Media, podobnie jak inne podmioty rynku, działają w określonej sytuacji politycznej, ale mają uprzywilejowaną rolę. Wiedzą to nasi zachodni sąsiedzi, którzy jak źrenicy oka strzegą własnych mediów i nie wpuszczają do nich żadnego zagranicznego inwestora. W Polsce doszło do kompletnej paranoi – gdy PKN Orlen, narodowy koncern paliwowy, odkupuje od niemieckiego wydawcy Polskę Press (przy czym „Polska” to tylko w nazwie), podnosi się krzyk ze strony liberalno-lewicowych mediów, których właściciele niekoniecznie są obywatelami RP.
Zakup niemieckiej medialnej grupy wydawniczej przez PKN Orlen był najważniejszym wydarzeniem medialnym w 2020 r. Nagle okazało się, że w polskie ręce przechodzi ponad 170 tytułów, w tym m.in. 20 lokalnych dzienników, ponad 500 portali internetowych, drukarnie, agencja informacyjna obsługująca gazety w regionach. Media, które poczuły się tą transakcją zagrożone, opanowała histeria, chociaż przez lata nie przeszkadzało im, że opinię publiczną w Polsce kształtują zagraniczni wydawcy. Jak już wspomniałam wcześniej, Polska Press nie miała nic wspólnego, poza nazwą, z polskim kapitałem – właścicielem grupy był niemiecki holding Verlagsgruppe Passau. Przez lata sukcesywnie, i to nie tylko Verlagsgruppe Passau, lecz także inni, głównie niemieccy wydawcy za relatywnie niewielkie pieniądze przejmowali polskie media, uprawiając na ich łamach własną politykę.
Od socjalizmu do kapitalizmu
Praprzyczyny wyprzedaży polskich mediów zachodnim koncernom trzeba oczywiście szukać w okresie transformacji ustrojowej, a ściślej mówiąc w 1989 r. Wtedy jedynym monopolistą był koncern Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa-Książka-Ruch” (RSW). W marcu 1990 r. decyzją ówczesnego premiera Tadeusza Mazowieckiego powołano Komisję Likwidacyjną ds. RSW „Prasa-Książka-Ruch”, na czele której stanął Jerzy Drygalski, opozycjonista, doradca w biurze pełnomocnika rządu ds. przekształceń własnościowych, późniejszy wiceminister przekształceń własnościowych. Jerzy Drygalski powołał pełnomocników terenowych komisji likwidacyjnej; co ciekawe, jej wiceszefem był zastępca redaktora naczelnego „Gazety Gdańskiej”, szerzej zupełnie wówczas nieznany młody człowiek – Donald Tusk. Komisja likwidacyjna zmieniała redaktorów naczelnych lokalnych gazet, wydawała zgody na zakładanie spółdzielni dziennikarskich. Kilkadziesiąt redakcji nie otrzymało zgody, a te, które ją dostały, borykały się z ogromnymi trudnościami finansowymi, poza nielicznymi, w tym tygodnikiem „Polityka”, który korzystał z umocowania wynikającego z układów w PRL. Zarząd RSW na siedem dni przed uchwaleniem ustawy o likwidacji koncernu podjął decyzję o usamodzielnieniu się „Polityki”. Nie tylko przekazano prawa do tytułu nowemu Wydawnictwu „Polityka”, ale zadbano o papier i środki na płace, a nawet umorzono długi i postanowiono udzielić kredytu.
Jaki był skutek tej prywatyzacji, można się było przekonać dopiero po pewnym czasie, a fatalny przebieg prac komisji likwidacyjnej RSW i efekty jej działania totalnie skrytykowała Najwyższa Izba Kontroli, o czym można się przekonać, czytając protokół kontroli NIK z lipca 1992 r.
Powstała na rynku medialnym sytuacja doprowadziła do masowej wyprzedaży polskich tytułów – beneficjentami zostali głównie niemieccy wydawcy, zwłaszcza w Polsce Zachodniej – od Szczecina po Wrocław – oraz na Pomorzu.
Historia komisji likwidacyjnej RSW pokazuje, że od samego początku III RP nie było żadnych liczących się sił po stronie opozycji, które chciałyby lub potrafiły złamać monopol prasowy byłych dziennikarzy frontu ideologicznego i redakcji ukształtowanych w stanie wojennym przez kontrolerów ze Służby Bezpieczeństwa.
Niemiecka narracja
Media, chętnie nazywane czwartą władzą, w rzeczywistości przez całe lata były pierwszą władzą: to one nadawały polityczne trendy, doprowadzały do dymisji ministrów, faworyzowały jednych polityków, innych skazując na swoistą banicję. Mając tak potężną broń w rękach, można było realizować nawet najbardziej karkołomne plany, dlatego bardzo szybko na polskie tytuły znaleźli się nowi, zachodni nabywcy, głównie zza Odry. A ci skupili się przede wszystkim na reprezentowaniu swojej wersji historii, swojej percepcji rzeczywistości i polityki. By się o tym przekonać, wystarczy przejrzeć archiwalne wydania chociażby „Gazety Wrocławskiej”. Przykładem jest m.in. narracja dotycząca reparacji wojennych. Gdy w Polsce podejmowane są działania dotyczące uzyskania od Niemiec pieniędzy za gigantyczne straty poniesione w czasie II wojny światowej, ze wspomnianej gazety mogliśmy się dowiedzieć: „Nie ma realnych szans na reparacje od Niemiec. Współcześnie nie stosuje się już odszkodowań wojennych” (rozmowa Tomasza Rozwadowskiego z dr. Pawłem Kowalskim, prawnikiem z Uniwersytetu SWPS, 29 marca 2019 r.).
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS