Joanna i Kordian Czerwonkowie od lat są związani z Domowym Kościołem. Młodzi, energiczni. Do szczęścia przez długi czas brakowało im tylko dziecka. Starali się, ale bezskutecznie. – Miałam bardzo nieregularne miesiączki. Moje cykle były strasznie długie. Lekarze uznali, że to już taka uroda – opowiada Asia. – Modliliśmy się o dziecko i w którymś z kolejnych cykli, w 210. dniu okazało się, że jestem w ciąży. Szaleliśmy ze szczęścia. Wyczekana ciąża przez pierwsze tygodnie przebiegała prawidłowo.
Zwyczajowe badanie przezierności karku dziecka, robione mniej więcej w 12. tygodniu płodowego życia, także wyszło prawidłowe. – Dopiero w 20. tygodniu ciąży usłyszałam, że dziecko może mieć niedrożność dwunastnicy, ale żebym się nie martwiła, bo to pewnie jeszcze się udrożni, a jeśli nie, to zaraz po narodzinach przeprowadzą operację – opowiada Asia.
Okazało się, że mały chłopczyk, który rozwijał się pod jej sercem, ma też chore serduszko i raczej na pewno będzie miał zespół Downa. – Lekarz, do którego trafiłam przypadkiem, zaproponował aborcję. Pamiętam jak dziś jego słowa: „Do 24. tygodnia legalnie można poczynić aborcję” – wspomina Asia. – Wstałam i wyszłam wtedy z gabinetu.
Świat się nie skończył
W domu czas radości nagle zamienił się w czas smutku i niepewności. – Codziennie rano budziłam się z tym bezsensownym pytaniem: dlaczego my, dlaczego to właśnie nas spotyka? Jak sobie poradzimy? Nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia z dziećmi z zespołem Downa. Kordian był silniejszy. Przytulał mnie i mówił: “Popatrz, budzisz się codziennie rano, jest piękny dzień, mamy za co dziękować. Nasze dziecko będzie miało zespół Downa, ale świat od tej wiadomości się nie zawalił. Damy sobie radę”. To był moment, gdy tak bardzo mocno doświadczyłam, że na męża wybrałam sobie dobrego człowieka – wspomina.
Kolejne badania, którym Asia była poddawana, potwierdziły wszystkie prognozowane wady. – Bardzo chciałam dobrze przygotować się do tych narodzin. Szukałam wszelkich informacji o dzieciach z trisomią 21. Czekałam na poród z pewnym niepokojem, ale już z akceptacją sytuacji. Wybraliśmy imię: Stanisław.
Staś na świat musiał przyjść wcześniej, niż się tego wszyscy spodziewali. – Pamiętam, że wybierałam się jeszcze na odpust do Wąwolnicy, jednak lekarz najpierw położył mnie na oddziale, by podać sterydy przyspieszające rozwój płuc, a potem zarządził cesarkę dla bezpieczeństwa mojego i dziecka.
Zaraz po urodzeniu stwierdzono wady dysmorficzne i chłopca zabrano do inkubatora. Staś przeszedł zaplanowaną operację, a potem… nieplanowaną sepsę. – Jeszcze przed porodem zastanawiałam się, czy zdołam go pokochać, a kiedy go już z mężem zobaczyliśmy, to poczułam się najszczęśliwsza na świecie. On był taki słodziutki i taki dzielny wśród tych wszystkich otaczających go igieł i rurek.
Wszystko jest po coś
Dla Asi i Kordiana czas walki o zdrowie Stasia był też czasem szukania wszelkich wiadomości o dzieciach z zespołem Downa oraz rodzicach, którzy takie dzieci wychowują. – Byliśmy bardzo optymistycznie nastawieni, bo choć sytuacja była naprawdę trudna, Staś wyszedł z sepsy. Bardzo chcieliśmy zabrać go do domu, ale trzeba było czekać na operację serca, która miała odbyć się w Warszawie – opowiadają.
Operacja serca ich syna miała miejsce w Warszawie. – To był straszny czas – wspominają. – Staś leżał w izolatce przez miesiąc po operacji, a my nie mogliśmy do niego wejść. Staliśmy tylko za szybą i patrzyliśmy na jego opuchnięte ciałko. Lekarze najpierw przekonywali, że wszystko się powoli unormuje, a potem zaczęli mówić, że ma 50 proc. szans na przeżycie. Myśmy w ogóle nie dopuszczali do siebie takiej możliwości, że nasz syn może umrzeć, przecież tak wiele dzieci przechodziło tego rodzaju operacje. Nagrywaliśmy mu wierszyki i piosenki, by słyszał nasze głosy. Wierzyliśmy, że to go zmotywuje do walki. Aż przyszedł dzień, w którym jedna z lekarek ostro nam powiedziała, żebyśmy się w końcu ogarnęli, bo nasz syn umiera. Pamiętam, Kordian wtedy powiedział, że Bóg jest niesprawiedliwy. Dał nam chore dziecko, które myśmy z jego niepełnosprawnością pokochali i zaakceptowali, inni ludzie takie dzieci oddają, a On nam je teraz zabiera. Potem jednak wspólnie powiedzieliśmy Bogu, że jeśli taka jest Jego wola, to niech zabierze Stasia do siebie. Po sześciu miesiącach walki o życie Staś zmarł w walentynki.
archiwum rodzinne
Dziś Asia i Kordian cieszą się dwójką zdrowych dzieci.
Bardzo szybko po śmierci Stasia, Asi i Kordianowi urodził się Antek, choć wcześniej jeszcze, w trzecim miesiącu ciąży, przeżyli stratę kolejnego dziecka. – Nie, nie baliśmy się, że kolejne dziecko znowu może mieć zespół Downa. To nam zupełnie nie przeszkadzało. Nie chcieliśmy tylko, by cierpiało tak jak Staś – mówią. Wkrótce po Antku na świat przyszła Marysia. Oboje zdrowi. – Lekarze przekonywali, że jeśli chcemy mieć w ogóle dzieci, i to zdrowe dzieci, to zostaje nam tylko in vitro.
Małżonkowie nie skorzystali. Wybrali naprotechnologię i bezcenną pomoc dr. Macieja Barczentewicza. – Dziś wiemy, że wszystko w życiu jest po coś. Wiemy, że Staś tam w niebie gdzieś na nas czeka i staramy się dobrze żyć, by go kiedyś spotkać – mówią zgodnie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS