Już jako osoba dorosła, w latach 80. na łamach „New York Timesa” Spielberg wspominał, że właśnie wtedy zaczął zwalniać. Dobiegł do mety ostatni. Chłopca, który dobiegł przedostatni, kumple z klasy wzięli triumfalnie na ramiona i ponieśli go do szatni. Spielberg został na torze sam, próbując poradzić sobie ze sprzecznymi uczuciami dumy i wstydu, które go zalały. „Nigdy nie czułem się lepiej i nigdy nie czułem się gorzej w całym moim życiu” – wspominał w tamtym wywiadzie.
Tak przekonał się, że wszystkie uczucia, nawet te sprzeczne, są ze sobą powiązane. Jako mały chłopiec był zakochany w samolotach, ale bał się latania, uwielbiał filmy Disneya, ale po scenie zastrzelenia matki Bambiego przez długie miesiące nie mógł spać. Za oknem jego sypialni w New Jersey rosło ogromne drzewo. Przerażało go, że po zmroku wygląda jak potwór, a mimo to wgapiał się w nie, a jego wyobraźnia pracowała, wymyślał kolejne koszmary z jego udziałem.
Horrory familijne
Wiele lat później przewodnim tematem filmów Stevena Spielberga stanie się właśnie to napięcie między poczuciem zagrożenia, walką o przetrwanie, a ekscytacją i adrenaliną. Na bohaterów Spielberga nieustannie będzie coś czyhało: żarłoczne rekiny („Szczęki”), tyranozaur („Park Jurajski”) albo nieprzyjaźni przybysze z kosmosu („Wojna światów”), itd. A widzowie z całego świata – liczeni w setkach milionów – będą te spektakle śledzili z wypiekami na twarzach.
Miałam okazję rozmawiać z nim kilka lat temu, gdy na festiwalu w Cannes premierę miał jego „Bardzo Fajny Gigant”. Gdy wszedł energicznym krokiem do apartamentu Seana Connery’ego w canneńskim hotelu Carlton (najbardziej luksusowe apartamenty noszą tam imiona legendarnych gwiazd), wszyscy urwali rozmowy w pół zdania. Niewysoki, smukły, zwinny. Krawat pod szyją, biała koszula, sweterek na suwak, sportowe buty. Mocny uścisk dłoni. To zapamiętałam. A także to, że coś w jego sposobie bycia sprawiało, że przypominał mi raczej chłopca niż dojrzałego mężczyznę: ilekroć w czasie naszego spotkania rozmowa schodziła na kino, zapalał się jak dzieciak opowiadający o nowej zabawce. – Reżyserowanie filmu to nie jest praca, to hobby, przyjemność, przywilej, dar – przekonywał z błyskiem w oku.
JAWS
Fot.: Zuma Press
Mówił, że lubi ludzi, którzy dużo czytają. – Sam nie czytam tylu książek, ile powinienem. Czytam głównie scenariusze – przyznał, a chwilę później przekonywał mnie, że „nie ma nic złego w uciekaniu od rzeczywistości w bajkę”. – Baśnie są wymówką, żeby zrobić sobie od rzeczywistości przerwę, zatracić się i może wyjść z filmu z odrobiną nadziei, że marzenia się spełniają. Zainspirować tą nadzieją innych ludzi do walki o to, co słuszne – tłumaczył.
Po niebywałym sukcesie, jakim było jego familijne „ET” (1982) Spielberga zaczęto utożsamiać z filmami o dzieciństwie. I tak naprawdę ta metka do dziś z nim została. Nawet jego hity kina akcji, „Wojna światów” czy „Park Jurajski”, obracają się wokół tematyki familijnej. Zazwyczaj, gdy głównymi bohaterami nie są dzieci, są nimi rodzice, których dzieciom zagraża niebezpieczeństwo.
Spielberg czyli Midas
„Szczęki” to był projekt, w który nikt nie wierzył. Wielu aktorów odmówiło udziału w nim.
Zdjęcia miały trwać 55 dni, a trwały 159. Początkowo wierzono, że na potrzeby filmu uda się wytrenować wielkiego białego rekina, co okazało się finalnie niewykonalne. Specjalnie zaprojektowane mechaniczne modele rekinów wciąż się psuły. Pneumatyczne rekiny wciąż się psuły, wchłaniały wodę i pęczniały, grzęzły w wodorostach. Scenarzyście Carlowi Gottliebowi grającemu również rolę Meadowsa wirnik łodzi niemal obciął głowę. Richard Dreyfuss (Matt Hooper) zatrzasnął się w podwodnej klatce i nim ją wyciągnięto, prawie utonął.
Ciąg nieszczęść zakończył się w dniu premiery. Frekwencja była niewiarygodna. Film, który kosztował 9 mln dolarów zarobił w kinach 470 mln dolarów. Kolejne produkcje utwierdzały tylko branżę w przekonaniu, że czegokolwiek Spielberg się nie dotknie, zamienia się w złoto. „Park jurajski” został zrobiony za 63 mln, a zarobił w kinach ponad miliard dolarów. Razem z Lucasem, Coppolą, Scorsese i Brianem de Palmą zapisał się w historii kina jako jeden z reżyserów, którzy zrewolucjonizowali przemysł filmowy. To Spielberg stworzył model letniego hitu (blockbustera), wprowadzając „Szczęki” do kin latem 1974 roku.
pap 20070225 1LN
Fot.: MPTV / LFI/PAP
– Steven ciągle myśli o widzach: co już wiedzą, czego nie? Jest jak piłkarz, który widzi gdzieś na boisku wolną przestrzeń, a niedaleko gracza, który może tam podbiec do piłki – opowiadał mi jego przyjaciel, aktor Mark Rylance. – Nikt inny tego nie widzi. Wygląda to tak, jakby podana przez niego piłka nigdzie nie zmierzała, a nagle ktoś się tam w tym pustym polu pojawia.
Legenda głosi, że w kinie zakochał się już jako siedmiolatek, gdy zobaczył „Największe widowisko świata” (Oscar dla najlepszego filmu w roku 1952). Scena, w której dochodzi do kolizji pociągu zrobiła na nim podobno takie wrażenie, że usiłował ją później otworzyć w domu, używając dziecięcej kolejki i nakręcając zderzenie zabawek domową kamerą.
Urodził się w rodzinie żydowskiej, jako syn Lei Posner-Adler restauratorki i pianistki oraz Arnolda Spielberga związanego z branżą komputerową. Jego hebrajskie imię to Szmuel. Dzieciństwo spędził w Haddon Township, New Jersey, gdzie uczęszczał do Szkoły Hebrajskiej, będąc uczniem rabina Alberta L. Lewisa. Po rozwodzie rodziców wyjechał z ojcem do Saratogi w Kalifornii, gdzie w 1965 ukończył Saratoga High School.
Miał ledwie dwadzieścia dwa lata, gdy wyreżyserował swój pierwszy w życiu odcinek serialu („Night Gallery”) dla poważnego hollywoodzkiego studia Universal. Reżyserował w nim samą Joan Crawford. Do legendarnego studia dostał się fortelem. Odłączył się od grupy, z którą zwiedzał wnętrza i na własną rękę zaczął krzątać się po zapleczu. Zobaczył go producent, zapytał, kim jest. Spielberg musiał zrobić na nim wielkie wrażenie, bo producent wręczył mu darmową trzydniową przepustką na teren wytwórni. W ciągu tych trzech dni młody filmowiec (miał już wtedy na koncie kilka świetnych krótkich metraży) nawiązał tyle kontaktów, że od tej pory był tam stałym bywalcem. Niedługo później prezes Universal Sid Sheinberg o podpisał z nim siedmioletni kontrakt na reżyserowanie filmów oraz seriali telewizyjnych. Właśnie Sheinberg powierzył Spielbergowi realizację projektu „Szczęki”, a w 1982 roku podsunął mu książkę „Arka Schindlera” („Schindler’s Ark”). Jedenaście lat później film zrobiony na jej podstawie przyniósł artyście pierwszego Oscara za reżyserię.
Życie to jedna wielka przygoda
Niektórzy twierdzą, że sukces finansowy jego filmów to zasługa infantylizmu historii, który czyni je przystępnymi dla każdego.
Na pewno Spielberg od samego początku perfekcyjnie wyczuwał amerykańskie nastroje. Był swoistym barometrem lęków i marzeń swoich rodaków i bezbłędnie żonglował nimi w swoich filmach.
indiana jones
Fot.: Screen / BRAK
Pod koniec dekady lat siedemdziesiątych, którą zdominowały afera Watergate i wojna w Wietnamie, pokazywał arogancję i brutalność władzy. W jego wczesnych filmach przysłowiowy zwykły Kowalski był miażdżony przez tych, którzy uchodzili dotąd za autorytety, zastraszany. Reprezentanci władzy – czy to urzędnicy rządowi z „Bliskich spotkań trzeciego stopnia” czy burmistrz ze „Szczęk” – byli w tych filmach moralnie obłudni, byli typowymi czarnymi charakterami.
Czytaj też: Quentin Tarantino specjalnie dla „Newsweeka”: Celebruję Los Angeles z tamtych lat
Gdy nastała era Reagana, era amerykańskiego optymizmu, wiary w Amerykę jako naród self made men, Spielberg kręcił jednego „Indianę Jonesa” za drugim, karmiąc widzów pocieszającym przekonaniem, że życie to jedna wielka przygoda. W ideał (skompromitowanego dekadę wcześniej) amerykańskiego bohaterstwa, czyli Indianę Jonesa, wcielał się wspaniale ulubieniec Hollywoodu Harrison Ford. Równie długofalową współpracę, co z Fordem miał jeszcze tylko z jednym aktorem: Tomem Hanksem.
Ulubieniec Spielberga i Ameryki
– Tom Hanks jest Ameryką – powiedział kiedyś Spielberg. Mając na myśli to, że Hollywood projektowało na Hanksa swoje wielkie amerykańskie sny, a to o wyprawach w kosmos („Apollo 13”), to znów o romantycznej miłości („Bezsenność w Seattle”). Tom Hanks to ktoś, z kimś Amerykanie zawsze mogli się utożsamiać, wierząc, że i ich byłoby stać na taką odwagę, jaką demonstrują bohaterowie, w których się wciela. Spielberg potrafił świetnie grać tym jego wizerunkiem (ostatnio w kręconym m.in. w Polsce „Moście szpiegów”).
Most szpiegów film kino Tom Hanks
Fot.: Materiały prasowe / BRAK
W oryginalnym scenariuszu „Szeregowca Ryana” Robert Rodat opisuje kapitana Millera jako twardziela „zaprawionego w boju, władczego, mającego w głębokim poważaniu piekło rozgrywające się wokół”. Reżyserowany przez Spielberga aktor zrobił zaś z niego poczciwego kapitana, który chce za wszelką cenę uratować cały pluton i wrócić po prostu do domu.
Gdy „Szeregowiec Ryan”wchodził na ekrany, amerykańska polityka zagraniczna wyglądała tragicznie. Sytuacja w Afganistanie była napięta, w Zatoce Perskiej jeszcze nie ucichły echa operacji Pustynna Burza.
W XXI wieku Spielberg ponownie podążył bowiem za Stanami Zjednoczonymi w ciemne rejony. Miejsce sentymentalizmu zajęła w jego kinie mroczna wizja świata, choć – jak to u Spielberga – niepozbawiona akcentów optymizmu.
Postacie reprezentujące amerykańskie wartości to w jego filmach z ostatnich dwóch dekad już nie bohaterowie bez skazy, jak Indiana, ale zepsuci kapitaliści. Pogoń za pieniędzmi jest w nowszym kinie Spielberga niekontrolowana i zgubna.
Widać to zwłaszcza we wspaniałej „A.I. Sztucznej inteligencji” – po dwóch dekadach od premiery ten film ogląda się już dziś niemal nie jak odległe science fiction, a wariację na temat współczesnego świata z jego wszechobecnymi robotami, niszczonym klimatem, poczuciem alienacji.
„West Side Story” – wersja pandemiczna
Z obecnym już na polskich ekranach „West Side Story” jest tak samo. To wprawdzie wariacja na temat starego hitu – broadwayowskiego musicalu z muzyką Leonarda Bernsteina i tekstami Stephena Sondheima – ale osadzona w bardzo aktualnym kontekście. Akcja rozgrywa się w latach 50. XX wieku na ulicach Nowego Jorku. Spektakl opowiada o losach nieszczęśliwej miłości portorykańskiej imigrantki Marii i Amerykanina o polskich korzeniach Tony’ego (Ansel Elgort). Dwa nowojorskie gangi Jetsi (Rakiety) i Sharki (Rekiny) walczą nieustannie między sobą. Gdy zazdrosny brat Marii, Bernardo dowiaduje się, że ta spotyka się z chłopcem z wrogiego gangu, postanawia się zemścić.
Premiera „West Side Story”, Nowy Jork, listopad 2021
Fot.: materiały prasowe/Disney Polska
W wersji Spielberga wątek prześladowań na tle rasowym dominuje tę współczesną wersję historii Romea i Julii. Zarzewiem walk staje się ciemniejszy odcień skóry, inny obyczaj. Ten film jest wspaniale zrealizowany, kapitalnie zagrany, wizualnie oszałamiający. Już trafił na topowe miejsca zestawień najlepszych filmów roku.
Wydaje się, że Spielberg liczył, że w odświeżonej odprawie da broadwayowskiemu klasykowi drugie życie, jak kiedyś Baz Luhrman dał drugie życie „Romeo i Julii” . Jednak na razie nowe „West Side Story” nie porwało widzów. Nakręcony za 100 milionów dolarów musical zarobił na całym świecie w pierwszy weekend wyświetlania niecałe 15 milionów dolarów.
Może dlatego, że nie daje łatwej ucieczki od tego, co się dzieje poza kinem, którą dawały najpopularniejsze filmy twórcy, jak seria o „Indianie” czy „E.T.”. Myślę, że to zaważyło.
Jest też w filmie jeszcze inna, na wskroś współczesna myśl: akcja toczy się w części Nowego Jorku, którą władze właśnie zrównują z ziemią, by wybudować w miejsce starych kamienic bardziej luksusowe apartamentowce. Świat bohaterów chwieje się więc w posadach, a oni zamiast zjednoczyć się, by przetrwać kryzys, prowadzą odwieczne wojenki.
Warto zobaczyć ten film. Tracąc (umyślnie czy nie) wyczucie tego, co widzowie chcą oglądać, Spielberg staje się lepszym twórcą.
Czytaj też: Keanu Reeves mówi nie gwiazdorstwu. Pobiera taką pensję, jak anonimowi aktorzy, jeździ metrem, jada w fast foodach
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS