Do redakcji czasopisma ” Słowo Niebieskie” przychodzi niewysoki staruszek z równie małym pieskiem. Przedstawia się jako Władysław Łokietek. Oczywiście nie jest on królem, któremu zawdzięczamy zjednoczenie kraju po rozbiciu dzielnicowym. Jest natomiast “małym”, czyli nic nie znaczącym obywatelem państwa, które po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku potrzebowało przywódcy potrafiącego zjednoczyć wszystkich głęboko podzielonych politycznie ludzi, rozedrganych między różnymi wizjami nowo tworzonego państwa. Staruszek mówi, że długo przebywał w grocie, a ponieważ w tym czasie w kraju działo się źle, postanowił wrócić, żeby na nowo zaprowadzić w Polsce porządek. Uważa, że w państwie szerzy się zaraza, która z każdą chwilą przybiera na sile i rozmiarach.
Raz do gazety „Słowo Niebieskie”
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
przyszedł maluśki staruszek z pieskiem.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
– Kto pan jest, mów pan, choć pod sekretem!
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
— Ja jestem król Władysław Łokietek.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Siedziałem – mówi – długo w tej grocie,
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
dłużej nie mogę… skumbrie w tomacie!
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Taka jest treść genialnego utworu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego powstałego w 1936 r. pod tytułem “Skumbrie w tomacie”. Wiersz przedstawia ówczesną sytuację polityczną w Polsce. Tytuł dzieła nawiązuje do ludzi mających wpływ na sytuację w państwie. Nieprzypadkowe jest tutaj porównanie do konserwy. Skumbrie, czyli makrele w w sosie pomidorowym, to konserwa, potrawa zamknięta hermetycznie w metalowym pojemniku. Zamknięcie ma zapobiec przedostaniu się czegokolwiek do środka i chronić zawartość przed utratą właściwości, tak, by nadawała się do spożycia nawet po dłuższym czasie. Jest to wyraźna aluzja do zakonserwowanej sceny politycznej, która nie dopuszczała do siebie żadnych form pośrednich i generalnie była zamknięta na sprawy państwa, rozumianego jako wspólnotę ludzi co prawda o różnych poglądach, ale zjednoczonych pod sztandarem silnego i suwerennego państwa – z jego tradycjami, burzliwą historią i dziedzictwem przesłania przodków. Ostatnia strofa to bezpośrednia aluzja do ówczesnej sytuacji kraju. Autor wyraża pogardę dla Polaków, którzy nie radzą sobie z własnym państwem. Twierdzi, że kraj jest taki, jakim go sobie zbudowali jego obywatele, czego potwierdzeniem są słowa: “Chcieliście Polski? No to ją macie (skumbrie w tomacie pstrąg)”.
Można rzec, że historia zatoczyła koło. Dziś “Chcieliście Polski? No to ją macie! (skumbrie w tomacie pstrąg)” jest może bardziej trafne i aktualne niż w 1936 roku. Istniejące partie polityczne w Polsce uparcie ciągną Polskę i szarpią Nią jak za krótką kołdrą – każda w swoją stronę. Każda zaklina się, że posiada mandat społeczeństwa i działa zgodnie z jego ( społeczeństwa) wolą. Tymczasem według ostatniego badania GUS na temat partii politycznych, do wszystkich partii w Polsce w 2016 roku należało 251 tys. osób. Wszyscy członkowie różnych partii stanowią zaledwie 0,8 proc. wszystkich uprawnionych do głosowania Polaków. Ten rozpolitykowany ułamek społeczeństwa bez zmrużenia okiem uważa, że reprezentują społeczeństwo. Żart? No tak, ale przecież są jeszcze całe armie zwolenników – wyborców, którzy decydują o pozycji tej garstki na scenie politycznej.
I w tym miejscu zaczyna się problem i nieszczęście Polski. Nie bez racji jest może zbyt brutalne stwierdzenie, że wciąż trwa wojna między kolejnymi pokoleniami Armii Krajowej i potomkami “ubecji” przywiezionej na sowieckich czołgach, tudzież wnukami różnej maści “folksdojczów” i Targowicy, która najlepiej czuje się pod butem “obcego”. To oczywiście spore uproszczenie, ale coś w tym jest, bo nie sposób pojąć postawy tych, co cieszą się z każdego niepowodzenia rządu, świętują grillowanie Polski przez podmioty zagraniczne i celebrują każdą antypolską wypowiedź jakiejś znaczącej persony, która zwykle o Polsce wie tyle, co przeczyta w mainstreamowych mediach. Jest, rzecz jasna, coś takiego, jak naturalna niechęć do rządzących, ba – nawet wrogość, spowodowana różnymi przesłankami, ale w Polsce rozmyły się granice nie tylko między niechęcią a otwartą agresją, ale także między ową agresją, a – pisząc wprost – chorobliwą ojkofobią. Część polityków opozycji zrobiła sobie z tego wręcz sport, ścigając się czy to na artykułowanie antypolskich poglądów, czy na wręcz donosy i skarżenie się przed zagranicznymi instytucjami, które ochoczo taką żenadę przyjmują. Wszyscy oni – a jakże – wyjaśniają takie postępowanie interesem Polski właśnie i twierdzą, że atakują nie Polskę, ale “reżim”, który w Polsce sprawuje władzę i prowadzi państwo do przepaści. Tyle tylko, że jak to się przyjęło w żargonie młodzieżowym, słabe jest takie tłumaczenie. Nawet bardzo słabe, bo to partia rządząca – jakby nie patrzeć – ma jako jedyna sensowny mandat społeczny do reprezentowanie Polski jako wspólnotę jej obywateli. Zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie. Dla mnie samego obecny rząd nie jest rządem moich marzeń ( eufemistycznie pisząc), ale do głowy by mi nie przyszło, pisać jakieś paszkwile i cieszyć się z rządowych porażek. To – moim zdaniem – kwestia wartości wyniesionych z domu, świadomości i zwyklej, ludzkiej przyzwoitości.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS