Amerykański think tank RAND opublikował w czerwcu raport na temat wojskowych aspektów rywalizacji Stanów Zjednoczonych i państw NATO z Federacją Rosyjską, która, przypomnijmy, w przyjętej w 2018 roku nowej amerykańskiej strategii bezpieczeństwa określona została mianem rywala strategicznego (wraz z Chinami).
Materiał ten, będący zresztą w pewnym sensie podsumowaniem wieloletnich analiz, symulacji i gier wojennych tego renomowanego ośrodka, jest o tyle istotny, że skupia się na ocenie sił państw NATO z jednej i Rosji z drugiej strony. Amerykańscy eksperci nie przewidują rychłego wybuchu wojny, a nawet są zdania, że ewentualny konflikt zbrojny na większą skalę, jest obecnie mało prawdopodobny, jednak kładą w tym wypadku raczej nacisk na sformułowanie „na większa skalę”, a nie samo prawdopodobieństwo wojskowego starcia. Doskonale też zdają sobie sprawę, że analiza potencjałów rywalizujących ze sobą bloków czy państw wpływa na podejmowane decyzje polityczne, warunkując to jaka polityka jest realizowana.
Zacznijmy od wniosków, a potem zrekonstruujmy tok rozumowania zespołu z RAND. Po pierwsze, jak otwarcie piszą: „Jakkolwiek ogólna potęga militarna Stanów Zjednoczonych i sojuszników z NATO znacznie przewyższa Rosję, to jednak konflikt regionalny w pobliżu granic Rosji byłby ogromnym wyzwaniem i może skutkować porażką Zachodu”. Konflikt na niewielką skalę na peryferiach Federacji Rosyjskiej przyniósłby NATO, w opinii RAND, porażkę, bo Federacja Rosyjska „ma lokalnie znacząco większy potencjał” niźli najdalej na Wschód wysunięci członkowie Paktu Północnoatlantyckiego. Jak w kolejnym zdaniu piszą, „obecne kierownictwo Federacji Rosyjskiej zdaje się nie mieć apetytu aby wykorzystać tę lokalną przewagę, ale nie można wykluczyć, że w przyszłości to się zmieni”. Mamy w tym wypadku do czynienia z kluczowym dla zrozumienia amerykańskiej, czy w ogóle poważnej, strategii państwowej, czynnikiem. Jeśli chcemy zachować pokój, odpowiedzialnie myśleć o strategii odstraszania, to rachunek korzyści dla potencjalnego agresora musi wypadać tak źle, że powstrzyma się on od ewentualnej napaści. Jeśli zatem będziemy słabi, to ewentualne straty z którymi napastnik musi się liczyć będą mniejsze, nasz opór będzie łatwiej przełamać, wojna może okazać się krótsza i szybciej można będzie przejść od fazy konfliktu kinetycznego do fazy negocjacyjnej. Nasi sojusznicy mogą nie zdążyć przyjść nam z pomocą, a opinia publiczna państw nie narażonych na uderzenie Rosjan może dojść do wniosku, że nie ma sensu bronić przegranej sprawy i zacząć oponować przeciw wypełnieniu zobowiązań sojuszniczych. Dla analityków wojskowych rachunek sił i środków obydwu sił potencjalnego konfliktu jest jasny, a to oznacza, że każda ze stron wie jakimi przewagami dysponuje i gdzie są jej i rywala „słabe punkty”. Ma to oczywiste implikacje polityczne, skłania silniejszą stronę tego równania do uprawiania polityki z pozycji siły. W ramach porządku międzynarodowego w którym przestrzegane są prawidła i umowy, w tym dotyczące poszanowania granic, ta skłonność do uprawiania polityki z pozycji siły nie jest aż tak widoczna, jednak sytuacja zmienia się w czasach, a w taką fazę historii wchodzimy, kiedy kruszy się poprzedni stan równowagi i państwa poszukują nowego. Piszę te dość banalne uwagi z tego względu, że w niemałej części polskich elit zdaje się nadal pokutować pogląd, w myśl którego polityka wzmacniania swych możliwości obronnych jest potencjalnym źródłem naszych tarć z Rosją, może pogorszyć nasze relacje z Moskwą, a nawet doprowadzić do starcia i wojny. Jest akurat odwrotnie. To polityka kultywowania słabości prowokuje agresywnego sąsiada do politycznego wyzyskania swoich przewag, zaostrzania języka i eskalacji żądań.
Potencjał wojskowy Rosji na wschodniej flance NATO
Zobaczmy zatem, jak zdaniem ekspertów RAND obecnie, czyli latem 2021 roku, wygląda porównanie potencjałów wojskowych Federacji Rosyjskiej na wschodniej flance NATO. „Jak pokazały wielokrotnie przeprowadzane przez RAND gry wojenne, Rosja może szybko pokonać któregokolwiek lub wszystkich swoich bałtyckich sąsiadów (Estonię, Łotwę i Litwę), którzy nie są wystarczająco wspierani przez sojuszników z NATO, aby powstrzymać skoordynowany atak na ich terytorium”. Co więcej, zespół analityków z RAND jest zdania, że Rosja wykorzystując posiadany potencjał i słabości infrastruktury wojskowej państw NATO może być w stanie „osłabić zdolność sił NATO do przeprowadzenia operacji kontrnatarcia”. Warto przypomnieć w tym miejscu, że strategia Sojuszu na wypadek wojny z Federacją Rosyjską, jeśli oczywiście zawiedzie polityka odstraszania i Moskwa zdecyduje się na atak, opiera się na podstawowym założeniu. Pierwsza faza wojny będzie z dużym prawdopodobieństwem przegrana, Rosjanie osiągną swe cele operacyjne, pytanie tylko jak szybko, ale potem NATO przystępuje do kontrnatarcia i odzyskuje utracone obszary. W tym ostatnim przypadku dyskusyjnym do tej pory było jedynie to ile czasu Pakt Północnoatlantycki będzie potrzebował na przeprowadzenie skutecznego kontruderzenia i wyparcie Rosjan, ale teraz pojawia się nowy wątek. Analitycy RAND wyrażają wątpliwość, czy z wojskowego, nie politycznego punktu widzenia, do tego rodzaju kontrnatarcia NATO będzie w ogóle zdolne. To novum, które w naszych, polskich dyskusjach o bezpieczeństwie regionalnym powinniśmy na poważne wziąć pod uwagę.
Rozumowanie ekspertów RAND można w gruncie rzeczy przedstawić w punktach. I tak:
1. Nie ma obecnie przesłanek aby twierdzić, że rosyjskie kierownictwo przygotowuje się do wojny konwencjonalnej na dużą skalę ze Stanami Zjednoczonymi czy państwami NATO.
2. Rozmieszczenie, skład osobowy, potencjał wojskowy rosyjskich sił zbrojnych wskazują na to, że Moskwa chce mieć zdolności wywierania presji, wręcz okupowania państw położonych na jej peryferiach. Eksperci RAND sugerują, po przeanalizowaniu potencjału rosyjskich okręgów wojskowych, że pierwszym obiektem takiego zainteresowania jest Ukraina.
3. Ta strategia Rosji może szybko ulec zmianie, zwłaszcza w sytuacji, kiedy Moskwa dysponuje możliwościami szybkiej mobilizacji, koncentracji i przerzucenia sił na terenach swego Zachodniego i Południowego Okręgu Wojskowego.
4. Scenariusz agresji Rosji na Państwa Bałtyckie musi być przedmiotem poważnych analiz, nie dlatego, że prawdopodobieństwo wojny jest wysokie, ale z tego powodu, iż obrona tego obszaru z racji jego geograficznego położenia jest najtrudniejsza z punktu widzenia NATO i może stanowić wyzwanie dla „wypełnienia przez Stany Zjednoczone swoich zobowiązań sojuszniczych”. Mamy w tym wypadku do czynienia z czymś w rodzaju stres testu, który najlepiej ujawnia słabe punkty Sojuszu Północnoatlantyckiego.
5. Rosyjski potencjał wojskowy, demograficzny i przemysłowy skłania do wniosku, że zdolności Moskwy do prowadzenia i przesądzenia na swoją korzyść wojny na wielką skalę, która toczyła by się w oddaleniu od obszaru Rosji jest ograniczony. W takim konflikcie Federacja Rosyjska nie wygrałaby, nie eskalując konfliktu do poziomu nuklearnego. Inaczej sytuacja wygląda w przypadku niewielkiego, jeśli chodzi o skalę i intensywność konfliktu zbrojnego na obszarach peryferyjnych dla Rosji. Tu Moskwa ma przewagę, do takiej wojny się przygotowuje i jest gotowa ją prowadzić.
Wielkość rosyjskich sił zbrojnych
Obecnie zdaniem amerykańskich ekspertów rosyjskie siły zbrojne liczą około 270-280 tys. oficerów i żołnierzy, z których około połowa, maksymalnie 60 proc. to zawodowi, kontraktowi wojskowi. Daje to (obliczenia dla 2018 roku, ale nadal utrzymują one swą aktualność) 79 batalionowo – taktycznych grup bojowych jeśli chodzi o siły lądowe i dodatkowo 25 w siłach powietrzno – desantowych i Flocie Północnej. Jak zauważają w swym raporcie, w ostatnim czasie w rosyjskie armii zaczęto częściowo przywracać dywizje, co świadczy, zdaniem RAND, o zmianie podejścia strategicznego na bardziej agresywne, bowiem tego rodzaju organizacja sprzyja w większym stopniu natarciu i toczeniu wojny na froncie o większej długości. Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedno, a mianowicie siła ogniowa rosyjskiej BTW jak piszą Amerykanie jest obecnie dziewięciokrotnie większa niźli podobnych struktur po stronie NATO (s.13). Duża manewrowość i siła ognia rosyjskich grup batalionowo – taktycznych umożliwia nagły, niezwykle silny, atak i natychmiastową zmianę położenia swych oddziałów tak, aby nie były one narażone na uderzenie z powietrza.
Ten rosyjski potencjał wojskowy, zestawiony z tym czym dysponuje NATO na swej wschodniej flance, skłania ekspertów RAND do napisania, że „w dziesiątkach prowadzonych przez RAND gier wojennych z różnymi graczami, strategiami i różnymi warunkami początkowymi najdłuższy czas, jaki zajęło siłom rosyjskim dotarcie do obrzeży stolic Estonii i Łotwy w krótkiej inwazji, to 60 godzin” (s. 9). Mało tego, obecne siły NATO znajdujące się na Wschodzie w ramach tzw. wysuniętej obecności są „niewystarczające aby powstrzymać” Rosję przed polityką kroków dokonanych (fait accompli) (s.10). Innymi słowy, koszty takiego ataku, z którymi musi liczyć się Rosja, są przy obecnej relacji sił zbyt małe, aby skutecznie odstraszyć Moskwę. Co dalej? „Odległość od linii frontu, ograniczona przepustowość linii kolejowych i brak doświadczenia w szybkim przemieszczaniu się pod ostrzałem spowalniają tempo, w jakim rozproszone jednostki i wstępnie rozmieszczony amerykański sprzęt będą w stanie wzmocnić front bałtycki przybywając z Holandii, Belgii, Niemiec i Polski” (s. 9). Co gorsze, analizując obecny rosyjski potencjał w zakresie broni radioelektronicznej, obrony przeciwlotniczej i możliwości precyzyjnych ataków rakietowych, eksperci RAND dochodzą do wniosku, że przewaga NATO w powietrzu, co do tej pory było kluczowym elementem strategii Paktu w scenariuszach wojny z Rosją, niewiele daje, bo w tym scenariuszu konfliktu „braki w siłach lądowych nie mogą być kompensowane przewagą w powietrzu” (s. 9-10). Na korzyść Rosji w tego rodzaju ograniczonym konflikcie działa też „geografia”, krótkie łańcuchy zaopatrzenia i niewielka odległość o teatru przyszłego ewentualnego konfliktu. Odmiennie niźli w przypadku Zachodu, który w przypadku wojny o Państwa Bałtyckie będzie zmuszony przemieszczać swe siły, pod ogniem, na wielkie odległości. Piszę o tym, bo w niektórych środowiskach polskich ekspertów pokutuje pogląd, że myślenie o geograficznym położeniu, jako jednym z czynników istotnych w scenariuszach konfliktów, jest przejawem myślenia archaicznego. W RAND nie podzielają tego punktu widzenia i zauważają, że odległość od potencjalnej linii frontu może spowodować, iż „tak duży i złożony ruch wojskowy, (jakim jest przerzucenie na Wschód sił zbrojnych zdolnych stawić skutecznie opór rosyjskiej agresji – przyp. MB) przy ograniczonych obecnie zdolnościach i doświadczeniu NATO, najprawdopodobniej zająłby miesiące” (s.11). Ambitny, ogłoszony publicznie plan zbudowania przez NATO sił szybkiego reagowania na poziomie 4 x 30 nie jest realizowany, a jak zauważają, największe państwa Sojuszu, chodzi w tym wypadku o Wielka Brytanię, Francję i Niemcy, mają obecnie potencjał w zakresie głównej uderzeniowej siły lądowej, jaką są wojska pancerne na poziomie od 1/10 do 1/5 tego czym dysponowały w momencie zakończenia Zimnej Wojny. Więc o jakim scenariuszu kontruderzenia mówimy? Każde z tych mocarstw „miałoby wielkie problemy z wystawieniem obecnie jednej brygady pancernej” (s.11). Wszystko to razem, skłania analityków RAND do sformułowania ostrzeżenia, iż „bez znaczącego wzmocnienia sił NATO w ramach Wysuniętej Obecności i bez poprawy zdolności w zakresie przerzutu wojsk, NATO obecnie nie jest czynnikiem skutecznego odstraszania konwencjonalnego, który mógłby powstrzymać Rosję przed atakiem na Państwa Bałtyckie”.
Co jeszcze znajduje się w raporcie RAND?
Raport RAND jest znacznie obszerniejszy, analitycy amerykańskiego think tanku oceniają też możliwość odwołania się Rosji w razie konfliktu do jej taktycznego arsenału nuklearnego nie odrzucając takiej ewentualności. Poza obrębem ich zainteresowania pozostają kwestie polityczne, zdolności i chęci państw członkowskich NATO, zwłaszcza nie zagrożonych przez rosyjską agresję, aby wywiązać się z postanowień art. 5. Nie to jest zresztą w ich opracowaniu istotne. Ważne jest co innego. Otóż biorąc pod uwagę wyłącznie rachunek sił i środków między NATO a Rosją na wschodniej flance, słabość Paktu Północnoatlantyckiego zdaje się być czynnikiem wręcz zachęcającym Moskwę do uprawiania bardziej agresywnej polityki. Jeśli w najbliższym czasie słabość, ta wspólnym wysiłkiem, nie zostanie znacząco zredukowana, to będzie to też czytelny dla Moskwy sygnał, jeśli chodzi o intencje naszych sojuszników. Rosja nie zwykła tego rodzaju wiadomości nie zauważać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS