Kultura sprzyja albo nie sprzyja pewnego rodzaju doświadczeniom, promuje albo tłumi określone przekonania, wartości czy przeżycia. Stwarza przestrzeń, w której można mierzyć się z rozmaitymi aspektami życia i umierania, albo tę przestrzeń odbiera. Moim zdaniem współczesna kultura zachodnia ma na sumieniu wiele przemilczeń, wyparć i negacji. W tej książce przyglądam się nieodłącznym składowym ludzkiej egzystencji, od których systematycznie kultura ta odwraca wzrok. O których woli nie wiedzieć albo które – w momencie, kiedy ich istnienia nie da się już ukryć (bo przecież niczego, co jest nieodłączną składową ludzkiej egzystencji, nie da się na dłuższą metę ukryć) – stara się za wszelką cenę zdeprecjonować. Albo zamienić w patologię wymagającą takiej czy innej – farmakologicznej albo terapeutycznej – interwencji.
Klasycznym przykładem współczesnego wypartego jest oczywiście śmierć. O tym, że stała się ona we współczesnej kulturze tym, czym był seks w epoce wiktoriańskiej – wielkim tabu – pisał już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku amerykański antropolog Geoffrey Gorer, częsty gość na kartach tej książki. Współcześnie jednak – traktuje o tym pierwszy rozdział, ta książka bowiem, parafrazując Hitchcocka, zaczyna się od śmierci, a potem napięcie już tylko rośnie – negacja śmierci przebiega wedle schematu zupełnie innego niż pół wieku temu. Niegdyś po prostu o niej milczano i skrywano ją za szpitalnymi parawanami. Dzisiaj – w pozornym geście ponownego zaproszenia na salony – usiłuje się z niej zrobić kolejną fantastyczną szansę na osobisty rozwój, wzmocnienie i „ubogacenie” życia tu i teraz.
Ponieważ współczesny człowiek nie umiera, a jeśli już umiera, jest to dlań doświadczenie ekscytujące i rozwojowe, nie zaś przerażające i nieodwracalne – kultura nie przewiduje także zbyt wiele miejsca na doświadczenie żałoby. No, chyba że – jak stanowi opublikowana w 2013 roku piąta edycja klasyfikacji DSM, przygotowana przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne – trwa ono nie dłużej niż… dwa tygodnie. Po upływie dwóch tygodni żałobę (czy raczej towarzyszące temu procesowi dyskomfort i trudności) można już bowiem uznać za jednostkę chorobową. O żałobie właśnie traktuje rozdział drugi.
Brak miejsca na przeżywanie żałoby wiąże się ze zjawiskiem o szerszym zasięgu, a mianowicie z deprecjonowaniem i patologizowaniem smutku. To uczucie – jak staram się pokazać w rozdziale trzecim – jest dla współczesnego kapitalizmu bez mała tym, czym acedia (specyficzna mieszanina smutku i nudy) była dla teologów katolickich w pierwszych wiekach chrześcijaństwa: grzechem ciężkim. Acedia neguje bowiem wspaniałość świata stworzonego przez bóstwo, podobnie jak smutek neguje dziś wspaniałość późnego kapitalizmu. Pod znakiem zapytania stawia sensowność wszelkich naszych zaangażowań i inwestycji. Czyni nas bezproduktywnymi. A to w świecie zdominowanym przez rynek jest bodaj największą możliwą zbrodnią. (…)
W tym wszystkim – w niezgodzie na śmierć, żałobę i smutek, w pragnieniu wspólnoty, ślepocie na własną przemoc i potrzebie mitu, który nada naszemu doświadczeniu jakiś sens – odzywa się jednak coś jeszcze bardziej pierwotnego. Fundamentalnego. A mianowicie – lęk przed bezradnością. Ucieczka przed bezradnością. Przed tym, że przemijamy, starzejemy się, umieramy, że nie potrafimy uratować tych, których kochamy, że nieustannie tracimy to, co pragnęlibyśmy na zawsze zachować.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS