Rokrocznie ponad 6 tysięcy osób spotyka się z informacją o tym, że będzie miało wyłonioną stomię. Taka informacja to najczęściej szok, natłok pytań i wątpliwości, często trauma. Szacuje się, że w Polsce żyje ponad 50 tysięcy osób z wyłonioną stomią. Liczba ta wzrosła o 25 proc. zaledwie w ciągu ostatnich pięciu lat. Biorąc pod uwagę, że tendencja zachorowań na nowotwory, które są jedną z głównych przyczyn wyłaniania stomii, jest rosnąca, prognozuje się, iż tego typu operacje również będą coraz częstsze.
Jak się okazuje stomia to nie wyrok wręcz przeciwnie najczęściej ratuje życie lub poprawia jego jakość. Dziś swoimi doświadczeniami dzieli się z nami mieszkanka Myślenic Dorota Gatlik-Niemiec, chorująca na raka – od niedawna stomik.
Dorota mieszkanka Myślenic za niespełna dwa miesiące skończy 55 lat. Cechują ją niezwykła wręcz energia i młodzieńcza radość, których można jej pozazdrościć. Jej pasją jest krawiectwo, kocha szyć i na dodatek ma do tego talent. Kiedy jej dzieci dorosły i założyły własne rodziny, cieszyła się, że w końcu będzie mogła zainwestować w siebie, zrealizować odkładane na później plany. Tego jednak nie planowała… Nie przewidziała jednego, że będzie zmuszona w trybie pilnym zainwestować w walkę o własne zdrowie i życie. Przeszła już kilkanaście operacji i po raz kolejny przyszło jej się mierzyć z nowotworem. Od niedawna jest stomikiem a pierwotne zwątpienie i słabość zamieniła na nadzieję, wdzięczność i moc. Jak to zrobiła? Przeczytajcie koniecznie! Jej świadectwo daje moc, może ktoś z Was zaczerpnie z tego źródła.
Skąd pochodzisz i czy pamiętasz swoje dzieciństwo?
Moi rodzice pochodzą z Myślenic. Moja mama w poszukiwaniu pracy wyjechała za młodu do Zakopanego. Dostała posadę w obserwatorium na Kasprowym Wierchu, tam przyszłam na świat! Śmieję się, że mimo, iż nie jestem prawdziwą góralką, to miano należy mi się, choćby z tego powodu, że mieszkałam tam przez ponad trzy lata. Pamiętam moment, kiedy tata zabrał mnie na Kasprowy i powiedział – stój tu, nie ruszaj się. Stałam przez chwilę, ale korciło mnie. Musiałam iść, co ja mówię, pobiegłam tam, gdzie nie pozwolił. Gdyby nie to, że ojciec złapał mnie za kaptur, to bym się roztrzaskała! Z tego dnia pamiętam, że błagałam ojca, żeby nie mówił mamie, co się stało. Takie perypetie życiowe miałam.
Jestem kobietą silną – potrafiłam jeździć konno, zaorać pole i zbronować, ściąć drzewo w lesie – dla mnie to nie były żadne problemy. Wszystkiego nauczył mnie dziadek. Może za dużo mi tego pokazał jako kobiecie, bo mówi się, że kobieta powinna być bardziej delikatna, ale to mnie ukształtowało. Kocham życie.
Jesteś stomikiem. Operacja wyłonienia stomii to zabieg, który ratuje życie lub zdecydowanie wpływa na poprawę jego komfortu. Wciąż jednak dla wielu to temat tabu?
Tak. Ludzie nie mają o niej pojęcia. Wielu wyobraża sobie, że jak ktoś ma stomię, to jest przekreślony, niektórzy świadomie się odsuwają, bo traktują takiego człowieka jak naznaczonego. Inni boją się, żeby jakoś nie urazić… I wtedy weszłam na parę grup stomijnych, bardzo mi się tam nie podobało, uciekałam stamtąd. Widziałam tylko łzy, rozpacz i samych pokrzywdzonych ludzi. Myślę, że dzięki stomii wielu z nas dostało drugą szansę. I trzeba czerpać z niej garściami. Nie oglądać się za siebie, tylko nauczyć się z tym żyć i patrzyć do przodu.
Czym dla Ciebie jest stomia i jak sobie z nią radzisz?
W pewnym momencie stomia mnie przerażała. Owszem, musiałam to przemyśleć, wszystko ułożyć w głowie. Byłam świadoma z czym się wiąże, ale już na OIOMie przyszły mroczne chwile, dużo wtedy płakałam. Myślałam – no dobra, mam wyprowadzoną stomie, ale czemu tak śmierdzi. Byłam załamana – bałam się, że w całym domu będzie unosił się odór. Mówiłam o tym głośno, a lekarze i pielęgniarki patrzyli na mnie jak na wariatkę. Nikt nie słuchał, co mówiłam, a ja z minuty na minutę byłam coraz bardziej przerażona. W pewnym momencie przychodzi pani doktor, pochyla się nade mną i mówi: tak – rzeczywiście śmierdzi! Okazało się, że miałam pęknięty worek, a ja nie mogłam się pogodzić z tym, że już nigdy nie wyjdę z domu, że będę skazana na siedzenie w odosobnieniu… Później zastanawiałam się, co mogę zrobić, jak to będzie… przepełniał mnie wszechogarniający lęk. Wtedy przeżyłam coś niemal mistycznego. Byłam przygnębiona, zalana łzami, nie wiem skąd, jak i kiedy, w drzwiach sali pojawiła się pielęgniarka. Zaczęła ze mną rozmawiać, tłumaczyć, że to nie koniec życia. Przyniosła specjalistyczne czasopisma, rozmawiałyśmy przeszło dwie godziny. Przeczytałam wszystko od deski do deski, zobaczyłam ludzi na zdjęciach, którzy świadczyli o tym, że z tym można żyć. Piękne dziewczyny, które mają stomię i normalnie funkcjonują, to mi dało kopa, że aż sama siebie zapytałam – Dorota, czego ty od siebie chcesz?! Dawaj do przodu! Podnoś się i żyj! I tak zrobiłam. Mój dramat – łącznie z czasem chlipania, trwał chyba z kilka godzin i zamknął się poczuciem zrozumienia, po co mi ta stomia….
Jak zareagowali Twoi najbliżsi na to że będziesz stomikiem?
Była to trudna wiadomość dla moich bliskich: mojej mamy, dzieci… Ale mieli świadomość, że ja po każdej operacji – a było ich w sumie 12 – zawsze się podnoszę. Bardzo mi dopingowali, a gdy wyszłam ze szpitala, realizowali ten sam plan co zawsze, starali się przekazywać wyłącznie pozytywne wiadomości, relacje i opowieści. I wciąż powtarzali: mamo, nie załamuj się! To oni mi pomogli. Na początku, worki wymieniała mi córka. Czekałam na moment, kiedy do mnie przyjdzie. W końcu doszłam o mojego „ulubionego” momentu oprzytomnienia i zdałam sobie sprawę, że to nie może tak wyglądać. Postanowiłam: muszę się tego nauczyć. Udało się! Gdy odwiedzały mnie wnuki – zdarzało się, że pytały – babciu, co tam masz? Były pytania, były odpowiedzi: Ty masz tam… na dole, a babcia tutaj. Wiele razy zdarzyło mi się śmiać z powodu, że mam stomię.
To sztuka śmiać się w trudnych chwilach…
Tak ale dystans pomaga, byłam kiedyś z rodziną w górach. W trakcie pieszej wycieczki, moi kompani wycieczki, jeden po drugim nerwowo szukali toalety. Ja pękałam ze śmiechu, a oni nie widzieli, co mnie tak śmieszy. W końcu się przyznałam – wy szukacie miejscówki, a ja swoją mam przy sobie (śmiech). Każdego dnia staram się myśleć pozytywnie, nie myślę o złych stronach, bo załamałabym się. Nie dopuszczam złych myśli. Powtarzam sobie: będzie dobrze!
Miewasz jeszcze chwile słabości?
Bardzo rzadko, chociaż były takie chwile jak mówiłam, kiedy się chlipało, bo może człowiek chciałby mieć przy sobie kogoś takiego bardzo bliskiego, a ja od wielu lat jestem wdową. Życie trochę mnie kopało, ale i daję sobie prawo do wypłakania, a potem najczęściej z kimś rozmawiam, bo fakt, że jestem wysłuchana, mogę wyrzucić z siebie to, co boli, po prostu pomaga. Pomagają mi rozmowy z córką albo przyjaciółką. Bywa, że chwytam za różaniec i gorliwie się modlę. To również pomaga, uwalnia mnie od łez, smutnych myśli… I wiesz stomia, to moje życie, dzięki niej żyję. Jestem wdzięczna, że daje mi dodatkowe chwile radości, że jeszcze tu jestem, bo gdyby nie ona, dawno by mnie tu nie było. Coraz mniej płaczę, coraz więcej się cieszę.
Jakie są Twoje marzenia teraz?
Chcę nadal zwiedzać świat, o tym myślę i o tym marzyłam od zawsze. Jest tak wiele miejsc w które chciałabym pojechać. Chcę zwiedzić Palestynę, Turcję ale także Polskę. Jak przestaną obowiązywać ograniczenia wirusowe, już nic mnie nie zatrzyma!
Dziękuję Doroto za szczerą rozmowę, życzę zdrowia i pięknych podróży.
informacje i zdjęcia: Fundacja Pro Life
Jeśli szukasz bieżących informacji z naszego regionu subskrybuj nasz kanał:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS