Towarzystwo grupy wpływa na wszystko: tempo podróży, postrzeganie rzeczywistości, intensywność przeżywania każdej chwili. Grupa odwraca uwagę od tego, co się dzieje, zawsze bardziej skupia się na sobie niż na tym, co wokół. Grupa ma swoją własną tożsamość, która tępi postrzeganie, zagłusza rzeczywistość, gada, komentuje, porównuje i ocenia.
Prawdę mówiąc, straciłem ochotę do zagranicznych podróży nie tylko z tego powodu. Przestałem lubić „bycie turystą”. Bo przecież choćbym na zawsze zamieszkał w jakimś Paryżu czy Pradze, to jestem turystą i turystą pozostanę. Wyobrażenie o życiu wśród „lokalsów”, byciu „jednym z nich” bywa równie pociągające, co i złudne. Granice dzielące turystę od autochtona są nie do zasypania.
Przestałem podróżować, odkąd rynek księgarski zalały tysiące relacji z serii „gdzie byłem i co robiłem”. Straciłem ochotę na podróże, odkąd na Facebooku ludzie wrzucają zdjęcia i informują innych, co robili każdego dania. Nie rozumiem, co każe ludziom wsiąść do samolotu, narobić setki zdjęć i każdą duperelę opisać.
Nie mam ochoty zwiedzać obcych miast, bo wszędzie można kupić te same pamiątki wyprodukowane w Chinach. Nie znam wszystkich muzeów, które są w mojej okolicy – po co więc zwiedzać Luwr w tempie sprintera?
Mimo niechęci do podróży w wakacje nie siedzę w domu. Szukam jakiejś pustki daleko od niego lub blisko. Nieważne gdzie, ważne, żeby to było miejsce, gdzie myśl może się rozprężyć, a przestrzeń rozlewa się jak woda. Wyjeżdżam, żeby mieć spokój i żeby świat nie cieśnił się tak jak na co dzień.
Oczywiście spotykam ludzi, wchodzę do wiejskich kościółków, jem bułki z jagodami w maleńkich sklepikach. Ale to nie przesłania krajobrazu. Przeciwnie, nasącza go światłem ludzkich czynów.
Wyjeżdżam, żeby widzieć, jak góry spływają do rzek, jak osuwa się ziemia i zmienia w dno jeziora. Wyjeżdżam, żeby patrzeć, jak to, co się pojawi w zasięgu mojego wzroku, po chwili znika – rozwiewa się w dym i odsłania następne, które też przepadnie.
Wyjeżdżam, żeby o tym wszystkim rozmyślać, rozcierać w palcach czas na proch i na pył. Na nicość, która wchłania wszystko i zabliźnia mijający rok codziennego życia. Kładę się wtedy na ziemi, spoglądam w bezkresne niebo, nasłuchuję wiatru i szelestu traw. Wszystko, co wiem i umiem, staje się niepotrzebne. Codzienność znika. Pozostaje świat w swojej najstarszej formie i pragnienie rozpłynięcia się w nadciągającym nieuchronnie zmroku.
Robert Majewski, dyrektor Szkoły Podstawowej w Rogozinie, dyrygent chóru Vox Singers
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS