czyli kilka słów o tym, gdzie i jak warto się wzmacniać.
Jak zapewne zauważyliście, od jakichś dwóch, może już nawet trzech lat, zdecydowanie bardziej mnie ciągnie w kierunku treningu siłowego czy treningu w domu niż samego biegania. Oczywiście biegam nadal i nadal mnie to odstresowuje, „czyści głowę”, wprowadza w lepszy nastrój, ale jest to raczej uzupełnienie innych aktywności. Dlaczego? Właściwie nie wiem. Idę za głosem ciała i podszeptów. W tej chwili moje ciało krzyczy: przysiady, pompki, ćwiczenia na plecy, tabata, trening obwodowy! A ja mojego ciała się słucham.
Od wzmacniania się zaczęło
Moja przygoda ze sportem nie zaczęła się od biegania, ale od zajęć fitness. Pewnego dnia poczułam, że chcę coś w swoim życiu zmienić. Zapisałam się na siłownię czy do tak zwanego klubu fitness, bo to była pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy. Problem w tym, że nie miałam bladego pojęcia, co ja na tej siłowni mam robić! Wzięłam do ręki grafik zajęć: Pilates, Body Pump, TBC, ABT, BBB – i mnóstwo innych tajemniczych nazw, które wtedy niewiele mi mówiły. Nie pozostało nic innego, jak iść na wszystkie i sprawdzić na własnej skórze, a potem wybrać te, które mi się podobają. I tak zrobiłam. Z tanecznych, takich jak Zumba czy Step od razu zrezygnowałam, by nie zawstydzać grupy moim brakiem koordynacji, ale wszystkie inne były na tak! Mieszałam, by dawać mojemu ciału różne bodźce: jeśli jednego dnia szłam na porządny wycisk typu tabata, następnego wzmacniałam core na dużo spokojniejszym Pilatesie.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia
Z czasem tak się wciągnęłam, że musiałam iść na trening 6 razy w tygodniu. Po prostu musiałam! Chciałam się dowiedzieć o ciele jak najwięcej, więc czytałam, pytałam, mądrych ludzi, aż w końcu w Londynie poszłam do szkoły (Premier London Academy), gdzie nauczono mnie podstaw anatomii i wyłożono różne techniki treningu. Tak oto zapałałam wielką miłością do przerzucania żelaza. Bieganie przyszło kilka lat później jako uzupełnienie. Z czasem tak mi się to „uzupełnianie” spodobało, że wolałam szykować się do maratonu lub zawodów w górach niż cisnąć martwy ciąg czy wiosłowanie w opadzie. A teraz wracam do korzeni.
Baw się sportem!
Po co był ten wstęp? Już wyjaśniam!
Wierzę w to, że jeśli chcemy uprawiać sport przez całe życie, robić to regularnie i czerpać z niego przyjemność, nie traktować go na zasadzie „Jeszcze muszę iść na trening” to powinniśmy się nim bawić. Próbować nowych rzeczy, modyfikować. Jeśli czujemy, że wolimy biegać, biegajmy. Jeśli chcemy spróbować zajęć w grupie, zapiszmy się i ćwiczmy w grupie. Nigdy nie próbowaliśmy crossfitu? Spróbujmy! Mamy fazę na trening w domu? Ćwiczmy w domu. Przecież nikt nie mówi, że jeśli wybraliśmy jeden sport, mamy się go kurczowo trzymać przez długie lata. Przecież nie jesteśmy olimpijczykami!
To teraz kilka słów o moich faworytach:
Trening na siłowni
Często trening, który robię na siłowni, spokojnie mogłabym zrobić w domu – mam wystarczający sprzęt i duuużo miejsca, ale są powody, dla których wolę wyjść.
– Kiedy jestem na siłowni, to jest moje miejsce i czas na trening. Nie rozpraszam się naczyniami w zlewie, nie myślę o tym, że już trzeba odkurzyć, kiedy się kładę na macie, nie wpada sąsiadka z kawałkiem ciasta, nie przychodzi kurier.
– Mam więcej możliwości. Mogę iść na zajęcia grupowe, które bardzo polecam, szczególnie początkującym, którzy szukają motywacji i jeszcze nie do końca wiedzą, co lubią. Jeśli nie mam ochoty trenować w grupie, mogę wykorzystać sztangi, atlas, maszyny, w domu póki co wyposażyłam się jedynie w hantle, korkową matę do jogi, taśmy elastic bands, kilka piłek (w tym jedna lekarska) i właściwie tyle. Ale zapewniam, że to wystarczy, by się z nas dosłownie lało, a mięśnie paliły!
– Poznaję ludzi o podobnych zainteresowaniach. Ok, za granicą jakoś tak się składa, że poznałam ich dużo mniej niż w Polsce (w Anglii, we Francji, w Holandii), ale jednak zawsze kilka osób się znalazło. Teraz też zakolegowałam się z prowadzącą najbardziej katorżniczą tabatę jaką znam!
– Poza karnetem nie muszę niczego kupować. Czasem jakieś głupotki typu kłódka, ale to już zależy od klubu.
A o tym, od czego zacząźzacząć trening na siłowni, więcej napisałam tutaj:
Trening w domu
Trening w domu doceniłam, kiedy byłam w zaawansowanej ciąży i wolałam trenować, gdy miałam swoją własną ubikację na wyciągnięcie ręki (każda mama pamięta jak to bywa z pęcherzem), a potem zakochałam się w tej metodzie, gdy urodziła się Nela, a każda minuta była na wagę złota. Do dziś lubię trenować w domu, choć ostatnio nieco mniej, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że mam świetną siłownię na wyciągnięcie ręki, no i chętnie wychodzę z domu, gdzie mam biuro, w którym pracuję, więc choćby dla higieny zmieniam otoczenie.
– Elastyczność. Nie muszę pilnować godzin otwarcia klubu, ani grafiku zajęć. Wyciągam matę wtedy, kiedy mam czas!
– Oszczędność czasu. Nie muszę nigdzie dojeżdżać, pakować rzeczy do przebrania, kosmetyków pod prysznic (teraz siłownię mam tak blisko, że wychodzę przebrana z ręcznikiem i bidonem w ręku, ale nigdy wcześniej aż tak dobrze nie było).
– Brak żenady. Niektórzy najzwyczajniej w świecie wstydzą się chodzić na siłownię. Nie należałam do tej grupy, ale w pełni owo poczucie zażenowania rozumiem. W tym wypadku trening w domu to może być dobry start! Nikt nas nie widzi, można przerwać w dowolnym momencie i założyć na siebie to, co najwygodniejsze.
– Można trenować na wyjeździe. Jak wiecie, dość dużo się przemieszczam. Zwykle w czasie wyjazdów biegam, żeby zwiedzić nowe miejsce, ale jeśli jestem gdzieś na dłużej, zabieram matę i ćwiczę w domu! Dlatego wszelkiego rodzaju platformy z treningami są świetne również dla tych, którzy dużo podróżują.
W domu zwykle robię trening obwodowy, by było dość intensywnie z wykorzystaniem hantli, piłki, ale przede wszystkim maty i masy mojego ciała. Więcej o tym, jak trenować w domu oraz przykładowy plan treningowy znajdziecie tutaj:
Ćwiczę też z Ewą Chodakowską. Tutaj kilka moich ulubionych treningów:
Niebawem przygotuję kolejny post, bo mam już nowych faworytów.
Siłownia czy ćwiczenia w domu: jakie są tego efekty efekty?
Moim zdaniem efekty zależą tylko i wyłącznie od nas, bez względu na to, czy ćwiczymy na siłowni według ułożonego dla nas planu, na zajęciach grupowych czy w domu. Wiele razy słyszałam: Zajęcia grupowe nie przynoszą efektów. W domu, bez sprzętu nie dam rady wyrzeźbić sobie ładnych ramion czy pleców.
Jasne, jeśli na zajęciach grupowych nie będziemy sami od siebie wymagać, nie będziemy podnosić sobie poprzeczki, wybierać nowych zajęć, podkręcać tempa czy podnosić cięższych sztang, nie zobaczymy efektów, ale nie zobaczymy ich również w domu, jeśli nie damy z siebie wszystkiego. Ja jestem zdania, że zarówno na siłowni jak i w domu możemy wyrzeźbić piękne, jędrne ciało używając do tego niewiele poza naszą własną wagą. Wszelkiego rodzaju podpory, dipy na krześle, pompki czy ćwiczenia na ramiona z taśmami naprawdę mogą zdziałać cuda i wcale nie potrzebujemy ciężkich sztang. Tak samo na zajęciach grupowych jesteśmy w stanie się rozwijać, jeśli będziemy od siebie wymagać i próbować nowych rzeczy, wychodzić poza strefę komfortu.
Co się bardziej opłaca?
Upodobania to jedno, ale warto też zwrócić uwagę na nieco bardziej przyziemne kwestie, jak choćby wydatki. Czy lepiej kupić kilka sprzętów do domu: matę, hantle, płyty DVD, abonament na platformie z treningami czy karnet do klubu fitness? Oczywiście te kwoty w znacznej mierze będą się różnić w zależności od tego, jakiego sprzętu chcemy używać podczas treningów. Można się nieźle zmęczyć wyłącznie z użyciem masy własnego ciała!
Mniej więcej może wyglądać to tak:
Więcej na temat tego, jak się kształtują wydatki, jeśli chodzi o trening w domu lub na siłowni, oraz wskazówki, jak sobie przygotować domową siłownię, znajdziecie tutaj:
Na szczęście ceny karnetów są coraz niższe i dziś da się już trenować dość tanio, szczególnie w dużych miastach, gdzie jest spora konkurencja. Ja najlepiej się czuję w wersji: full opcja, czyli jeśli tylko mogę, staram się mieć i karnet na siłownię i opcję pod tytułem trening w domu, by dostosować aktywność do mojego stylu życia i harmonogramu danego dnia, a nie odwrotnie.
Nie wierzmy w jesienny spadek motywacji. Niech moc będzie z nami!
Lecę na siłkę!
Fot. Marek Sławiński
Może zainteresują Cię także:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS