Na temat wikingów powstało i przetrwało do naszych czasów mnóstwo legend. Większość mówi o brutalnych najazdach, torturowaniu wrogów i wręcz demonicznych cechach najeźdźców z Północy. Jedno jest pewne: w okresie ich wypraw łupieżczych nie chcielibyście mieszkać blisko wybrzeża…
Kolejna łódź zamajaczyła w oddali, a po niej trzecia i czwarta. Żagle wydymały się na wzmagającym się południowowschodnim wietrze, gdy lekkie łodzie ślizgały się na falach. Edgar zerwał się na równe nogi.
Wikingowie byli złodziejami, gwałcicielami i mordercami. Atakowali wzdłuż wybrzeży i w górze rzek. Palili miasta i wioski, zabierali wszystko, co zdołali unieść, i wyrzynali wszystkich z wyjątkiem młodych mężczyzn i kobiet, których brali jako jeńców i sprzedawali w niewolę. Edgar wahał się przez chwilę. Widział teraz dziesięć łodzi, a to znaczyło, że płynie ku nim co najmniej pięć setek wikińskich wojowników
Tak Ken Follett opisuje widok na chwilę przed najazdem w powieści Niech stanie się światłość . Ale czy wikingowie na pewno byli – jak to określił protagonista – „złodziejami, gwałcicielami i mordercami“? Trudno generalizować, patrząc na historię z perspektywy czasu. Epizody związane z najazdami oczywiście się zdarzały, a ich powodów można się doszukiwać zarówno w zwyczajnej chęci odebrania innym dóbr czy pozyskania niewolników, jak… w głodzie.
Dokładnie tak – w okresach, gdy rodzinne strony „ludów Północy“ obfitowały w żywność, mieszkańcy wybrzeży Wysp i Europy mogli zwykle spać spokojnie, a nawet cieszyć się z wizyt charakterystycznych łodzi. Wikingowie potrafili bowiem również handlować i w czasach pokoju chętnie szukali kupców i sprzedawców za morzem.
Groza zza wielkiej wody
Dużą część sukcesu na wojennej ścieżce wikingowie mogli zawdzięczać złej famie, jaka się za nimi ciągnęła. Powody? Dość prozaiczne. Najeźdźcy z Północy nie znali świętości w rozumieniu europejskim – bez wahania plądrowali klasztory.
Najczęściej przywoływanym przykładem takiej sytuacji, jednocześnie uznawanym za początek epoki wikingów w Brytanii, jest oczywiście najazd na klasztor w Lindisfarne w 793 roku. Przerażeni duchowni nie wiedzieli, co w nich uderzyło, i z marszu przypisali atakującym diabelskie oblicza. Mit rozprzestrzenił się szybko, podchwytywany przez szarych mieszkańców. Niewiele trzeba było czasu, by wszyscy drżeli na samą myśl o ataku.
Gryząca woń palonej strzechy uderzyła go w nos. Rześki południowozachodni wiatr sprawiał, że ogień rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Dniało. Ludzie wybiegali z chat, niosąc na rękach niemowlęta, młodsze dzieci i co tylko mieli cennego: narzędzia, kury i skórzane sakiewki z pieniędzmi. Najszybsi biegli już przez pola w stronę lasu. Widząc to, Edgar pomyślał, że dzięki dzwonowi przynajmniej niektórzy zdołają zbiec.
W taki sposób Ken Follett na kartach swojej najnowszej powieści, Niech stanie się światłość, wyobraża sobie chwilę, w której mieszkańcy brytyjskiego Combe zdają sobie sprawę z rozpaczliwej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Nie było mowy o walce…
Łatwy cel
Jako łupieżcy wikingowie koncentrowali się na słabo bronionych lokalizacjach. Ich ataki były błyskawiczne, miały na celu zgromadzenie jak największej ilości łupów oraz niewolników. Potem następował odwrót – zanim siły obrońców zdołały się zorganizować. O pościgu większość ówczesnych flot mogła zapomnieć: statki wikingów były niedoścignione.
Przybysze z Północy walczyli lekko uzbrojeni. Zakładali skórzane kaftany bądź – w późniejszym okresie – kolczugi. W dłoniach dzierżyli miecze, topory i włócznie, czasem korzystali z łuków. W formie dodatkowej ochrony niektórzy wojownicy mieli przy sobie charakterystyczną okrągłą tarczę oraz hełm. Sporadycznie zdarzało się, że prowadzili walkę konną.
Dopiero kiedy Eropejczycy nauczyli się odpierać ataki Wikingów, zaczęło dochodzić do większych bitew. Przykładem może być oczywiście oblężenie Paryża w latach 885–886, gdzie – zdaniem niektórych historyków – atakujących było około 30 000! Niemniej najgroźniejsze i – wydawałoby się – najstraszniejsze były nadal szybkie wypady, uderzające w bezbronne społeczności. Taką właśnie sytuację opisuje Ken Follett w powieści Niech stanie się światłość:
Kilku dzielnych mieszkańców postanowiło stawić opór. Edgar ich nie rozpoznał, stali bowiem odwróceni do niego plecami. Niektórzy byli uzbrojeni w topory i sztylety, jeden miał łuk i strzały. Przez chwilę Edgar gapił się na nich sparaliżowany widokiem ostrych kling tnących ciała, zwierzęcymi wrzaskami rannych, wonią płonącego miasta. Do tej pory oglądał jedynie bójki na pięści między kłócącymi się chłopakami albo pijanymi mężczyznami. To było coś nowego: tryskająca krew, wnętrzności wylewające się z rozprutych brzuchów, krzyki strachu i przerażenia. Zmartwiał ze zgrozy.
Handlarze i rybacy z Combe nie mogli równać się z najeźdźcami, którzy żyli z mordowania. Wystarczyła chwila, by wikingowie wyrżnęli obrońców wioski i ruszyli dalej. Za nimi nadciągali następni.
Inspiracja:
- Follett, K.
. Wydawnictwo Albatros, Warszawa, 2020.
Bibliografia:
- Horspool, D., King Alfred: Burnt Cakes and Other Legends, Harvard University Press, 2006.
- R. Ferguson, Młot i krzyż. Nowa historia wikingów. Wydawnictwo Dolnośląskie, 2009.
- A. Forte, R. Oram, F. Pedersen, Państwa wikingów. Podboje – władza – kultura. Wydawnictwo Naukowe PWN, 2010.
- Parker, P., Furia ludzi Północy. Dzieje świata Wikingów. Dom Wydawniczy Rebis, 2016.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS