Piwnica w jednym z budynków w Dnieprze. Na miasto spadają kolejne rosyjskie pociski. Ołena i jej współpracownice nie wiedzą jeszcze do końca, co tak naprawdę się dzieje. Od lat mówiło się, że wojna może przyjść. Nikt jednak nie chciał w to wierzyć. Aż wojna przyszła.
– Musiałyśmy podjąć decyzję – wyjechać czy zostać. Długo o tym rozmawialiśmy. Ostatecznie pojechałyśmy. Nie miałyśmy żadnego planu – wspomina Ołena.
– Sześć godzin później już byłam w drodze. Przed wyjazdem chowałam się z rodziną w piwnicy u znajomych. Nie chciałam jechać. Myśleliśmy, że wszystko skończy się szybciej – opowiada Vitalina.
– W pewnym momencie zrozumiałyśmy, że nie można stale mieszkać w ukryciu, prowadzić lekcji przez Zooma. Dzieci muszą wyjechać – dodaje Swietłana.
Nowe życie w Krakowie
Ołena, Vitalina i Swietłana w Dnieprze były częścią zespołu fundacji Jedność pracującej z dziećmi i młodzieżą. W marcu 2022 roku, po eskalacji rosyjskiej agresji w Ukrainie, kilka członkiń fundacji postanowiło wyjechać z Ukrainy i zabrać ze sobą podopiecznych.
Łącznie było ich siedem – oprócz wspomnianej trójki wyjechały też druga Ołena, Iryna, Kateryna i Anastasia. W Ukrainie zostawiły swoje rodziny. Ze sobą zaś zabrały dziewięcioro dzieci. Najmłodszy chłopiec miał wtedy 13 lat. W Krakowie wszyscy zaczęli nowe życie.
– Po drodze było dużo sytuacji kryzysowych – i z dziećmi, i z rodzicami. Każda z nas musiała przeprowadzić rozmowę ze swoją rodziną. Trzeba było odpowiedzieć na pytanie: dlaczego jedziecie z obcymi dziećmi? – mówi Ołena, stojąca na czele fundacji. Jej dorosłe dzieci już wcześniej wyjechały do Polski na studia.
Mała walizka i wielka podróż
Jedność działała w Ukrainie od 2014 roku. Członkinie fundacji zajmowały się prowadzeniem zajęć dla dzieci i całych rodzin. Gdy wyjechały z Ukrainy, wiedziały tylko, że chcą kontynuować to, co robiły do tej pory. – Każda z nas zabrała ze sobą jedynie po małej walizce – wspomina Ołena.
Droga do miejsca, w którym są teraz, była długa i męcząca. Część grupy jechała samochodami przez Mołdawię, Rumunię i dalej, aż do Cieszyna. Iryna razem z dziećmi pojechała pociągiem do Lwowa. Na miejscu znaleźli transport do granicy, którą przechodzili pieszo. Po kilku dniach także dotarli do Cieszyna.
Byli tam przez dwa tygodnie. Ostatecznie wszyscy trafili do Krakowa. Kobiety zamieszkały w jednym domu. Dzieci i młodzież w drugim. Po kilku miesiącach kobiety założyły w Polsce fundację. Ją także nazwały Jedność.
Za dużo dzieci
Kamienica przy placu Wszystkich Świętych w Krakowie. Siedzimy przy dużym stole w jednej z największych sal, którymi dysponuje Jedność. Kobiety wynajmują trzypiętrowy obiekt. Jak mówią, nie było łatwo. Właściciel na początku nie chciał wynająć kamienicy. Ostatecznie jednak się udało. Ołena mówi, że to cud.
Przez pierwsze trzy miesiące działania fundacji kobiety z Jedności pracowały bez pensji. – Nadal zdarzają się miesiące, że nie wystarcza na wypłaty dla nas. Nie ma wyjścia, musimy przecież płacić czynsz – mówi Vitalina.
Wspinamy się po kolejnych stopniach schodów z piękną drewnianą balustradą. Vitalina pokazuje mi pomieszczenia. W jednym z nich są biurka, młodzież może tam włączać się w zajęcia online swoich szkół w Ukrainie. Niestety często lekcje ograniczają się do zadania prac domowych. Zajęcia przerywają alarmy przeciwlotnicze.
Do Jedności przychodzi dużo dzieci. Czasem aż za dużo. Często, gdy kobiety o godzinie 20 chcą już pójść do domu, nie mogą tego zrobić – młodzi nadal mają swoje zajęcia. Mówią, że nie chcą stamtąd wychodzić.
Idziemy na drugie piętro kamienicy. W jednej sali rozstawione są sztalugi. Na nich obrazy. Jedne dokończone, inne czekają, aż ktoś do nich powróci. Do fundacji przychodzą także dorosłe kobiety, które chcą realizować swoje pasje, a brakuje im warunków. – Jedna uczy gry na pianinie, inna prowadzi zajęcia z jogi, kolejna z pilatesu. Ktoś inny maluje piaskiem. To pomaga zadbać o ich dobrostan – podkreśla Ołena.
Dzieci błyskawicznie dojrzały
Młodzi uczą się w Jedności tego, czego nie ma w szkole. Jedna z dziewcząt zorganizowała niedawno wieczór poetycki. Mają też inne projekty. Często dotyczą przyszłości – chcą rozmawiać o tym, co ich czeka.
Młodzież z Jedności marzy o wydaniu własnego zbioru wierszy. Zbierają pieniądze na druk, zorganizowali specjalną zrzutkę. – My zarządzamy tym procesem, ale oni wszystko robią sami – podkreśla ich opiekunka.
Jedna ze ścian głównej sali w fundacji zapełniona jest białymi zapisanymi karteczkami. To odhaczone cele – kroki milowe do wymarzonego celu, czyli druku wierszy.
– Szybko dorośli do takich projektów. Dojrzeli błyskawicznie na naszych oczach – przyznaje Swietłana.
Dwa równoległe światy
Ostatnie wspomnienie Vitaliny z Dniepra to niekończące się wybuchy. Na ulicach dużo wojskowych samochodów, obok zaś otwarte sklepy i robiący w nich zakupy ludzie. Zupełnie jak gdyby obok siebie istniały dwa równoległe światy.
Gdy opuściła Dniepr, nie od razu było jej łatwiej. – Pierwsze pół roku w Polsce było dla mnie bardzo trudne. Po każdej informacji o wybuchu w Dnieprze długo nie mogłam wrócić do normalnego funkcjonowania. Teraz jest trochę lepiej – przyznaje.
Vitalina studiuje w Polsce zarządzanie oświatą i organizacjami pozarządowymi. W fundacji zajmuję się pozyskiwaniem funduszy, pisaniem wniosków grantowych czy organizowaniem zbiórek. Coraz bardziej rozumie polski system. Widzi, ile rzeczy umknęło im na początku, przy zakładaniu fundacji. Polska to dla nich nowe zasady, inne niż te w Ukrainie. Do tej pory złożyła 77 wniosków o granty na działalność fundacji. Tylko część z nich udało się zdobyć.
Widmo wojny
Widmo pełnoskalowej wojny wisiało nad Ukrainą od 10 lat. Mimo to trudno było uwierzyć, że kraj rzeczywiście zostanie zaatakowany.
– Nie byliśmy w stanie wyobrazić sobie tego, że kiedyś zobaczymy wojnę. Mieliśmy jeszcze nadzieję. Mamy taką straszną historię, przez kraj przetoczyło się tyle wojen. Ta historia niczego nas nie nauczyła – przyznaje gorzko Ołena.
Vitalina, która miała 20 lat, gdy wyjechała z Ukrainy, przypomina swoje szkolne czasy. – Zachęcano nas do wspierania wojska. Kiedyś przyszedł do nas na lekcję weteran. Jego opowieści były straszne. Dotarło wtedy do mnie, że z wojny do domu wraca ktoś inny, nie jest się tą samą osobą, co wcześniej – mówi.
Kobieta zauważa, że w Ukrainie pogłębia się podział na biednych i bogatych. Nie ma klasy średniej. – Ten podział będzie pogłębiać się coraz bardziej. Nie wszyscy będą mogli pozwolić sobie na odbudowę zniszczonych domów – uważa.
W jej rodzinie nie myśli się o odbudowie. Myśli się o tym, żeby przetrwać. Żeby tata i ojczym nie poszli na wojnę. – Mają rodziny na utrzymaniu. Mój ojczym ma trzy córki. Tata opiekuje się swoją mama i wspiera mnie tu, w Polsce. Nie wiem, jak bym poradziła sobie bez niego – martwi się Vitalina. Kilkoro jej kolegów i przyjaciół dołączyło do wojska. Niestety nie udało im się przeżyć.
Wielkie marzenia
Członkinie Jedności mają wiele marzeń. Jedno z nich to ogromna biblioteka z książkami w różnych językach. – Dziecko nie powinno być zamknięte tylko w swojej narodowości. To nie jest dla nas wyjście z kryzysu. Nie zamykamy ich tylko w naszej społeczności – mówi Ołena.
Inne marzenie to założenie szkoły z internatem. Kobiety starają się zdobyć na to środki i zainteresować swoim projektem osoby, które mogłyby im pomóc.
– Potrzeba stworzenia szkoły z internatem jest duża. Niektóre kobiety nie mogą być tu przez kolejny rok, chcą wracać do rodzin – przekonuje Ołena. Zna przypadki, gdy dzieci musiały wrócić do Ukrainy, bo ich matki nie były w stanie utrzymać się w Polsce. Dla niej to bolesne. A dla dzieci to kolejny stres.
– Niektórzy pytają: dlaczego dzieci mają zostać z nami, skoro mają rodziców? Dlatego, że rodzice nie mogą tu przetrwać. Ojciec jest na wojnie, matka nie może zarobić w Polsce tyle, by wszystkich utrzymać – wyjaśnia.
Młodzi z Jedności planują zostać w Polsce, tu iść na studia lub je kontynuować. Nie myślą o powrocie do miejsca, w którym trwa wojna. – To nie jest normalna sytuacja. Tu mają możliwość, rozwoju, nauki. Nie muszą się chować przed nalotami. Ukraina nie jest miejscem dla dzieci – mówi Ołena.
Jednocześnie rozumie, że postawy wielu Polaków względem pomocy Ukraińcom zmieniły się w ostatnich miesiącach.
– Polacy są zmęczeni. Rozumiemy, że każdy chce żyć swoim życiem – przyznaje. Kobieta nie czuje się w Polsce jak w domu. – To tak, jakby ktoś wyrwał moje korzenie. Trzeba czasu, żeby je odbudować.
Ołena nie myśli o tym, że świat będzie kiedyś spokojny. Zawsze gdzieś będzie działo się coś złego. – Nie wiem, gdzie będziemy za kilka miesięcy. Na pewno będziemy pracować z dziećmi. To jedyne, co znamy – podsumowuje gorzko. – Rób tyle, ile możesz – to nasze codzienne credo.
Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS