A A+ A++

“The Poets are the unknown legislators of the world”.
– Percy Bysshe Shelley, „A Defence of Poetry”

„Wiadomo – człowiek zrobi wszystko, aby ujść własnej duszy. A zatem ludzie praktykują wszelkiego rodzaju jogę indyjską, przestrzegają różnych przepisów dietetycznych, uczą się na pamięć teozofii, czytają teksty mistyczne pozbierane z całego świata – czynią to wszystko dlatego, że nie umieją dać sobie rady z samymi sobą, że nie wierzą, iż to, czego im potrzeba, mogliby znaleźć we własnej duszy”.
– Carl Gustav Jung, „Psychologia i alchemia”, przeł. Robert Reszke

Poruszaliśmy już tutaj temat relacji między jednostką a społeczeństwem. Ponieważ jednak kwestia jest ważna, warto przyjrzeć się jej więcej, niż ledwie raz, a nawet, niż dwa razy.

Ważność jej wynika z niezwykle intensywnego i nierozwiązywalnego napięcia, na poczuciu którego właściwie się opiera. Z psychologicznego punktu widzenia bowiem, między jednostką a grupą zawsze zachodzi konflikt. „Ja”, ego, człowieka, opiera się zasadniczo na obrazie świata i systemie wartości, które dana jednostka uznaje i wyznaje. I teraz, źródła owego systemu świata i etyki mogą być dwa, i tylko dwa: albo będzie nimi indywidualne doświadczenie – albo tradycja obowiązująca w pewnej zbiorowości. Trzeciej drogi nie ma. Oczywiście, liczni myśliciele przeszłości (teraźniejszości zresztą też), próbowali taką drogę znaleźć, czego najlepszym przykładem koncepcja „uwewnętrznienia” prawa moralnego, obecna w teologii katolickiej. Według niej, choć źródłem moralnych praw i nakazów jest wyłącznie głos Kościoła (będący tu na ziemi głosem samego Boga), to jego wyroki można przyjmować dwojako: na sposób „niewolniczy” bądź „synowski”, to znaczy: po prostu z autorytetu albo na podstawie pewnych głębszych przemyśleń, pozwalających nam zrozumieć ich wewnętrzną logikę i fundamentalną zgodność z rozumem. Niestety, mimo najlepszych nieraz chęci tych, którzy promują to rozwiązanie jako rzekomo transcendujące konflikt posłuszeństwa i wolności wewnętrznej, nie wydaje się ono przekonujące, ponieważ spór, jaki tutaj zachodzi, rozgrywa się nie tyle w sferze treści, co właśnie metody – nie doktryny, a sposobów przekonywania się o jej prawdziwości bądź nieprawdziwości. Droga doświadczenia indywidualnego to droga przede wszystkim indywidualnego namysłu, który dlatego jest indywidualny, że bezstronny i możliwie jak najbardziej wolny od wpływów z zewnątrz. Jeżeli zaś jakaś doktryna jest już uprzednio DANA jako prawdziwa i jedyne, co pozostaje indywidualnemu rozumowi, to POTWIERDZIĆ jej prawdziwość, o indywidualnym i bezstronnym namyśle w oczywisty sposób nie może być mowy. To właśnie – dodajmy w charakterze dygresji – stanowi przyczynę, dla której filozofia katolicka, jeżeli nie popada w żaden konflikt z oficjalną linią magisterium, jest na dłuższą metę przedsięwzięciem tak bardzo nudnym, bo przecież z góry wiadomo, jakie osiągnie wyniki.

Kościół to, rzecz jasna, przykład skrajny, bo i musi nim być instytucja przypisująca sobie charakter pół-nadprzyrodzony, ale zaobserwowaną tutaj zasadę można, mutatis mutandis, rozciągnąć na wszystkie ludzkie wspólnoty w ogóle. Między autorytetem a jednostkową refleksją zachodzi konflikt.

Oczywiście, mentalność współczesna w naturalny sposób ciąży w kierunku rozstrzygnięcia owego konfliktu na korzyść jednostki. Autorytet, powiada się nam, stanowi źródło „opresji”, a jakiekolwiek przeciwstawienie się indywidualnym zapędom człowieka to przejaw tyranii. Problem polega na tym, że podobnie naiwny humanizm, choć trudno go nie lubić, nie wytrzymuje nawet bardzo potocznej krytyki – już pomijam nawet kwestie tak oczywiste, jak ta, że anarchia indywidualnych zachcianek zagrażałaby samemu biologicznemu przetrwaniu naszego gatunku, ale zwróćmy uwagę, że samego myślenia, dzięki któremu człowiek w ogóle może być jednostką, uczymy się dopiero w procesie socjalizacji. Konsekwencje są zatem zupełnie paradoksalne: bo oto likwidacja autorytetu i społecznego przekazu norm i obrazu świata, które – jak powiedzieliśmy wcześniej – stoją z natury swojej w sprzeczności z indywidualnymi poszukiwaniami duchowymi, prowadziłaby do unicestwienia samej indywidualności; czyli, krótko mówiąc, obrona indywidualnego myślenia znosi jego możliwość.

Wydaje się, że zabrnęliśmy w ślepy zaułek. Zgodnie jednak z podstawowymi zasadami filozofii hermetycznej, nie ma takiego paradoksu, którego nie dałoby się ostatecznie w pewien sposób rozwiązać. Tak jest i w tym wypadku. Drogą zaś do rozwiązania owego dziwnego paradoksu relacji jednostki ze społeczeństwem jest rozpoznanie i uznanie jednej z fundamentalnych prawd z pogranicza psychologii i duchowości – tej, mianowicie, o ZŁOŻONYM charakterze ludzkiej indywidualności jako takiej. Prawda ta jest bardzo stara. Znajdujemy ją na przykład w wielkich religiach Wschodu, w zachodniej ezoteryce, a także w licznych systemach filozoficznych. Pobrzmiewa w hinduistycznym rozróżnieniu na „karmana” i „atmana”, w ezoterycznym pojęciu „niższego” i „wyższego ja”, w Bergsonowskim rozróżnieniu na świadomość płytką i głęboką, w personalistycznej dystynkcji jednostki i osoby. Ba, doszukać się jej można nawet w ortodoksyjnym chrześcijaństwie, które długo przecież uznawało klasyczne Pawłowe rozróżnienie na duszę i ducha, po jego odrzuceniu zaś, zachowało je w swych nurtach bardziej mistycznych pod różnymi innymi formami (vide: pojęcie „istoty duszy” u św. Jana od Krzyża). W psychologii, najlepszy wyraz dał jej, rzecz jasna, Carl Gustav Jung, przeciwstawiając sobie „ego”, czyli świadomość, oraz „Jaźń”, czyli ową pełnię psychiki, która rodzi się z integracji świadomości i treści psychicznych natury nieświadomej. Porównanie szczegółów wszystkich tych koncepcji byłoby niewątpliwie przedsięwzięciem bardzo interesującym, tym niemniej tym, co nas obecnie interesuje, jest tylko ogólna zasada, jaka tkwi u podstaw ich wszystkich, a jaką wyrazić można mniej więcej tak: że każdy z nas nosi w sobie właściwie dwie osobiste tożsamości: pierwszą, podstawową, „płytką”, będącą zasadniczo wynikiem kombinacji różnych wpływów zewnętrznych, którą po prostu zastajemy i którą znamy jako podstawowy punkt odniesienia naszej orientacji w świecie – i drugą, subtelniejszą, „głęboką”, której jeszcze w ścisłym sensie nie znamy, której nie da się wytłumaczyć wyłącznie z wpływów czynników zewnętrznych, i do której musimy dopiero dążyć, osiągnięcie zaś jej, łączy się z gruntowną przemianą psychiczną (czy duchową). I, krótko mówiąc, tą, w imię której mamy prawo kwestionować obowiązujące społecznie obraz świata i moralność, jest – rzecz jasna – owa tożsamość druga, wyższa. Tożsamość niższa musi się społeczeństwu podporządkować – w swoim własnym interesie. Tożsamość „subtelna” ma prawo, więcej nawet – obowiązek, się owemu społeczeństwu przeciwstawiać i zadawać mu pytania. Czyniąc to zaś, nie tyle je niszczy, co rozwija – pozwala mu wejść na wyższy poziom i otwiera przed nim nowe horyzonty.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Money talks”, czyli o co chodzi z rankingiem Global Finance
Następny artykułKamil Pacholec wystąpi w Kieleckim Centrum Kultury