobójstwa, symboliczną na wielu poziomach. Cóż, Hayao Miyazaki to świetny twórca, który doskonale rozumiał dziecięcych widzów, ale cenę za jego pracoholizm płaciła rodzina.
Czytaj też: Czy polska animacja zyska światową renomę?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS