Marek Urbański, kierownik działu archeologii Muzeum Okręgowego w Sieradzu, wspominał swój udział w ekspedycjach badawczych łódzkiego ośrodka archeologicznego. Ich celem była eksploracja miejsc kaźni polskich oficerów, zamordowanych w 1940 r. przez NKWD.
Po kilkudziesięciu powojennych latach, przez które temat masowych zbrodni na polskich oficerach więzionych w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie praktycznie nie istniał, w pierwszej połowie lat 90. ubiegłego wieku rozpoczął się korzystny klimat do badań archeologicznych na tamtych terenach. – Po wielu latach milczenia, kłamstw i zaprzeczania faktom, prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow przyznał 13 kwietnia 1990 roku, że wymordowanie kilkudziesięciu tysięcy polskich oficerów w Katyniu, Charkowie i Miednoje w 1940 r. było zbrodnią radziecką. W 1992 prezydent Rosji Borys Jelcyn przekazał Polsce tzw. „archiwum katyńskie”. Najważniejszym dokumentem była notatka szefa NKWD Ławrentija Berii dla Stalina z rekomendacją, by polskich jeńców rozstrzelać bez sądu, bo są „elementem wrogim wobec ZSRR i nie rokują żadnych szans na poprawę” – mówi Marek Urbański.
Ci „nie rokujący szans na poprawę” byli oficerami rezerwy, w cywilu wykonujący zawody lekarzy, prawników, nauczycieli czy profesje inżynierskie – krótko mówiąc: byli inteligencją, czyli grupą wyjątkowo groźną dla sowieckich planów. Było ich około 25 tys. Do końca wierzyli, że nie stanie im się krzywda i zostaną wyciągnięci z niewoli przez organizacje międzynarodowe.
Dołów śmierci było kilkadziesiąt. W większości z nich ułożenie szczątków świadczyło o chaotyczności działania enkawudzistów. – Ciała leżały tak, jak upadły, nikt ich nie układał. Wyjątkiem był jeden grób, dużo większy od pozostałych, bo liczący około tysiąca ciał. Po wykopaniu dołu skonstruowano rampę, by można było podjechać ciężarówką. Zwłoki układano równo, warstwami, dlatego zmieściło się ich tak dużo – wspomina dr Urbański.
W miejscach pochówku naukowcy odnajdowali nie tylko resztki ciał i mundurów. Zachowało się sporo przedmiotów należących do oficerów: grzebieni, medali, obrączek, sygnetów, scyzoryków i kluczy. Trafiały się też nieśmiertelniki, dokumenty i fotografie. – Obcowanie z materią tak delikatną nie mogło nie powodować ogromnych emocji u osób, które brały udział w ekshumacjach. Trudno właściwie opisać słowami to, cośmy wtedy odczuwali i przeżywali – mówi archeolog.
Wyjęte z ziemi szczątki i artefakty, po szczegółowym opisaniu i zaewidencjonowaniu, trafiły do plastikowych worków, które zakopano z powrotem w ziemi. Będą stanowiły dowód w procesie o ludobójstwo, gdy już do niego dojdzie.
T.O.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS