– Proszę pana, proszę nie wyciągać gazet z folii, bo mi później zwrotu nie przyjmą.
– Co?! Ty… (tu Dziadek popłynął nie tyle wulgarnie, co z ułańską fantazją łącząc w jednej obeldze Żydów, masonów, komunistów, pederastów i moją skromną osobę. Nie przytoczę, nie potrafiłam zapamiętać. Dość, że stałam z otwartą buzią). Skąd ja mam wiedzieć, co jest w środku?!
– Jak to co? – odezwał się inny klient. – Gołe baby. Bierz pan i spier*alaj.
Dziadek, zaskoczony obcesowością i bezpośredniością odpowiedzi zapłacił za te rozpakowane, i z gazetami pod pachą, wsparty o laski, wykuśtykał.
* * * * *
Drugi dziadek przeszedł od razu do sprawy:
– Bo ja, proszę pani, zbieram różne wydawnictwa, w których się pokazują medaliki. I się dowiedziałem, że w Fakcie jest teraz taki krzyżyk świętego Franciszka. Ma go pani jeszcze?
– Owszem, mam.
Dziadek ubrał okulary, długo się krzyżykowi przyglądał i komentował, że święty Franciszek to ze zwierzętami rozmawiał, święta Klara to świętą została, bo to jego na nią wpływ itp. Zapłacił, pożegnał się mówiąc “Szczęść Boże”. Kiedy wychodził, dostał drzwiami od młodego chłopaka, na co zareagował:
– Jak leziesz, ch*ju!
* * * * *
Gazety giną. Nie często, jedna, dwie w miesiącu. Specyficzne takie, bo ślizgacze. I to te tańsze, bo bez płyt. Znaczy mamy konesera o raczej skromnych potrzebach. Drogą eliminacji odrzuciłam tych oto stałych klientów:
1. Głowa rodziny, ojciec trzech córek w wieku 5-10-15. Przychodzi co niedziela po Nasz Dziennik i przy okazji zagląda na najwyższą półkę. Kiedy do kiosku wchodzi inny klient, szybko odkłada gazetkę i z udawanym zainteresowaniem wertuje czasopisma motoryzacyjne wyłożone półkę niżej. Już sama taka akcja przyprawia go o drżenie rąk, nie sądzę, by potrafił coś ukraść bez ataku serca.
2. Psychol. Jest wielki, sapie, nosi spodnie na szelkach zaciągnięte wysoko za pępek. Ogląda okładki. Kiedy zbytnio się podnieci, zaczyna głośno, bardzo głośno liczyć do 30, łapie się za krocze i wychodzi. Nigdy niczego nie kupił i nie sądzę, by były mu potrzebne inne podniety poza samymi okładkami.
3. Dziadek i Babcia. Bliżej siedemdziesiątki, sympatyczni, dyskutują, dopytują i bez skrępowania kupują, pod warunkiem, że do gazety dołączona jest płyta. Po co mieliby kraść?
4. Badylarz. Typ wredny i rozwiedziony. Kiedyś przyniósł ślizgacza do reklamacji, bo na okładce był dziewczyna, której zdjęć nie znalazł w środku. Ten to ma cały rytuał wybierania: zakłada okulary i wertuje tytuły, głośno komentuje, nierzadko prosi o pomoc w wyborze przypadkowych ludzi, często wprawiając ich tym w zakłopotanie. Na pewno by nie ukradł.
5. Młody. Ma te osiemnaście lat, ale do półki ze ślizgaczami musi stawać na paluszkach. Czemu się papierowymi lalkami interesuje, Bóg raczy wiedzieć. Może się kreuje na oldschool? Przypuszczam, że gdyby chciał coś zawinąć, zwaliłby sobie półkę na łeb.
Więcej stałych klientów, amatorów golizny nie mam. Tak myślałam.
Stoję przy lottomacie, bo kumulacja, ludzi dużo. Wchodzi elegancik w garniturze, z walizką, przylizany i podchodzi do górnej półeczki. Uśmiecha się do mnie, więc skinęłam głową i wróciłam wzrokiem do lotka – co się będę facetowi przyglądać, jak miłości w życiu szuka? Nagle zamieszanie, coś mu wypadło z rąk, za dużo tego wziął, a że gazetki w foliach, ślizgają się, kolejne spadają na ziemię. Facet próbuje szybko je zebrać, upycha na półkę. Ludzie udają, że nie patrzą, niektórzy naprawdę nie patrzą, zgorszeni czy zawstydzeni – nie wiem. Gość żegna się i prędko wychodzi. I wtedy odezwał się z kolejki menel, śmierdzący taki, brudny i bezzębny w te słowa:
– Pani zapamięta tego pana.
– Dlaczego?
– Bo on pani regularnie gazety zajebuje.
* * * * *
– Tata, ja chcę te cukierki!
– Które?
– Te o! – wskazuje palcem na prezerwatywy.
– To nie są cukierki.
– Jak nie są?! Mama takie ma!
– Mama? Gdzie?
– W torebce, jak szukałam chusteczek to znalazłam. I mi nie chciała dać!
– Takie? Na pewno?
– Tak. Takie z panią. Kupisz mi?
– Takich ci nie kupię. Wybierz inne.
Unikałam jego wzroku tak długo, jak się dało. Kiedy płacił, trzęsły mu się ręce, twarz miał czerwoną, a zęby zaciśnięte. Córeczka wyszła niezadowolona z paczką mentosów, przekonana, że “te z panią” na pewno są smaczniejsze.
* * * * *
– Pani da skarpetki. Męskie, białe.
– Nie mam skarpet.
– No męskie, mówię.
– Ale ja nie mam skarpet, proszę pana.
– No jak, widzę rajstopy pani ma.
– Mam. Ale skarpet nie mam.
– Dyssskryminacja! Baba se może kupić i założyć, a ja? Nic, niczego nie założę. Dyssskryminacja! To teraz mi pani powie, co ma pani takiego, dla równowagi, że sobie ja, że sobie mężczyzna może założyć, a kobieta nie?
– Prezerwatywy.
* * * * *
– Kartki świąteczne, sześć sztuk proszę. I znaczki.
– Znaczki już panu daję, a kartki Pan wybierze, są na stojaczku.
– Pierdolę stojaczki, pani da byle jakie, to dla koleżanek żony.
– Uuuu! Nieładnie tak. A czym panu podpadły?
– Stare małpy, babę mi do Rodziny Radia Maryja wciągnęły!
Cisza.
– To ja może podam te kartki…
* * * * *
Trzęsą mu się ręce, nie potrafię powiedzieć, czy to wina wieku czy specyfiku, który wchłonął jakiś czas temu, a którego opar drażni mi nos. Obsługuję więc na wdechu i staram się uwinąć.
– Żarówkę poproszę. Tylko taką do pokoju, nie do kuchni.
– Nie mam żarówek, proszę pana.
– A baterie masz?!
– Tak.
– To na chuj ci one, jak nie masz żarówek?!
* * * * *
Moherowa babcia.
– Niech mnie pani rozmieni te 20 zł.
– Nie mogę, mam mało drobnych.
– No przecież tyle na tacę nie dam.
– To może niech pani z tacy weźmie resztę?
Kobieta się przeżegnała.
– Pani to chyba w kościele dawno nie była. By mi ludzie rękę odgryźli!
* * * * *
Ksiądz.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
– Dzień dobry.
– Aaa – cha!
I wyszedł.
* * * * *
W sobotę wieczorem wszedł zapruty w pestkę. Stał, jak na kutrze rybackim w czasie sztormu. Nie znam się na skali Beauforta, ale sztorm był potężny! Podszedł do blatu i mrużąc jedno oko (na zmianę to prawe, to lewe) skreślił sześć liczb. Podał, sypnął monetą, zawinął blankiet i wyszedł.
Wrócił w niedzielę po południu.
– Dzień dobry! Trójkę mam! Trójczynę!
Nie poznałam go od razu, ale po chwili mnie oświeciło.
– Dzień dobry! Świetna wiadomość.
– Ja to skreślam zawsze te same liczby, ale wczoraj byłem trochę… zmęczony i skreśliłem jakieś inne. I trójkę mam! Trójczynę!
Cieszył się tą trójczyną, jak student po teoretycznie oblanym egzaminie. Mam nadzieję, że mu ta metoda nie wejdzie w krew.
* * * * *
Zwyczajny Janusz. Najzwyczajniejszy człowiek, który wszedł wprost z ulicy zwabiony magicznymi 23 milionami w totolotkowej kumulacji.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry. Czy pani jest dziewicą?
– Słucham?
– Nie przesłyszała się pani: pytałem, czy jest pani dziewicą.
– Toooo… prywatna sprawa, nie muszę panu odpowiadać, ale odpowiem, jak mi pan powie, czemu pan pyta.
Gość nie wyglądał na zainteresowanego moją osobą w jakiś szczególny sposób, a pytanie zadał, jakby mnie pytał o godzinę.
– Kiedyś mi wróżka wywróżyła, że zostanę milionerem z ręki dziewicy. I mnie dzisiaj olśniło! Idę tędy, patrzę na panią, taka młoda… Dodał człowiek dwa do dwóch i się człowiek zapytał. No i jak?
– Niestety, to nie o mnie ta wróżka mówiła.
– No nic, może innym razem.
I już wychodząc obraca się i pyta:
– A kto tu z panią jeszcze pracuje?
– Szef. I też nie jest dziewicą.
Wygląd i zawartość artykułu ustalona z autorką.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS