Słowo o antyku: słowa, verba, logoi, czyli rozmowa o językach i słowie starożytnych
Największym urokiem antyku, a zarazem największą przeszkodą w poznaniu go, są jego języki. Ich dusza i ich historia wpływają na nasze rozumienie dziejów cywilizacji starożytnych bardziej niż mogłoby się wydać, a często odbijają się echem i współcześnie.
Język kluczem do historii
Historyk bada przeszłość przez soczewkę swoich źródeł. Źródła pisane zaś powstają zawsze w jakimś języku. Ze wszystkich epok starożytność znajduje się w szczególnej sytuacji, bo jej języki – greka i łacina – wymarły (niemal) zupełnie. Z pomocą historykowi przechodzi zatem filolog – filolog klasyczny. Jego to zadaniem jest zrekonstruować tekst, odczytać zaginione sensy i ostatecznie przetłumaczyć to, co niezrozumiałe.
Dr hab. Jan Kwapisz, prof. UW jest wicedyrektorem Instytutu Filologii Klasycznej Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w poezji greckiej, zwłaszcza okresu hellenistycznego. Za swoje badania nad eksperymentami poetyckimi tego okresu w 2015 roku został laureatem Nagrody Naukowej POLITYKI. Pełni też funkcje redaktora naczelnego pisma ,,Meander” i przewodniczącego warszawskiego koła Polskiego Towarzystwa Filologicznego.
Słowo o antyku – wywiad z dr. hab. Janem Kwapiszem, prof. UW
Filip Grzębski: Aż się prosi by zacząć od ,,na początku było Słowo…”. W murach Instytutu Filologii Klasycznej nie mogę powiedzieć, że to słowo jest martwe, ale mam wrażenie, że bywa jednak zapomniane – łacina i greka to wszak wymarłe języki. A jak ty je postrzegasz?
Jan Kwapisz: Sądzę, że to część uroku greki i łaciny, że rzeczywiście są to języki martwe. Martwe, to znaczy, że mamy zamknięty korpus tekstów napisanych w tych językach. Istnieje nurt uczenia się łaciny i greki starożytnej, tak jak języków żywych i rozmawiania w nich. Sam kiedyś jeździłem na kongresy łaciny żywej, ale takie podejście maskuje prawdę, że te języki martwe są trochę inne niż języki, które wciąż się rozwijają, w których powstają nowe teksty.
Może dla filologa to oczywiste, ale powiedzmy, jak różni się taki martwy język od żywego, który wciąż ewoluuje, podczas gdy martwy – niekoniecznie. I co to oznacza dla nas, gdy próbujemy je zrozumieć?
Gdy ludzie rodzą się, nabywają umiejętności lingwistyczne, od początku mówią w jakimś języku – wtedy mówią w języku żywym. Ale jeśli nie mamy takich native speakerów, podchodzimy do języka jako kronikarze. Przez wiele wieków było tak, że łacina, mimo że nie była już językiem używanym od urodzenia, to jednak uczono się jej po coś więcej, niż żeby tylko ją badać, żeby po prostu porozumiewać się nią – na przykład jezuici czy humaniści renesansowi. To sprawia, że troszkę inaczej posługujemy się językiem. Mamy do niego bardziej emocjonalny stosunek. Myślę, że osiągnięciem XX-wiecznego paradygmatu naukowego jest właśnie wynalezienie filologii w takim sensie, o jakim dzisiaj mówimy, i wynalezienie postawy badacza, który świadomie spogląda na język.
Mówisz o używaniu języka żywego w mowie, ale jest jeszcze aspekt pisma. Język funkcjonuje też w formie utrwalonej, z tym że to jest oczywistość dla nas, a dla starożytnych niekoniecznie. Jak to się przekładało na ich stosunek do swojego języka, jeśli wielu pewnie nie widziało go w formie zapisanej?
To jest wielki i bardzo ciekawy problem. Jeśli mówimy o kulturze greckiej, początek epoki historycznej – to jest czas, gdy pojawia się tzw. kultura archaiczna, pojawiają się poematy Homera, czyli zapewne VIII wiek przed Chrystusem – łączy się też z pojawieniem się wynalazku pisma. Natomiast przez długi czas w Grecji pismo ma dość ograniczoną rolę. Jest dyskutowane, jak bardzo ograniczoną, ale generalnie przyjmuje się, że poważna kultura książkowa zaczyna się w okresie hellenistycznym, czyli po śmierci Aleksandra Wielkiego w III wieku przed Chrystusem. Wtedy widzimy, że literatura zaczyna bardziej powstawać w związku z książką. To znaczy, że wcześniej powstaje w dużej mierze w sferze oralnej. Wiemy, że w dużej mierze wcześniejsza literatura, szczególnie poezja, jest literaturą ustną.
Kiedy myślimy o literaturze, to myślimy o wierszach, powieściach, felietonach, ale oni pojmowali chyba literaturę szerzej.
Wróćmy na chwilę do tego rozróżnienia na kulturę ustną i piśmienną. Jeśli rzeczywiście jest tak, że do III wieku dominuje kultura ustna, to ma też wpływ na kształt literatury. Gatunki literackie powstają właśnie w warunkach oralności, w formie komunikacji, która jest możliwa w warunkach ustnych. Na przykład, będzie to poezja prezentowana na festiwalach, na świętach religijnych, na sympozjonie przede wszystkim, czyli na specjalnej formie greckiej uczty. Jest ona bardzo płodna kulturalnie, bo produkuje dużo zjawisk literackich: popisów, wierszy, piosenek i tak dalej. Natomiast od któregoś momentu Grecy, gdy na przykład wystawiają dramat – wiadomo, że tragedie są przeznaczone do właściwie jednorazowego wykonania – to chyba mają świadomość, że ten dramat będzie można przeczytać.
Czy badaczowi przeszkadza w jakiś sposób to, że oni właśnie myśleli o swojej literaturze inaczej?
Tak, ale zarazem jest to coś, co ekscytuje badacza literatury. Jednym z wielkich zwrotów w podejściu do starożytności XX wieku był zwrot antropologiczny. Polega na tym, że staramy się zrozumieć, jak myślą starożytni. Nie czytamy już tylko zachowanych tekstów starożytnych po prostu jako teksty do czytania, ale staramy się zrekonstruować ich kontekst funkcjonowania. My czytamy wiersz Safony jako literaturę książkową. Czy ma znaczenie, że jest to inny sposób odbioru niż odbiór starożytnego słuchacza? Właśnie nie czytelnika, ale odbiorcy, który słucha ich na uczcie. Czy to wpływa nie tylko na sytuację komunikacyjną, ale na sam kształt tego wiersza? Nową rolą filologów jest, żeby uwzględnić taką perspektywę.
Pamiętam, że gdy zacząłem się interesować antykiem i otwierałem po raz pierwszy słowniki, zdumiewało mnie, jak szeroki wachlarz znaczeń krył się często pod jednym słowem. Są słowa, które mają bardzo wiele twarzy, jakchociażby logos. Czy próbowanie zrozumienia pojedynczych słów jest jakimś wytrychem do zrozumienia ścieżek myślenia starożytnych?
Tak, chociaż jest to podejście stricte filologiczne, którego nie możemy przypisać tylko zwrotowi antropologicznemu. Z nim wiąże się coś więcej. To nie jest nawet próba myślenia kategoriami starożytnych, tylko uznanie, że coś takiego jest w ogóle niemożliwe. Możemy zamiast tego próbować opisać ten proces myśli. W rezultacie, w niektórych miejscach więcej rozumiemy z literatury starożytnych, niż oni sami, bo mamy bogatszy aparat pojęciowy. Badając historię słów możemy dotrzeć do ciekawych sensów, ale myślę, że ważne jest myślenie kontekstowe – umieszczanie tekstów w szerokich kontekstach i tak samo słów w kontekstach większej liczby słów. Myślenie kontekstami, rekonstruowanie całych struktur myśli – to jest coś, co cechuje takie nowoczesne podejście filologiczne.
Jest tutaj jedna trudność. Zmieniające się znaczenia słów, brak poczucia kontekstu – to jedno. Ale żyjąc w Europie jesteśmy niejako uwikłani w tę kulturę, która została zbudowana na tym, co stworzyli starożytni. I bardzo często używamy tych samych słów, ale w innych znaczeniach.
To nie tylko kwestia poszczególnych słów, ale w ogóle pojęć i zespołów znaczeń. Profesor Włodzimierz Lengauer mówi, że połączenie ze starożytnymi w ogóle nie jest możliwe, bo ich sposób myślenia jest diametralnie odmienny od naszego. Na przykład, chcemy zbadać losy pojęcia ,,muzeum”, które zasadniczo wywodzi się od starożytnego słowa, które określa świątynię muz – museion. To po prostu greckie słowo oznaczające ,,coś należącego do muz”. Niby rozumiemy takie przejście znaczeniowe: Museion, świątynia muz, staje się w Aleksandrii ośrodkiem naukowym, w którym Ptolemeusze zbierają słynnych uczonych, literatów i jeszcze budują przy tym słynną bibliotekę. Rozumiemy, że ten ,,instytut muz” staje się poniekąd pramatką dla dzisiejszych muzeów, ale tak naprawdę między instytucją kultury, jaką jest muzeum nowożytne, i starożytnym Museionem z całością konotacji religijnych, jest przepaść nie do przekroczenia. Właśnie – czy nie do przekroczenia? Zarazem jest to to samo słowo, tak że jakiś pierwiastek idei pozostaje.
Bardzo często nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele w naszym otoczeniu jest tych słów. Mówimy o imperium, mówimy o filozofii życia, o demokracji, a to wszystko ma swoje korzenie tam – ale zupełnie odmienne.
Rygoryzm filologiczny na pewno pomaga. Historyk czyta na przykład o filozofii – philosophia. Mamy pokusę prostego przełożenia tej kalki myślowej na starożytny tekst. Trening filologiczny pozwala wyjść z tego schematu myślowego, żeby dojść, co ten termin może rzeczywiście znaczyć. To jest szalenie trudne. Jest pokusa, żeby najpierw pójść tropem etymologicznym, czyli zobaczyć co słowo znaczyło pierwotnie. Philosophia to umiłowanie mądrości. Albo weźmy słowo logos, które wspomniałeś. Rozumiemy, że ono jest etymologicznie związane z czasownikiem lego, który znaczy ,,mówić”, więc pierwsze znaczenie logos to słowo. Ale nabiera też mnóstwa innych znaczeń! Może oznaczać w różnych kontekstach jakąś wypowiedź, rozum, bajkę jako gatunek. Tych znaczeń jest bardzo wiele. Jeśli zobaczymy słowo philosophia w jakiejś rzeczywistości intelektualnej epoki hellenistycznej, to rzucamy na nią jakieś światło. Tylko analiza kontekstualna, osadzenie kontekstu w kontekście, pozwala dojść, co to słowo znaczy. Jest to zadanie poniekąd syzyfowe.
Swoją drogą ciekawe, że po wielu wiekach taki logos potrafi do nas wrócić w swoim podstawowym znaczeniu w wyrazie ,,logopeda”. Starożytni nie tylko dali nam wiele słów, którymi się dzisiaj posługujemy. Dali nam też fundament tego, czym ty się zajmujesz, czyli nauką o słowach, jaką jest filologia. Jak do tego doszło?
Filologia jako termin pojawia się w starożytności troszkę później, a znaczy właśnie ,,umiłowanie słowa”. Ważniejsze, co się za tym kryje. Pierwsi filolodzy pojawiają się w epoce hellenistycznej. Wydaje się, że procesy, które wtedy zachodzą, są jakoś powiązane. Eksplozja książek sprzyja narodzinom refleksji nad literaturą i językiem.
Jeśli chcemy zdefiniować, czym się zajmuje filologia, to ten sens podstawowy od III wieku przed Chrystusem do dzisiaj jest właściwie niezmienny. Grecy pragnący poznać swoje dziedzictwo literackie spisują Homera, dramaty wielkich tragików ateńskich, czyli Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa albo komediopisarzy, jak Arystofanesa.
Okazuje się, że gdy tworzymy wielką bibliotekę, a tak właśnie było w Aleksandrii, ściągamy tam różne, stare książki, pierwsze teksty z zapisanymi najważniejszymi dla nas tekstami kultury – okazuje się, że są one bardzo różne. Są różne wersje, co wynika właśnie z przekazu ustnego, ale i wielu innych rzeczy.
Przed wynalazkiem druku tekst po prostu kopiujemy przepisując go i siłą rzeczy popełniamy różne błędy. Tekst się nieuchronnie psuje w czysto mechanicznym wymiarze. Są i osoby, które specjalnie psują teksty. W przypadku dramatów V-wiecznych jacyś znani aktorzy mogli mieć pokusę, żeby dopisać jakieś sceny, żeby lepiej wypaść na scenie – i tak w starych tekstach pojawiają się nowe partie.
A z jeszcze innej strony, mamy teksty znanych nam autorów, ale widzimy, że to nie mogą być ich teksty. Tekst zupełnie nie pasuje pod względem stylu, bo jest też pokusa, żeby przypisać słynnym autorom coś, czego nie napisali.
Tak się rodzi filologia – z potrzeby uporządkowania tego bałaganu i nabrania świadomości, że tekst się psuje i w związku z tym trzeba go porządkować. Porządkowanie to wydawanie tekstów.
Podstawowym zadaniem filologa jest wydanie tekstu i ustalenie jego najlepszej możliwej wersji. To robili pierwsi filolodzy w Aleksandrii – Arystofanes z Bizancjum żyjący na przełomie III i II wieku jest takim ojcem filologii.
Po dziś dzień filolog robi to samo, to jest wydaje teksty. Tak też zostałem nauczony i w gruncie rzeczy wierzę w to głęboko, że ukoronowaniem filologicznej działalności jest sporządzenie wydania, ale nie chcę mówić, że inne zadania są mniej ważne. Tak jak już wspominaliśmy, żeby sporządzić wydanie, trzeba i wniknąć w język, i zrozumieć kontekst literacki, historyczny, filozoficzny i tak dalej. Wszystko jednak prowadzi do tego, żeby sporządzić wydanie dla następnych pokoleń.
Poruszyłeś problem zazębiania się różnych dziedzin humanistyki w badaniach nad starożytnością. Ja na to patrzę z kolei z perspektywy historycznej. Historycy bardzo często badają już nie samą przestrzeń językową czy literacką, tylko to, jak to się mówi, ,,jak to było naprawdę”, właśnie dzięki pracy filologów. Jak widzisz tę relację między naukami?
To jest zależność, która pewnie z różnych perspektyw ma różne stopnie podrzędności. Dla filologa historia jest nauką pomocniczą. W dzisiejszym treningu filologa klasycznego na studiach jest wykład z historii na pierwszym roku, ćwiczenia na drugim i jest to bardzo ważny element studiów, ale wiadomo, że filolog potrzebuje myślenia historycznego, żeby lepiej zrozumieć tekst literacki.
Z kolei wśród warszawskich starożytników jest sporo historyków, którzy są też świetnymi filologami. Jest nawet takie przekonanie, że wypada, jeśli nie skończyć, to przynajmniej postudiować filologię klasyczną, żeby chociaż nauczyć się dobrze języków. Wiadomo jednak, że dla historyka, który stara się zrozumieć proces historyczny, praca filologiczna jest służebną formą aktywności. Wyprodukowanie wydań służy stworzeniu narzędzi, z których historyk będzie korzystał.
Bardzo często takie właśnie jest wrażenie, że są nauki wiodące i służebne, chociaż osobiście nie lubię tego określenia. Na historii też są trzy semestry łaciny – i nie ma że boli.
Kiedyś było więcej.
Kiedyś było więcej, to prawda. Ale my historycy też z tego korzystamy.
Nie wiem, czy to jest do uniknięciu w dzisiejszych realiach. Wszyscy stawiamy na piedestale interdyscyplinarność. Ze świadomości wielokontekstowości zagadnień, które poruszamy, wynika, że musimy korzystać z osiągnięć kolegów z innych nauk. Ale z drugiej strony, przy tym stopniu profesjonalizacji i zawężeniu naszych pól badawczych będziemy przyjmować perspektywę bardziej filologiczną albo bardziej historyczną. Chociaż jest taki stary niemiecki ideał Altertumswissenschaft – wiedzy o starożytności – w którym starożytnik (lubię ten termin) zna się trochę na wszystkim.
Jeszcze jedno pytanie – greka czy łacina?
To bardzo indywidualna sprawa. U mnie historycznie różnie to wyglądało. Zainteresowanie starożytnością zaczęło się od lekcji łaciny, która okazała się dużą frajdą. Jak poszedłem na filologię klasyczną, to myślałem, że będę łacinnikiem. W Warszawie bardzo ważną postacią jest Kazimierz Kumaniecki, który wydawał teksty łacińskie i zajmował się Cyceronem. Myślałem, że tym właśnie się będę zajmował, jeszcze o tym napisałem licencjat.
A potem mi się zupełnie odmieniło. Same języki są troszkę inne – a w zasadzie są diametralnie inne. Greka jako język jest generalnie większym systemem, jest bardziej złożona i leksykalnie, i fleksyjnie. Jest bardziej oszałamiająca, jest większym wyzwaniem intelektualnym, co może pociągać.
W łacinie może z kolei pociągać właśnie to, że jest jasnym systemem, jak na język niezwykle elegancko ustrukturyzowanym, zwłaszcza taka klasyczna łacina, jaką idealizujemy. Każdy odkrywa to dla siebie. Na szczęście w Polsce jest taka tradycja, że filolog klasyczny uczy się obu języków jednocześnie. W Niemczech jest bardzo wyraźny podział i trzeba dokonać wyboru, a u nas można zajmować się i jednym, i drugim.
Ale czy żeby badać starożytność nie trzeba się zajmować i jednym, i drugim?
Tak, na różne sposoby zdecydowanie tak jest. Popularnym trendem badań jest teraz styk greckości i rzymskości. Wiadomo, że Grecja podbiła Rzym, jak powiedział Horacy, choć sama została przez niego podbita. Relacje grecko-rzymskie bardzo teraz ekscytują badaczy. Czy Grecy z okresu cesarstwa znali łacinę? Jak uczyli się łaciny i czy czytali teksty łacińskie? Stajemy się bardziej świadomi, że tak było.
Wspomniałeś o tym, jak idealizujemy łacinę klasyczną. Te języki nie były monolitami i ich natura też się zmieniała. Masz jakiś swój ulubiony okres języka, który najbardziej do ciebie przemawia?
Gdy człowiek uczy się greki, to mu się od początku mówi, że nie ma jednej greki. Greka jest bardzo zróżnicowana dialektalnie. Są trzy główne dialekty, a w różnych okresach różnie wyglądały. Uczymy się zasadniczo greki attyckiej, która jest odpowiednikiem łaciny cycerońskiej. To jest język Platona, Ksenofonta, klasycznego dramatu ateńskiego. Myślę, że gdybym miał wskazać styl grecki, który jest dla mnie najciekawszy, to powiedziałbym, że tak zwany dialekt poetycki, czy też epicki. To jest taki standardowy styl poetycki, którego używa Homer. W zasadzie jest dialektem jońskim, ale z bardzo różnymi naleciałościami.
Jest więc sztuczną konstrukcją literacką i staje się później standardowym językiem poetyckim. Na przykład, poeci epigramu hellenistycznego do końca starożytności często sięgają właśnie po ten język poetycki, ten sztuczny twór mieszający rzeczywistość językową różnych dialektów, a przez to panhelleński i trwający w czasie utożsamia różne cechy greki, które nam się podobają.
Jedność w wielości.
Kontinuum, a zarazem zmiana i trwanie – to jest coś, co jakoś charakteryzuje starożytność.
Rozmawiał Filip Grzębski
Fot. Słowa po łacinie na łuku Sisto V w Rzymie, tablica i inskrypcja łacińska
Czytaj również:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS