A A+ A++

Zaledwie 27 tys. zdiagnozowanych zakażonych. To niewiele, jak na kraj liczący prawie 38 mln ludzi. Sęk w tym, że wiele wskazuje na to, że jest to „zasługą” niewielkiej liczby testów, pozwalających wykryć osoby zakażone wirusem.

Z testami od pierwszych dni epidemii były u nas kłopoty. Jeszcze na początku lutego każdy kto chciał mógł sprawdzić, czy nie został zarażony koronawirusem. Ale już pod koniec lutego Ministerstwo Zdrowia zadecydowało, że badanie to nie może być wykonywane komercyjnie, a tylko na zlecenie lekarza, gdy ten podejrzewa zakażenie u pacjenta. A potrzebę badania musiał potwierdzić państwowy inspektor sanitarny.

Kiedy z północnych Włoch docierały niepokojące wieści o setkach zakażonych i hospitalizowanych z powodu tej samej choroby, która sparaliżowała Wuhan, i kiedy właśnie wielu mieszkańców m.in. województwa mazowieckiego wracało z zimowego wypoczynku we włoskich Alpach, nasz rząd uspokajał, że wszystko jest pod kontrolą. Ale prawda wcale nie wyglądała tak różowo. Gotowe do badań koronawirusa były wtedy zaledwie dwa laboratoria, a sześć kolejnych było uruchamianych. Jak bowiem przekonywał premier „chcemy być przygotowani ponadmiarowo, gdyby wirus pojawił się w Polsce”. Ale przecież wirus nie jest cząstką, którą widać gołym okiem. Jedynie testy genetyczne mogą wykazać jego obecność. Ale skoro tak mało było miejsc, gdzie można je przeprowadzić, to i trudno było wykryć wirusa. Zresztą po co? Lepiej by go nie było.

4 marca SARS-CoV-2 wykryto u pierwszego pacjenta. Potem nowy koronawirus zagościł już w Polsce na dobre. Każdego dnia Ministerstwo Zdrowia informowało o kolejnych przypadkach. Hasłem przewodnim ministra Szumowskiego było wywłaszczanie – chodziło o to, by powoli przybywało zakażonych, by nie przybywało ich gwałtownie. Testów wciąż przeprowadzano niewiele.

Czytaj też: Koronawirus nie zniknie. Latem i jesienią czeka nas druga fala epidemii. W kogo uderzy?

Pod koniec kwietnia Polska była na 22. miejscu spośród 27 europejskich krajów pod względem liczby testów wykonanych na milion mieszkańców. Taką analizę przeprowadził serwis Euractiv. Zakażonych było u nas zatem niewielu – od początku epidemii obecność wirusa stwierdzono u zaledwie 12 tys. osób, co przy małej liczbie testów wydaje się oczywiste. Codziennie wykrywano w Polsce mniej osób zakażonych niż umierało z powodu COVID-19 każdego dnia we Włoszech, Francji czy Hiszpanii. Rząd ogłaszał kolejne sukcesy w walce z koronawirusem i zapowiadał odmrażanie gospodarki.

Istotne znoszenie obostrzeń nastąpiło 4 maja. Od tego dnia mogły być otwarte (po spełnieniu pewnych warunków) hotele, galerie handlowe, biblioteki, galerie sztuki i muzea. Dwa dni później otwarto żłobki i przedszkola, a 18 maja – salony fryzjerskie i kosmetyczne oraz lokale gastronomiczne. Więcej osób mogło też jednocześnie korzystać z transportu publicznego.

Czytaj też: Koronawirus nie zmieni świata. . Będzie bardzo dużo zamętu i sporo ludzkiego cierpienia, ale potem wszystko wróci do normalności

Zanim jednak pierwsi klienci skorzystali z usług fryzjerów czy kosmetyczek, pojawił się poważny problem – niepokojąco zaczęło przybywać zakażonych na Górnym Śląsku. Wirusa wykrywano u górników i ich bliskich. Pod koniec maja i na początku czerwca ogniska epidemii pojawiły się także w innych regionach Polski – w szpitalach w Warszawie, w fabryce mebli w Wielkopolsce, ale nie niepokoiło to szczególnie rządzących. 2 czerwca minister zdrowia Łukasz Szumowski na konferencji prasowej stwierdził, że „mamy jedną z najlepszych w Europie sytuacji epidemicznych”. Tego dnia rzeczywiście wykryto niewielu zakażonych – 236 nowych przypadków. Ale w następnych dniach już tak dobrze nie było. W Polsce było więcej dziennych zdiagnozowanych zakażeń niż w Belgii, Rumunii, Irlandii, Czechach, Austrii, Szwajcarii, Norwegii czy Grecji. Naszą trudną sytuację epidemiczną dostrzegli choćby Czesi, którzy otworzyli granice ze wszystkimi sąsiadującymi z nimi krajami poza Polską.

Od 5 czerwca tak pracowicie wypłaszczana krzywa zakażeń przestała się wypłaszczać. W ostatnią sobotę i niedzielę zostały pobite rekordy liczby nowych zakażonych – wirusa wykryto u prawie 600 osób w każdy z tych dni. W poniedziałek minister aktywów państwowych Jacek Sasin poinformował, że na trzy tygodnie trzeba zamknąć 12 kopalni. Uznano, że to jedyny sposób, by na Śląsku stłumić epidemię.

Wszystko przez te masowe testy wśród górników i ich bliskich. A mogło być tak pięknie.

Czytaj też: Epidemia uderza w kobiety. Partnerstwo? Brzmi fajnie, ale teraz to prawie niemożliwe

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW najnowszym GŁOSie: policjant i strażak zarażeni, opozycja przegrała starcie w radzie miasta, a roboty zastąpią pielęgniarki?!
Następny artykułDlaczego mężczyźni nie chcą zakładać rodziny? TAKIE powody wskazują eksperci