Paradoksalnie pandemia sprzyja chińskim władzom, bo pod pretekstem reżimu sanitarnego będą mogły jeszcze bardziej kontrolować sportowców i działaczy, a na imprezę nie przyjadą aktywiści i obrońcy praw człowieka, więc nikt nie zorganizuje protestu.
– Protestów i tak by nie było, bo władze by do nich nie dopuściły. Pandemia powoduje zaś ogromne straty finansowe, bo nie pojawią się kibice. Organizatorzy mogą więc liczyć tylko na część dochodów z transmisji telewizyjnej i reklam. Mówi się potocznie o Igrzyskach w Pekinie, ale tak naprawdę są trzy wioski olimpijskie. W stolicy odbywać się będą zawody łyżwiarskie i odrębnie hokejowe, 80 km od Pekinu pod Wielkim Murem o medale walczyć będą narciarze alpejscy, saneczkarze i bobsleiści, zaś 180 km na północ od Pekinu w kierunku Mongolii Wewnętrznej w dawnym mieście Kałgan, dziś Zhangjiakou, odbędą się pozostałe imprezy narciarskie ze skokami włącznie i biatlon. Tak naprawdę to są trzy Igrzyska w jednych. Ze względu na restrykcje pandemiczne sportowcy z jednego ośrodka nie będą mieli szans na skontaktowanie się z tymi z innego. Zostaną zamknięci w swoistych bańkach.
Holendrzy poprosili swych sportowców, by nie zabierali swych smartfonów do Pekinu, bo chińskie władze mogą je namierzyć i próbować szpiegować zagraniczne ekipy.
– To jest głębszy problem, bo Chiny mają swój alternatywny internet i własne odpowiedniki Facebooka czy Twittera. To jest tak jakby z kraju o ruchu lewostronnym wjechało się do państwa z ruchem prawostronnym, z kierownicą po lewej stronie – trzeba się przystosować albo zmienić sprzęt.
Chiny zorganizowały już 14 lat temu Letnie Igrzyska w Pekinie. Dlaczego zapragnęli jeszcze Igrzysk Zimowych?
– Odpowiedź jest prosta: igrzyska zimowe są kontynuacją letnich igrzysk w Pekinie z roku 2008. Chińczycy chcą pokazać, że po 10 latach rządów Xi Jinpinga, mają ogromne sukcesy. Plany pokrzyżowała im pandemia, bo nie mogą się pochwalić w takim stopniu jak by chcieli.
Czyli stoi za tym stałe chińskie dążenie, by być we wszystkim najlepszym krajem na świecie?
– Donald Trump przeszedł do historii jako prezydent, który ukuł slogan „Make America Great Again” (Uczyńmy Amerykę znów wielką). To się podobało wielu wyborcom. W chińskim DNA jest natomiast „Zhongguo”, czyli przekonanie, że to Chiny są środkiem świata. Chińczycy uważają, że to oni są cywilizacją, wokół której w koncentrycznych kręgach żyją trybutariusze i barbarzyńcy. Następuje więc zderzenie dwóch filozofii: amerykańskiej, według której to Ameryka jest najpotężniejsza na świecie i chińskiej. Na świecie mamy już więc dwa kraje, które uważają, że są „number one”. I to jest problem.
Igrzyska w Pekinie to podręcznikowy wręcz przykład „sportwashing”, czyli wybielania wizerunku za pomocą sportu. Chiny przejmują się tym, jak postrzega je Zachód?
– Tak, przejmują się. W Chinach bardzo popularna była książka „Soft Power” Josepha Nye Jr. Szybko została przetłumaczona na chiński. Później napisano wiele książek o ruanshi li, jak to ujmują. Sam mam kilka ich prac na ten temat na półce. Chińczycy wiedzą, że rosną w siłę, że chińska gospodarka jest coraz potężniejsza, ale chińska elita ma też świadomość, że w czasie pandemii wizerunek Chin na świecie ucierpiał, co potwierdzają sondaże opinii publicznej nie tylko w USA i Europie Zachodniej, ale i w krajach azjatyckich. Chińskie władze szukają więc sposobów na poprawienie tego wizerunku. Jednym z tych sposobów jest właśnie sport, innym masowe imprezy typu gala show jak niedawna, ponad czterogodzinna gala noworoczna CCTV.
Najciekawsze jest jednak to, że Chińczycy za soft power uznają też nowoczesne technologie i produkowane dzięki nim urządzenia oraz gadżety. Podejrzewam, że podczas Igrzysk w Pekinie będą chcieli świat zadziwić jakimś technologicznym cudem. Ceremonia otwarcia i zamknięcia imprezy odbędzie na tym samym stadionie, co igrzyska letnie – zbudowanym 14 lat temu Ptasim Gnieździe, oczywiście odrestaurowanym i wyposażonym w najnowocześniejsze technologie. Wyreżyserował je Zhang Yimou, ten sam reżyser i producent filmowy, który odpowiadał za otwarcie i zamknięcie igrzysk w Pekinie w 2008 roku. Spodziewałbym się więc fajerwerków, również w wymiarze technologicznym.
Fajerwerki nie przykryją faktu, że w Sinciangu Ujgurzy siedzą w obozach koncentracyjnych. Obrońcy praw człowieka nazywają Pekin 2022 „Genocide Games” czyli igrzyskami ludobójstwa. Chińczyków to boli?
– Takie oskarżenia bolały ich nie mniej przed Letnimi Igrzyskami w Pekinie w 2008 roku, kiedy atmosfera była równie napięta z powodu wcześniejszych rozruchów w Tybecie, kłopotów ze sztafetą znicza olimpijskiego we Francji, itd. Dziś oskarżenia kierowane pod adresem Chin są mocniejsze, bo weszliśmy w nową zimną wojnę. Jeszcze przed pandemią wybuchła wojna handlowa i celna między USA i Chinami. W czasie pandemii rozszerzyła się ona na nowoczesne technologie – stąd awantury o 5G, Huawei czy TikToka.
Kolejną odsłoną tego konfliktu jest wojna propagandowa, w czasie której oczerniany jest wizerunek Chin na Zachodzie, zaś Chińczycy nie pozostają dłużni i przedstawiają USA jako miejsce, w którym dosłownie „bije się Murzynów”, powołując się na ruch Black Lives Matter. W marcu 2021 roku na szczycie chińsko-amerykańskim w Anchorage sekretarz stanu Antony Blinken i doradca ds. bezpieczeństwa Jake Sullivan musieli wysłuchać trwającej ponad 16 minut antyamerykańskiej tyrady wygłoszonej przez szefa chińskiej delegacji i byłego szefa dyplomacji Yang Jiechi. Chińczycy zaczęli wytykać różne słabości Zachodowi, począwszy od tego, że oni sobie poradzili z pandemią, a w USA na COVID-19 zmarło ponad 890 tys. ludzi. W czasie igrzysk trudniej będzie im utrzymać tę narrację, bo w Pekinie i w okolicach pojawiły się przypadki nowych zakażeń a fachowcy powiadają, że chińskie szczepionki nie zabezpieczają przed nowym wariantem wirusa. Omikron jest wielkim wyzwaniem dla organizatorów igrzysk. Ostatni spore ognisko wirusa odkryto w Tiencin, oddalonym o pół godziny jazdy szybkim pociągiem od Pekinu.
W czasach zimnej wojny sport był jednym ze sposobów na budowanie odprężenia i zaufania pomiędzy zwaśnionymi mocarstwami – przypomnę choćby „dyplomację pingpongową” na początku lat 70. przed nawiązaniem relacji między Chinami i USA. Teraz Igrzyska w Pekinie jeszcze bardziej nakręcają spiralę.
– Powiem więcej, w starożytności na czas igrzysk zwaśnione strony przestawały ze sobą wojować, odwoływano konflikty i przerywano wojny, zaś miecze i tarcze zawieszano na drzewach. Teraz jest dokładnie odwrotnie. Przypomnijmy sobie, co stało się podczas letnich igrzysk w Pekinie w 2008 roku? Pięć dni zajęło Rosjanom dotarcie niemal do Tibilisi. Oby prezydent Władimir Putin znów nie zaskoczył świata w czasie pekińskich igrzysk…
Putin lubi wojować w czasie igrzysk. Aneksja Krymu niemal zbiegła się z igrzyskami zimowymi w Soczi w 2014 roku.
– Mam nadzieję, że teraz tak się nie stanie, bo byłaby to gorzka powtórka z historii.
Czy w dzisiejszych czasach w igrzyskach olimpijskich liczy się wciąż bardziej sport czy biznes, wizerunek i polityka?
– Myślę, że sport zrobił się biznesem, reklamą i propagandą, chociaż chciałbym obrazić żadnego z ciężko przygotowujących się do startu sportowców. Sport stał się jednak wielkim przemysłem, na który pracują inne przemysły i biznesy. Chiny pod tym względem nie różnią się od reszty świata, tyle że – jak przystało na kraj autorytarny – sport wykorzystywany jest bardziej do celów politycznych i propagandowych.
Zimowe igrzyska kosztowały 3,9 mld dolarów. Nie było to chyba wielkie obciążenie dla Chin?
– 3,9 mld dolarów to dla nich przysłowiowy pikuś. Przypomnę, że igrzyska letnie w Pekinie w 2008 roku kosztowały ponad dziesięciokrotnie więcej – 43 mld dolarów! Organizatorzy nie musieli budować nowych hal do hokeja czy jazdy figurowej na lodzie, tylko adaptowali do tych celów istniejące już budynki. Powstała tylko jedna nowa, futurystyczna hala, gdzie odbędą się zawody w łyżwiarstwie szybkim. Koniec końców wydatki nie były duże, a Chiny są dziś o wiele bardziej bogate niż w 2008 roku
Pekin jest jedynym miastem na świecie, które będzie gościło zarówno letnie jak i zimowe igrzyska. Ale kiedy Międzynarodowy Komitet Olimpijski wybierał chińską stolicę, nie miała wielkiej konkurencji.
– Chińczycy przedłożyli tak szczodrą ofertę MKOl-owi, że Pekin był w zasadzie bezkonkurencyjny. Głosowanie odbyło się w 2014 roku, kiedy nikt nie podejrzewał nawet, że igrzyska zbiegną się w czasie z pandemią COVID-19, która mocno skomplikowała organizację gospodarzom. Gdyby wygrały Ałmaty igrzyska byłyby pilnowane przez żołnierzy rosyjskich, a nie chińskich (śmiech)
Dlaczego wielkie imprezy sportowe chcą organizować dziś tylko reżimy autorytarne lub nieprzyzwoicie bogate państewka arabskie?
– Mają najwięcej pieniędzy i wolę polityczną, by takie imprezy zdyskontować pod względem propagandowym i medialnym. Kropka.
MKOl im w tym pomaga, bo zarabia miliardy na prawach do transmisji.
– No właśnie. I nie tylko MKOl, bo i FIFA, która godzi się, by np. Mundial odbywał się w Katarze, gdzie latem upały przekraczają 50 st. C. Tak być nie powinno, ale tego trendu – jak wiele na to wskazuje – nie da się już zmienić.
Jak igrzyska zimowe w Pekinie postrzegane są w Chinach?
– Władzom zależy na wewnętrznym odbiorze igrzysk. Są jednak obawy, że w czasie igrzysk pandemia może wymknąć się spod kontroli. Organizatorzy są zaniepokojeni, że światem targają turbulencje, że może dojść do rosyjskiej inwazji na Ukrainę, a to odciągnęłoby uwagę mediów od Pekinu. Chińczyków dotknął też w pewnie sposób bojkot dyplomatyczny igrzysk, choć Zachód pozostał w tej kwestii podzielony. Problemem są testy na COVID i ich kompatybilność. Doświadczyła tego także nasza ekipa – polskie wyniki wymazów różnią się od chińskich. Zdarza się, że sportowcy przyjeżdżają do Pekinu zdrowi, z negatywnym wynikiem testu, ale okazuje się, że testy chińskie wskazują co innego i trafiają na kwarantannę. Oby to nie wypaczyło wyników igrzysk i nie wpłynęło negatywnie na ducha sportowej rywalizacji.
Może dojść do manipulacji wynikami testów?
– Nie ma dowodów, ale są podejrzenia. Mam jednak nadzieję, że do czegoś takiego nie dojdzie. Rośnie nieufność do władz chińskich i ich reakcji na ewentualną krytykę ze strony sportowców. Stąd też kierownictwa niektórych ekip ostrzegają zawodników przed manifestowaniem przekonań politycznych w czasie igrzysk, a niektóre nawet zakazują im wypowiadania się na tematy polityczne, by nie wzmagać tej atmosfery wzajemnej nieufności.
Jeden z wyższych rangą chińskich urzędników odpowiedzialnych za igrzyska ostrzegł, że sportowcy, którzy dopuszczą się aktów sprzecznych z „duchem olimpijskim” będą karani. Pytanie co Chińczycy uznają za sprzeczne z duchem olimpijskim?
– Wystarczy, że któryś ze sportowców podniesie do góry pięść – w domyśle za Sinciangiem albo Tybetem – a już może być problem. Chińczycy obawiają się „prowokacji”, więc podejrzewam, że podczas tych igrzysk służb jest zdecydowanie więcej, niż na porównywalnych skalą imprezach sportowych. Do monitoringu zachowań zawodników zostanie zaprzęgnięta sztuczna inteligencja, bo jeśli chodzi o kontrolę społeczeństw za pomocą AI, Chiny są liderem. Każdy z uczestników będzie więc bacznie obserwowany na każdym kroku i w każdej sytuacji – mam nadzieję, że nie w toalecie.
A gdyby doszło do aresztowania jakiego sportowca za to, że upomniał się np. o prawa Ujgurów?
– Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Zresztą Chińczycy będą się tego wystrzegać, bo doskonale wiedzą, że taki aresztowany zawodnik stałby się dla zachodnich mediów kimś w rodzaju „męczennika” albo „ofiary reżimu” i na nim skupiłaby się uwaga całego świata. Reżimy autorytarne starają się załatwiać takie sprawy po cichu, bez rozgłosu i „ofiar”. Pytanie: jak zachowają się poszczególne reprezentacje?
Chiny liczą mimo wszystko na sukces?
– Chciałyby się pokazać światu jako kraj, który jest w stanie błyskotliwie i skutecznie przeprowadzić wielką imprezę sportową nawet w środku pandemii. Powiedział to członkom MKOl na wirtualnym spotkaniu tuz przed uroczystością otwarcia Igrzysk sam Xi Jinping. Zobaczymy, czy się im uda. Nie są to na pewno igrzyska takie, jakie pierwotnie planowano. Nie przyniosą zakładanych wcześniej zysków, a z powodu obostrzeń pandemicznych ich koszty są znacznie wyższe. Zaś sukces propagandowy i medialny poza własnym krajem też nie jest gwarantowany, o czym świadczy nawet ta nasza rozmowa.
Bogdan Góralczyk jest politologiem i sinologiem, znawcą spraw międzynarodowych, profesorem na UW. Autor kilku książek o Chinach, w tym biografii Sun Jat-sena i tomu „Chiński feniks. Paradoksy wschodzącego mocarstwa” oraz obszernej monografii o chińskich reformach „Wielki renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje”, „Nowy długi marsz”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS