Pierwszą wspólną działalność prowadzili w liceum. Wydawali szkolną gazetkę. Potem już jako małżeństwo pracowali razem w DaWandzie, nieistniejącej już e-handlowej platformie dla projektantów i twórców. Od trzech lat Aleksandra i Marcin Szałkowie rozwijają Slowhop.
– DaWanda była dla nas trampoliną do prowadzenia własnego biznesu. Pomysł na Slowhop jest trochę na niej wzorowany. To także marketplace. Platforma, na której spotykają się gospodarz i gość, tak jak w DaWandzie spotykali się kupujący z twórcą – wyjaśnia Marcin Szałek.
Miejsca, które mogą ogłaszać się na Slowhopie, muszą mieć w sobie to „coś”. Nie ma tam hoteli ani pensjonatów, które traktują wszystkich gości tak samo. Są za to zaaranżowane zupełnie na nowo wiejskie chaty albo designerskie domki w głuszy – marzenie przedstawiciela klasy średniej o sielskim wypoczynku. Slowhop sprawdza wybrane placówki, nie przyjmuje ich też do siebie „na zawsze”. Muszą trzymać standard, żeby nie zniknąć z platformy. Miesięcznie przybywa na niej 20–30 miejsc, ale to tylko 5 proc. zgłoszeń.
– Wizyt na stronie mamy już 1,3 mln, osób zarejestrowanych jest prawie 100 tys. A to biznes, który nie miał żadnego wielkiego finansowania – zaznacza Marcin Szałek.
Wśród miejsc, które ogłaszają się na slowhopie, jest Krzywa 3. To dom w okolicy Ełku należący do Szałków. Sami stworzyli dla niego opis, w którym można przeczytać także historię jego adaptacji. „Oborę znaleźliśmy na OLX-ie. Uwierzyliśmy w to, że można ją przywrócić światu i zmienić w wakacyjny dom. Taki w samym środku architektonicznej wsi mazurskiej, gdzie nadal pasą się krowy, dawne niemieckie gatunki jabłoni nadal wydają owoce, a sąsiedzi pytają, co słychać, i wpadają na kawę”.
Dobór miejsc oraz ich opisy wymyślane przez kierowany przez Aleksandrę czteroosobowy zespół to największy wyróżnik Slowhopa na rynku zdominowanym przez wystandaryzowane oferty z Booking.com i Airbnb. Zanim okazało się, że warto je robić na większą skalę, przez rok rozwijała projekt sama.
– Nie znaliśmy tego rynku, więc przez pierwsze dwa lata poznawaliśmy specyfikę miejsc, które chcieliśmy promować. Na początku, kiedy dzwoniliśmy do gospodarzy, od razu słyszeliśmy, że było już dużo takich pomysłów i z żadnego nic nie wyszło – mówi Aleksandra Klonowska-Szałek.
Im się jednak udało.
– Dlatego, że gospodarze uwierzyli, że stworzymy im na Slowhopie nie tylko suchą wizytówkę, ale opowiemy o ich miejscu tak, jak opowiada się, polecając komuś nocleg w prywatnej rozmowie –mówi Aleksandra Klonowska-Szałek.
I tak w jednym z opisów można np. przeczytać: „Detoks od internetu i zasięgu telefonicznego pomoże wam doświadczyć tego, co tu najpiękniejsze. Jeśli to nie brzmi jak rewelacja, to my się poddajemy”. W innym: „Czas u nas płynie leniwie, jak Nida, odmierzany szumem nadbrzeżnych trzcin i pluśnięciami rybiego ogona”.
Opisy nie są wycyzelowane gramatycznie. Ma być autentycznie, a nie superpoprawnie.
– Zwyczajne informacje o tym, ile jest miejsc do spania i gdzie znajduje się dany budynek, owinęliśmy w storytelling. Są ludzie, którzy mówią, że czytają ten portal jak inspirację do życia, bo dużo jest na nim ludzkich historii. Zaglądają na niego też, żeby w galeriach zdjęć podglądać różne rozwiązania wnętrzarskie – mówi Aleksandra Klonowska-Szałek.
To trendy, których skali nie docenili, a które spowodowały, że dziś na Slowhopie jest 600 ofert, choć w planach mieli ich co najwyżej 300.
– Slowhop trafił w niesamowicie aktualny i mocno wzmocniony przez COVID trend, czyli podróże lokalne – chyba najprężniejszy obecnie obszar branży turystycznej – mówi Paweł Chudziński, partner w funduszu Point Nine Capital, byłym inwestorze DaWandy. I dodaje: – Znam Marcina Szałka i myślę, że jego doświadczenie jest idealne do rozwijania tego projektu. Aleksandry nie znam, ale rozumiem, że Slowhop powstał z jej inicjatywy, także widać u niej świetne wyczucie rynku i potrzeb klientów.
Na początku czworo wspólników zainwestowało w spółkę kilkaset tysięcy złotych, ale mniej niż 0,5 mln zł. W letnich miesiącach Slowhop ma ok. 20 tys. rezerwacji miesięcznie, rocznie ich wartość sięga już ok. 20 mln zł. Od tych kwot portal pobiera 8 proc. marży, ogłaszający się gospodarze płacą też opłatę roczną za każde wystawione na Slowhopie wnętrze. Spółka zatrudnia 15 osób i wypracowuje zyski.
– Większość marketplace’ów tego typu bardziej broni interesów klienta. To gość ma na nich władzę i jest panem sytuacji. A nasi gospodarze to ludzie, którzy najczęściej uciekli od tego, co wcześniej robili. Zmienili swój styl życia i dla nich wynajem ich domów to bardziej styl życia niż przepis na sukces finansowy. Dlatego bardzo ważne jest, jaki przyjedzie do nich klient, w jakim stopniu wpasuje się w ich stylistykę – mówi Marcin Szałek.
Dla gości ważne jest, żeby poinformować ich o wszystkich możliwych niedogodnościach. Dlatego w pisanych na luzie opisach są informacje o tym, że po kuchni latają muchy, a na tarasie są komary, że schody skrzypią, we wtorki przyjeżdża szambiarka, a do gospodarzy często wpada pożyczyć pieniądze sąsiad.
– Trzeba też mieć trochę więcej cierpliwości, bo nasi gospodarze to nie są osoby, które siedzą w recepcji 24 h na dobę. Sprzątają, rąbią drewno, po prostu tam żyją, a my jako klienci jesteśmy zwykle przyzwyczajeni, że w takich miejscach wszystko powinno się dziać od ręki i z ukłonem. Większość naszych gospodarzy nie chce takiego modelu, chce najpierw chwilę porozmawiać i poznać osobę, która ma przyjechać – mówi Marcin Szałek.
Gospodarze mają swoją społeczność stwor … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS