A A+ A++

Jacek Magiera nie pracuje w Śląsku wcale długo, mimo to już jesteśmy w stanie wypisać szereg jego zasług. Jedną z nich – może nie największą, ale całkiem mocną – jest sprawienie, iż ekipa z Wrocławia wreszcie ekscytuje. Szalone boje w pucharach i znacznie ciekawsze mecze ligowe zamieniły minimalizm, wyjazdową niemoc, nudną piłkę i wszystko to, co charakteryzowało drużynę Vitezslava Lavicki. Dziś jednak wrocławscy kibice mogli poczuć się dokładnie tak, jak przez większość zeszłego sezonu.

Wiało nudą. I to totalnie. Niepokoi nas ta tendencja, bo przecież kolejka zaczęła się świetnie, a trzy ostatnie mecze – delikatnie sprawy ujmując – nie powaliły. Przed nami jeszcze dwa spotkania, więc mamy nadzieję na przełamanie trendu.

Czy Śląsk mógł wygrać? No mógł. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że o jego niepowodzeniu zadecydowały centymetry, czyli połowa buta Piaseckiego, przez którą nie został uznany jego gol. Rzecz miała miejsce już w ostatnim kwadransie. Wrocławianie krótko rozegrali rzut wolny, Pawłowski ośmieszył Wojciechowskiego na skrzydle, wyłożył piłkę Piaseckiemu, no ale sędzia po baaaaardzo długiej analizie VAR anulował tę bramkę.

Ale czy byłoby to zwycięstwo zasłużone? No niekoniecznie, bo Śląsk poza tym nie zrobił zbyt wiele, by podnieść z boiska trzy punkty. No bo co jeszcze? Owszem, szalał Praszelik (zwłaszcza w pierwszej połowie), lecz w pojedynkę nie był w stanie zrobić zbyt dużo. Jego kapitalne dośrodkowanie zmarnował Golla (źle przyjął piłkę i zamiast sam na sam, futbolówka wylądowała w rękach Gostomskiego), po dynamicznym wejściu w pole karne został zablokowany przez Szcześniaka (piłkarz meczu), a gdy wcześniej biegł na bramkę, powalił go Midzierski. Mieliśmy wrażenie, że był tam faul, ale rzecz działa się chyba jeszcze przed szesnastką, dlatego nie interweniował VAR.

Górnik Łęczna przyjął typową taktykę słabszej drużyny walczącej z pucharowiczem – zaawansowaną murarkę. I trzeba powiedzieć, że defensywa wyglądała dziś całkiem dobrze. W pierwszej połowie łęcznianie dochodzili jeszcze do głosu w ataku, ale drugą praktycznie w całości spędzili na własnej połowie. I tak, oni też mogli strzelić gola – zwłaszcza Krykun, który po rzucie rożnym miał na nodze patelnię z trzech metrów i totalnie się pogubił. Zamiast oczywistego gola obejrzeliśmy wstydliwy kiks. Można wspomnieć jeszcze o sytuacji Śpiączki po rogu (nie trafił w piłkę), poza tym większego zagrożenia nie było.

Ale to Górnik schodził z tego meczu z podniesionym czołem. Wydawało się, że taki właśnie był cel drużyny Kieresia – przede wszystkim zero z tyłu. Zaryzykujemy nawet stwierdzenie, że to najlepsze spotkanie beniaminka w tym sezonie, choć wiadomo – poprzeczka nie jest zbyt wysoko zawieszona. Widać, że ciekawą wartość dla drużyny może stanowić Drewniak, wreszcie dobry i pewny mecz zagrał Gol, Szcześniak zagrał koncert w tyłach, notując raz po raz skuteczne interwencje. Nieźle pokazał się także inny z nowych zawodników – Dziwniel. Zagrał kilka fajnych podań do przodu, z tyłu wywiązywał się ze swoich zadań bez zarzutu. Zamykając temat nowych twarzy, Gąska rozczarował i zagrał anonimowy mecz.

Za wcześnie o wniosek, że w Górniku Łęczna coś drgnęło. Nadal nie wygrali przecież jeszcze meczu. Ale jeśli będą grali w ten sposób jak dziś, to wstydu nie będzie.

Fot. newspix.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW poniedziałek 16 sierpnia nie będzie ciepłej wody w niektórych blokach
Następny artykułPolonia odarta z marzeń w Ostrowie