A A+ A++

Sebastian Sojka (perkusista-kotlista, kameralista, solista oraz lider sekcji perkusji Orkiestry Akademii Beethovenowskiej, związany również z NFM Orkiestrą Leopoldinum): Pasją do muzyki zarazili mnie rodzice. Można powiedzieć, że pierwsze dźwięki wyssałem z mlekiem matki, która była flecistką. Tata był perkusistą, pedagogiem.

– Edukację muzyczną rozpocząłem jako pianista w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Stanisława Moniuszki w Bielsku-Białej. Jednak gra na tym instrumencie nie sprawiała mi satysfakcji. Kiedyś proces kształtowania młodych muzyków wyglądał inaczej niż teraz. W klasach I–III wszyscy z automatu rozpoczynali edukację muzyczną na fortepianie lub na skrzypcach.

Pamiętam, jak musiałem nagrywać swoje ćwiczenia na magnetofonie. Nie lubiłem tego. Próbowałem uciec od gry na pianinie. Nagrywałem na skrzypcach, flecie, a później na akordeonie. Presja była ogromna. Rozważałem zakończenie edukacji muzycznej, by rozpocząć naukę w zwykłym liceum ogólnokształcącym.

Kiedy odkrył pan swoją pasję do bębnów?

– Jako dziecko wielokrotnie obserwowałem, jak mój tata grał w ówcześnie istniejącej Bielskiej Orkiestrze Kameralnej. Doszedłem do wniosku, że chcę, żeby to on został moim nauczycielem. To był trudny wybór, dla niego i dla mnie. W szóstej klasie szkoły podstawowej podjąłem decyzję, że spróbuję gry na perkusji.

Pierwsze dwa lata były ciężkie. Byłem nieszczęśliwy, że nie mogę grać w piłkę z kolegami na podwórku lub jeździć na rowerze, tylko muszę ćwiczyć. Przełomem było znalezienie nut związanych z rudymentarną techniką werblową. Specyfika techniczna gry zaczęła mnie intrygować. Poczułem to. Ćwiczenie zaczęło mi sprawiać ogromną przyjemność. Od tego momentu przestałem już szukać alternatywnych dróg rozwoju.

Intensywnie doskonalił pan technikę gry na perkusji.

– Tak, potrafiłem ćwiczyć po 8–10 godzin dziennie. Spędzałem bardzo dużo czasu w szkole, pani woźna musiała wyrzucać mnie z budynku jako ostatniego ucznia. Pamiętam poranione od pałek palce, na które naklejałem plastry.

Co sprawiło, że związał się pan z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej?

– Kiedyś pracowałem za granicą, ale po pięciu latach pracy na stanowisku wykładowcy Lebanese Conservatory w Bejrucie i kierownika sekcji perkusji w Libańskiej Narodowej Orkiestrze Symfonicznej podjąłem decyzję o powrocie do kraju. Zostałem oszukany przez wspólnika, z którym prowadziłem firmę handlową.

Po przyjeździe do Polski okazało się, że wszystkie moje kontakty upadły. Nie miałem zatrudnienia i korzystałem z gościnności mojego ojca. Po jakimś czasie pojawiła się możliwość współpracy z Filharmonią Świętokrzyską. Na tych wstępach dostrzegł mnie Marcin Klejdysz, założyciel Orkiestry Akademii Beethovenowskiej, i zapytał, czy przyjadę zagrać partię Timpani w operze „Candide” Bernsteina na zlecenie państwa Pendereckich. Zagrałem. To był mój egzamin. Dołączyłem do tego fenomenalnego zespołu.

Na jakiej zasadzie działa Orkiestra Akademii Beethovenowskiej?

– To nie jest zespół ze stałym budżetem, dotowany przez państwo. Żaden z artystów nie ma stałego zatrudnienia. Zgodnie z realiami światowego show-biznesu – „jesteś tyle wart, na ile zagrasz ostatni koncert”. Orkiestra Akademii Beethovenowskiej jest jednym z najszybciej działających zespołów, z jakimi przyszło mi pracować w życiu. Składa się z wybitnych i elastycznych muzyków, którzy potrafią odnaleźć się w każdym stylu i miejscu. Od momentu otrzymania zamówienia potrafimy w ciągu dwóch dni zorganizować sesje nagraniowe do profesjonalnego projektu.

Co się składa na sukces orkiestry symfonicznej?

– Orkiestra to zespół wielu czynników. Każdy muzyk musi być wybitnej klasy i musi umieć perfekcyjnie współpracować z grupą. Nie chodzi o to, żeby mieć fantastycznego muzyka solistę, ale żeby mieć muzyka, który ma otwartą głowę na to, co się dzieje dookoła.

Na czym polega rola kotlisty w orkiestrze?

– Słowo „percussio” po łacinie oznacza opukiwać, uderzać. Kiedyś kotły wybijały puls wiosłowania galerników na galerach. Wojsko maszerowało w rytm kotlisty regulującego tempo marszu żołnierzy. Tak samo jest w przypadku orkiestry symfonicznej. Ja też w pewnym sensie kontroluję czas grania całego zespołu. Do mojego działania należy koordynacja pracy dyrygenta i wszystkich innych grup.

Kotły są instrumentem perkusyjnym, ale melodycznym. To są bębny, które mają ustaloną wysokość brzmienia. W dużej mierze jako kotlista pomagam koordynować, jednocześnie oferując coś od siebie. Muzyka, zwłaszcza symfoniczna, to sztuka żywa. Fascynujące, że będąc członkiem tak dużego zespołu, można mieć znaczący wpływ na całokształt brzemienia.

Jest pan również nauczycielem. Pańskim uczniem jest Tymon Janusiewicz, młody, utalentowany perkusista z Bielska-Białej.

– Tak, w szkole kontynuuję pracę mojego ojca, który jest już na emeryturze. Cieszę się, że dane mi było dostać takiego wychowanka, bo tacy uczniowie nadają sens zawodowi nauczyciela instrumentu. Swego czasu znajomy gruziński dyrygent poprosił mnie o kandydaturę studenta do Pan-Caucasian Youth Orchestra. Poleciłem im Tymona, wtedy 16-latka. Został wybrany do prowadzenia sekcji perkusji w siedmiu na dziewięć utworów realizowanych przez Młodzieżową Orkiestrę filii Verbier Festival w Gruzji. Był najmłodszym perkusistą solistą w ostatniej edycji „I, Culture Orchestra”.

Skąd wziął się pomysł na otworzenie w Bielsku-Białej Liceum Ogólnokształcącego „Edukacja”?

– Ta szkoła jest przedsięwzięciem społeczno-biznesowym. Ze wspólnikiem Łukaszem Adamczykiem chcemy sprawdzić, czy w szkolnictwie można przekazać coś więcej, niż zwykło się uważać. Zależało nam na stworzeniu dla młodych ludzi miejsca, które wspierałoby ich w realizowaniu pasji. Jesteśmy otwarci na różne rodzaje zainteresowań. W naszej szkole uczniowie mają również możliwość zdobycia wiedzy z zakresu przedsiębiorczości. Znajomość podstaw ekonomii jest bardzo ważna, gdy chce się założyć własną firmę.

Bielsko-Biała ma ogromny potencjał, jeżeli chodzi o muzyków orkiestrowych.

– Rok temu zostałem zaproszony do występu w projekcie organizowanym przez bielszczan Jacka Stolarczyka i Andrzeja Kucybałę. Miałem przyjemność zagrać z Krzysztofem Kokoszewskim, wspaniałym skrzypkiem, który jest członkiem zespołu the ThreeX. To jeden z najlepszych koncertmistrzów, z jakimi grałem, jeżeli chodzi o czytelność przekazu. Na tym koncercie spotkałem też połowę muzyków z Orkiestry Akademii Beethovenowskiej.

Najważniejsze osoby w orkiestrze to osoby prowadzące sekcje. Podczas realizacji nagrań na zamówienie emirackiego kompozytora Ihaba Darwisha zdałem sobie sprawę, że liderzy wszystkich grup instrumentów są z Bielska-Białej. Lokalnie mamy znaczne zasoby świetnych muzyków.

Czego pragną bielscy muzycy?

– Dużo mniejsze miasta niż Bielsko-Biała mogą pochwalić się zespołami symfonicznymi. Muzycy ubolewają, że nie mają możliwości rozwinięcia skrzydeł w swoim rodzinnym mieście, tylko muszą jeździć po całym świecie.

Pamiętam taki okres w swoim życiu, że będąc tatą trójki małych dzieci, bardzo dużo czasu spędzałem w hotelach. To był czas, kiedy pracowałem w NFM Filharmonia Wrocławska. W 2015 r. spędziłem 305 nocy poza domem. Kiedyś po dłuższej nieobecności wróciłem do domu i zobaczył mnie wówczas raczkujący syn. Zląkł się, nie poznał swojego taty. Przykre doświadczenie. Postanowiłem ograniczyć ilość wyjazdowych działań artystycznych i więcej czasu spędzać z rodziną, w naszym pięknym mieście.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNovak Djokovic: Mam nadzieję, że szczepienia nie będą obowiązkowe
Następny artykułTrenują w Spale przed wyjazdem do Tokio