A A+ A++

Trudno się dziwić, że temat „Piątki z Central Parku” przykuł uwagę filmowców, bowiem w tej sprawie sprzed 30 lat odbijają się liczne współczesne problemy amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. W 1990 roku pięciu nastolatków zostało uznanych winnymi brutalnego gwałtu na biegaczce. Proces obserwował cały kraj, czuć było panikę związaną z trudną do opanowania młodzieżą i rosnącą falą przestępczości, dodatkowo podszytą rasistowskimi lękami. Gdy po latach przyjrzano się dokładniej przebiegowi całego postępowania, na jaw wyszło wiele nieprawidłowości, naruszenia przepisów czy przypadki ignorowania niepasujących do narracji dowodów. Dla współczesnych filmowców sprawa ma także wymiar polityczny – system sprawiedliwości znów zawiódł Czarnych obywateli USA, zbyt szybko uznając ich za pewnych sprawców.

Do przełomu w sprawie doszło w 2002 roku, kiedy odsiadujący wyrok dożywotniego więzienia morderca i gwałciciel Matias Reyes przyznał się do popełnienia także tej zbrodni. Po porównaniu jego DNA z tym znalezionym na ciele ofiary policja nie miała wątpliwości; to on był sprawcą. Dla niesłusznie skazanej „Piątki” rozpoczął się trudny bój o odszkodowanie. Ostatecznie do porozumienia doszło dopiero w 2014 roku, kiedy Nowy Jork zobowiązał się do wypłacania 40 milionów dolarów zadośćuczynienia za niesłuszne skazanie pięciu mężczyzn.

,,Jak nas widzą"


,,Jak nas widzą”

Fot.: Materiały prasowe/ Netflix Polska

Sprawa „Piątki z Central Parku” okazała się jedną z najgłośniejszych w karierze ich oskarżycielki, Lindy Fairstein z pierwszego w kraju specjalnego wydziału do spraw przestępstw seksualnych (który zainspirował zresztą twórców serialu „Prawo i Porządek: Sekcja Specjalna”). Działalność, w ramach której wielokrotnie występowała jako specjalistka od przemocy domowej i przestępstw seksualnych, przyniosła prokuratorce kilka wyróżnień – m.in. czasopismo „Glamour” ogłosiło ją „Kobietą roku”. Jeszcze kierując wspomnianą sekcją, Fairstein zaczęła też publikować powieści kryminalne, które cieszyły się sporym uznaniem. Nie kryła przy tym, że inspirację do swojej twórczości czerpała z lat pracy i prowadzonych postępowań.

Powstrzymać te zwierzęta

W serialu „Jak nas widzą” postać Fairstein (w tej roli Felicity Huffman) ukazana jest jako bezwzględna, pozbawiona jakichkolwiek dylematów moralnych. Dość szybko ustala wersję wydarzeń, wedle której za gwałt odpowiedzialni są obecni tego dnia w parku nastolatkowie. W poruszającej mowie skierowanej do policjantów nakazuje im szybkie działanie, by powstrzymać „te zwierzęta”. Jednocześnie poleca funkcjonariuszom, by doprowadzić jej każdego czarnego chłopaka, który był wtedy w parku. Kiedy zeznania oskarżonych się ze sobą nie pokrywają, tak nimi manipuluje, by ułożyły się w spójną wizję. Gdy próba DNA nie pasuje do przedstawionej sprawy – odrzuca wątpliwości swoich współpracowników. Nie da się ukryć – serial przedstawia prokurator w sposób jednoznaczny, obarczając ją główną odpowiedzialnością za niesłusznie wydany wyrok. Pod koniec, w emocjonalnej scenie jedna z bohaterek wyrzuca Fairstein, że podczas gdy ona pisała kryminały, niewinni chłopcy siedzieli w więzieniu.

,,Jak nas widzą"


,,Jak nas widzą”

Fot.: Atsushi Nishijima/Netflix / Materiały prasowe/ Netflix Polska

Już od momentu pojawienia się serialu Linda Fairstein oskarżała twórców o nieprawdziwe przedstawienie jej działań. W długim artykule dla „The Wall Street Journal” nazwała serial fałszywym i pełnym zniekształceń. Sami twórcy serialu przyznali wtedy, że niektóre wątki zostały zmienione, by dodać produkcji dramaturgii. Utrzymywali przy tym, że udało im się pokazać, jak naprawdę zachowywała się oskarżycielka. Reżyserka serialu Ava DuVernay wyjawiła z kolei, że w czasie prac nad scenariuszem kontaktowała się z Fairstein, ale ostatecznie do współpracy nie doszło. Głównie dlatego, że była prokurator domagała się wglądu w scenariusz i zatwierdzenia jego ostatecznej wersji, na co twórcy nie mogli się zgodzić. Sama Fairstein twierdzi, że zależało jej tylko na tym, by twórcy zajrzeli do oficjalnej dokumentacji śledztwa pokazującej realną skalę jej zaangażowania w sprawę.

W 2020 roku Fairstein pozwała Netflix o zniesławienie. Wskazała, że to, jak ukazano jej postać w serialu, miało realne przełożenie na jej życie. Po emisji „Jak nas widzą” współpracę z byłą sędzią, a potem pisarką zakończyło jej wydawnictwo. Została także usunięta z kilku gremiów i stowarzyszeń, w których zasiadała, a organizacje, które wcześniej przyznawały jej nagrody, teraz się od niej zdystansowały.

Sprawa początkowo toczyła się na Florydzie, ale prawnicy Netfliksa doprowadzili do przeniesienia jej do Nowego Jorku. Po miesiącach prawniczych przepychanek sędzia orzekł teraz, że pozew Fairstein jest zasadny w odniesieniu do pięciu scen przedstawionych w serialu. Dotyczą one głównie pierwszego odcinka serii. Jak wskazano w uzasadnieniu decyzji, w tych scenach – zwłaszcza rekonstrukcji wydarzeń w parku i przemowy wygłoszonej wobec policjantów – widzowie mogą nie wiedzieć, że oglądają jedynie artystyczną interpretację postępowania bohaterów, a nie realny zapis wydarzeń.

Netflix zadeklarował, że w pełni wspiera swoich twórców i wierzy, że działali w ramach zgodniej z prawem artystycznej wolności. Ava Duvarney odmówiła jakiegokolwiek komentarza, podobnie jak pozostali scenarzyści „Jak nas widzą”.

Czytaj też: Czarna aktorka jako brytyjska królowa. Gwarancja rozgłosu. Ale czy sukcesu?

Granice artystycznej wizji

Niewątpliwie jest to sprawa ważna, nie tylko dla samych twórców serii. Pytanie, gdzie kończy się artystyczna wolność twórców, zwłaszcza gdy opowiadają o prawdziwych wydarzeniach i wciąż żyjących osobach, to częsty przedmiot dyskusji. Z jednej strony – zakładamy, że widzowie oglądający serial fabularny zdają sobie sprawę, że nie jest to produkcja dokumentalna, stuprocentowo oddająca fakty. Z drugiej – jak widać po przykładzie samej Fairstein – seriale budzą dużo emocji i mają przełożenie na realne życie. W przypadku „Jak nas widzą” sprawa jest o tyle newralgiczna, że mówimy o serialu, który wiele znaczy dla Czarnej społeczności Ameryki, pokazującym po raz kolejny, jak niesprawiedliwy jest wobec nich system sprawiedliwości.

Ostatecznie o tym, jak można opowiadać tę historię, zadecyduje sąd. A sądowe wyroki w sprawach sztuki to zawsze najgorsze rozwiązanie.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułIle zarobiła rada nadzorcza? Rzecznik MTG odpowiada na artykuł “Wyborczej”
Następny artykułJustyna Pochanke: Kto ma czyste sumienie, stacji TVN nie powinien się bać