A A+ A++

Droga do igrzysk olimpijskich w Tokio jest kręta i wyboista. Nie wiadomo nawet, czy zawody na pewno się odbędą, w jakich dyscyplinach i konkurencjach, czy zgrupowania nie zostaną odwołane. A i tak pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa może zatrzymać sportowca niemal w blokach startowych.

Niedoszły maraton

Krystian Zalewski od dwóch lat przestawiał się z 3000 m z przeszkodami na biegi długie. W pandemicznym listopadzie wystartował w Gdyni w mistrzostwach świata w półmaratonie i wynikiem 1:01.32 pobił rekord Polski. Zrobiło się głośno, bo w grudniowym biegu w Walencji Krystian zapowiadał rekord w maratonie.

– Cały sezon na to pracowałem – opowiada. – Wiosną nie było żadnych zgrupowań, tylko trening w domu albo na bieżni mechanicznej w klubie u mnie w Goleniowie. Na 10-kilometrowej ścieżce rowerowej do Lubczyny biegałem po 180-200 kilometrów tygodniowo. Jesienią miałem kilka obozów, ale starałem się trenować w małej grupie, jeździć tam, gdzie jest raczej pusto. Na kilkanaście dni przed maratonem ograniczyłem kontakty do minimum. Widywałem się tylko z trenerem, żoną i synkiem. Wychodziłem jedynie do sklepu.

Czytaj też: Po koronawirusie gospodarka się odrodzi. Ale biurowce mogą runąć na zawsze

W środę 2 grudnia, cztery dni przed startem, Krystian czuł się świetnie. Musiał tylko zrobić test na koronawirusa. Formalność, chociaż nie można powiedzieć, że tania – 550 zł. Gdyby to był wyjazd na zgrupowanie kadry, płaciłby Polski Związek Lekkiej Atletyki, ale przy komercyjnym starcie zawodnik opłaca test sam. – Gdy dostałem pozytywny wynik, to mnie zamurowało. Myślałem, że to niemożliwe, czułem się przecież świetnie. Usiadłem, zadzwoniłem do trenera, bo pół roku się do tego szykowaliśmy… I łamał mi się głos – opowiada Krystian.

Wrócił do domu na izolację, rodzina zaczęła kwarantannę. W piątek, sobotę czuł się słabiej – zatkany nos, katar. Przeszedł koronawirusa jak zwykłe przeziębienie, żona podobnie, synek bezobjawowo. Pod koniec roku zrobił test na przeciwciała. COVID ma za sobą.

Tyczka na działce

– Gdy na początku pandemii nie wpuszczali nas do ośrodka, robiłem trening zastępczy w domu. Ćwiczenia na drążku, na ergometrze wioślarskim, na bieżni mechanicznej – opowiada Piotr Lisek, nasz najlepszy tyczkarz.

Na działce w podpoznańskich Dusznikach wybudował wiosną skocznię z 45-metrowym rozbiegiem. Pomagali mu mieszkańcy i miejscowa Ochotnicza Straż Pożarna. – Jak otworzyli ośrodki dla olimpijczyków, to było jak zbawienie. Cały trening mogłem zrobić w Spale. Byliśmy jak skoszarowani, w osobnych grupach, przy stoliku cztery osoby, nie osiem. Żadnych wypadów na pizzę, a kiedyś jak dietetyk pozwolił, to się jechało w kilka osób – opowiada Piotr. – Jest alienacja, ale każdy wie, po co trenuje.

Teraz Piotr znów jest w Spale, szykuje formę na sezon halowy, jakby żadnej pandemii nie było. Obawia się tylko problemów z zawodami: – W ubiegłym sezonie latanie nie było łatwe. Lepiej i bezpieczniej było pojechać na zawody samochodem.

Największa korzyść z pandemii jest taka, że córkę częściej ogląda na żywo, a nie przez kamerę internetową: – Jak się urodziła, to byłem w domu, ale następnego dnia jechałem na finał Diamentowej Ligi. A dopiero teraz mocno poczułem, że jestem szczęśliwym ojcem i mężem. Oglądanie na bieżąco, jakie córka robi postępy, budzi we mnie instynkt tacierzyński.

Gór nie wybudujemy

– W poprzednim sezonie odbyła się jedna dziesiąta mityngów komercyjnych. Sportowcy nie zarobili. I straciliśmy dużo dzieciaków, bo rodzice bali się posyłać je na treningi. Liczba licencji zawodniczych zmalała o jedną piątą: z 16 tys. w 2019 r. do 13 tys. – wylicza wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Tomasz Majewski.

O formę kadrowiczów dwukrotny mistrz olimpijski jest spokojny: – Zima jest łagodna, można trenować nawet w Polsce, ale ciepłego klimatu nic nie zastąpi i wysokich gór, gdzie buduje się formę. Dlatego zaczynamy wyjazdy, w styczniu będzie więcej zgrupowań niż przez cały ubiegły rok.

Korzystając z tego, że nie było wydatków na wyjazdy zagraniczne, związek zainwestował w sprzęt. – Wyposażyliśmy siłownie w klubach, wysłaliśmy w teren sprzęt lekkoatletyczny. To zaprocentuje w przyszłości – opowiada Majewski.

Młode talenty się pojawiają, ale pojadą dopiero na kolejne igrzyska. Dla obecnych gwiazd przełożenie igrzysk w Tokio było hiobową wieścią: – Naszą siłą są raczej doświadczeni zawodnicy, a przez pandemię postarzeli się o rok i nikt im tego nie zwróci – przyznaje Majewski.

– W grudniu na stadionie śnieg zawiewał w twarz, nogi się rozjeżdżały na śliskiej bieżni. A my musimy trenować na bieżni, nie zrobimy treningu w lesie – mówi Iga Baumgart-Witan, filar naszej sztafety 4 x 400 m, która właśnie wylądowała na zgrupowaniu kadry na Teneryfie. Osiemnaście stopni, pełne słońce. Jest komfort biegania, ale nie ma czasu na zachwyty, tylko od początku ciężka praca.

Problemem w czasie pandemii jest dla Igi brak zawodów: – Halowe mistrzostwa świata w tym roku odwołano, ale halowe mistrzostwa Europy w Toruniu mają się odbyć. Drużynówka też ma być, tylko w innym terminie. Co z mityngami, nie wiadomo – opowiada Iga. – A jak nie ma startów, nie ma kasy. Dostajemy stypendia ze związku albo z miasta, ale żeby było stypendium, trzeba zrobić wynik, a gdzie go zrobić, jak nie ma zawodów? PZLA zapewnił, że przedłuży nam stypendia, Orlen też. Ale na dłuższą metę co za korzyść dla sponsora z zawodniczki, która się nie pokazuje, bo nie ma zawodów?

Jedyna korzyść z pandemii to czas na spokojne wyleczenie kontuzji ścięgna Achillesa.

Czytaj też: W czasie pandemii Polacy znów pokochali dres. I on już z nami zostanie

Kiedy kibic nie patrzy

– Można tę trudną sytuację potraktować jak stratę, krzywdę, zagrożenie. A można jak wyzwanie. I tak podeszła do tego większość sportowców. W czasie największej izolacji zaczęli sobie organizować trening w prymitywnych warunkach, w piwnicach, ogrodach. Sport kształtuje nie tylko sprawne ciało, ale i cechy osobowościowe. W psychologii nazywamy to dezintegracją pozytywną – kiedy pokonywanie przeszkód działa rozwojowo – wyjaśnia prof. Jan Blecharz z krakowskiej AWF, psycholog sportowy, współpracujący niegdyś z Adamem Małyszem, a dziś z kadrą lekkoatletów.

Iga Baumgart-Witan, mistrzyni Europy w sztafecie kobiet 4 × 400 m, podczas indywidualnego treningu, Bydgoszcz, marzec 2020 r. Fot.: Tytus Żmijewsk/PAP / PAP

Blecharz mówi, że można też przyjąć filozofię, że pandemia to czas na rzeczy, na które wcześniej nie było czasu. – Nasza oszczepniczka Maria Andrejczyk, która była czwarta w Rio, mówiła mi, że informację o przesunięciu igrzysk potraktowała jako okazję do wyleczenia się z kontuzji i bardzo dobrą rehabilitację. A Piotr Małachowski, który po olimpiadzie miał kończyć karierę, spędzał czas z rodziną, odzyskał spokój i zatęsknił za sportem. Mówił mi, że wie, co zrobić, żeby znów wejść na szczyt – tłumaczy.

Profesor wpaja zawodnikom to, co kiedyś mówił Adamowi Małyszowi o „dwóch równych skokach”: – Nie wracać do przeszłości, nie wybiegać w przyszłość, tylko koncentrować się na tym, co tu i teraz. Na konkretnym treningu do wykonania.

Bardzo przeszkadza w czasie pandemii brak publiczności na stadionie. Atrapy kibiców na krzesełkach i doping puszczany przez głośniki to nie to samo: – Już w 1897 r. Norman Triplett zaobserwował, że cykliści jadą szybciej, kiedy rywalizują z innymi oraz kiedy wiedzą, że patrzy na nich publiczność – mówi.

A co ze szczepionką dla olimpijczyków? Powinni ją dostać na specjalnych zasadach czy mają jednak poczekać, aż szczepienia obejmą dwudziestolatków?

– Jesteśmy za szczepieniami sportowców, ale nie poza kolejnością – mówi dr Hubert Krysztofiak, szef polskiej Misji Medycznej Tokio 2021. – Nie przypuszczam, żeby szczepionki miały być warunkiem udziału w igrzyskach, bo większość krajów Afryki czy Azji nie ma ich jeszcze zakontraktowanych, tam szczepienia zaczną się pod koniec roku. W tym tygodniu komitet organizacyjny igrzysk ma podać zasady sanitarne. Prawdopodobne jest, że zawodnicy będą testowani – przed wylotem, przed wejściem do wioski olimpijskiej, a potem np. regularnie co trzy dni. I musimy się z tym liczyć, że ktoś dzień przed startem zostanie odesłany do domu. Lepiej więc, żeby sportowcy byli jednak zaszczepieni.

Interpelację w sprawie szczepień sportowców zapowiedział na FB Tomasz Zimoch, kiedyś dziennikarz sportowy, dziś poseł. I rozpętała się burza. Bo najpierw powinny się szczepić kasjerki w marketach. Bo „życie ligowego kopacza nie jest więcej warte od życia pielęgniarki”. A jeśli, to szczepionki dla sportowców powinni opłacać ci, którzy żyją ze sportu. „Zaraz pójdą księża, potem katecheci. Potem może posłowie? A sportowcy? Czym oni zasłużyli? A ja mam ważniejsze zadania niż pobiegać za piłką za 100 tys.”.

– Chcę zapytać ministra zdrowia, jak zamierza rozwiązać sprawę szczepień sportowców, bo mam sygnały, że na igrzyskach będą mogli startować tylko zaszczepieni. Albo co będzie, gdy jedna osoba z czwórki wioślarskiej będzie miała pozytywny wynik testu? Albo jeśli na mistrzostwach Europy w piłce nożnej zalecane będą szczepienia piłkarzy i trenerów? Miałem sporo komentarzy, że sportowcy tyle zarabiają, że powinni sobie sami kupić szczepionki. Tylko że szczepionek na dziś nie można kupić – mówi Zimoch. – Warto zacząć taką dyskusję. Prawo do startu w igrzyskach ma dziś 140 osób. Czy jako społeczeństwo uważamy, że mają być zaszczepieni za rok?

Wielu zawodników ma już chorobę za sobą. – Są grupy, w których 80-90 proc. kadrowiczów przeszło koronawirusa, przede wszystkim w dyscyplinach kontaktowych, jak judo albo zapasy. W innych 20-30 proc. – podaje dr Krysztofiak. – Nikt nie trafił do szpitala, a większość przeszła chorobę bezobjawowo lub z nieznacznymi objawami, do których dochodziliśmy w wywiadzie z zawodnikiem już po teście, który wykazał obecność przeciwciał.

Gdybym miał Kenię w mięśniach

Krystian Zalewski przebolał już stracony grudniowy maraton, szykuje się do wiosennego startu w Hanowerze lub Hamburgu, w którym chce uzyskać minimum olimpijskie. Docenia, że teraz więcej trenuje w domu. Poranny trening o dziewiątej, popołudniowy o siedemnastej. – Na obozie najczęściej leżałem i odpoczywałem. A teraz też mam drzemkę, tyle że z synkiem. Spędzam czas z rodziną.

– Łatwiej w domu przestrzegać wskazań dietetyczki, a na obozach trochę zależy to od tego, co kuchnia wyda – mówi. Zaczyna dzień od owsianki albo placków bananowych, na obiad je dużo warzyw, plus ryż albo makaron i mięso albo rybę, a na kolację naleśniki, pizzę domową, kaszę.

Ale właśnie pojechał do mekki biegaczy – Iten w Kenii: – W cieple mięśnie są bardziej elastyczne, inaczej się trenuje. No i skoro pobiłem rekord Polski w półmaratonie bez obozu wysokogórskiego, to jaki wynik mógłbym uzyskać, gdy będę miał taki obóz za sobą?

Zobacz też: Czego nauczyliśmy się w czasie zdalnego nauczania? Oto najważniejsza lekcja

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJak się okazało, że nie mogą działać hotele, pomyślałam: „Przecież jesteśmy w Polsce”. I zaczęłam szukać noclegu w górach
Następny artykułChcesz żyć, to cierp