A A+ A++

Karolina Laskowska, WP: Pięć Stawów – koniec lub początek świata. Można powiedzieć, że to polska wersja Alaski odcięta nieco od cywilizacji?

Beata Sabała-Zielińska: Jak najbardziej. Tutaj od zawsze matka natura rozdaje karty i człowiek zwyczajnie musi się temu podporządkować. Bywa, że wiatr łamie drzewa, potoki zrywają mosty i zalewają szlaki, a zimą śnieg całkowicie zasypuje schronisko. W styczniu 2020 roku przez trzy tygodnie “Piątka” była odcięta od świata. Nikt nie mógł tam wejść ani stamtąd zejść. Pięcioro turystów, którzy zostali po Sylwestrze, TOPR musiał przetransportować śmigłowcem, bo zostaliby na górze do 20 stycznia. To pokazuje prawdziwy charakter Tatr.

Co szczególnego ma w sobie najwyżej położone schronisko (1670 m n. p. m) w polskich górach? Oczywiście oprócz słynnej szarlotki.

To jest właśnie pytanie, na które szukałam odpowiedzi. Czy udało mi się ją znaleźć, ocenią czytelnicy. Na wyjątkowość tego miejsca składa się wiele rzeczy. Schronisko leży w najbardziej: rozłożystej, nawodnionej i śnieżnej dolinie w polskich Tatrach. To przyrodnicza perła, cudeńko. I choćby z tego powodu warto tam pójść, żeby z tą przyrodą obcować. Ale też, by poznać niezwykłych ludzi, bo okazuje się, że niepowtarzalny klimat tego miejsca, tworzą właśnie ludzie – pasjonaci. Do “Piątki” trafiają turyści, którzy naprawdę chcą tam być i mają podobne zainteresowania, dzięki czemu tworzą się szczególne więzi. Rodzą się przyjaźnie do grobowej deski, miłości na całe życie, tam też poczynają się dzieci. To miejsce, które pozwala nawiązać głębokie relacje typu natura-człowiek, człowiek-człowiek.

“Do Pięciu Stawów trzeba dorosnąć”. Czyli to nie miejsce dla każdego?

To już wysokie góry, a zatem miejsce dla wytrawnych turystów, więc to nie od “Piątki” powinniśmy zaczynać przygodę z Tatrami. Wymagają one szacunku i pokory, to góry o charakterze alpejskim, prawdziwie niebezpieczne. Owszem, latem widać w nich tłumy, ale zimą Dolina Pięciu Stawów jest dla turystów świadomych zagrożeń i zmiennych warunków. Dla ludzi umiejących poruszać się w trudnym terenie. I to właśnie dlatego nie jest to miejsce dla każdego.

Praca w schronisku jest trudna, ale satysfakcjonująca. Do wyzwań należy transport towarów. Co w tej kwestii zmieniło się od czasów pani Marii Krzeptowskiej, autorki pamiętnika, do okresu zarządzania schroniskiem przez dwie panie, Martę i Marychnę?

W Pięciu Stawach zmiany zachodzą powoli. Na dole cywilizacja pędzi na całego i choć ostatecznie dociera także w góry, często się w nich nie sprawdza. Dlatego prowadzenie schroniska wciąż jest trudne. Tu nie przylecą śmigłowce z dostawą żywności. Tu cały czas trzeba się szarpać z naturą. Niemal sto lat temu pani Maria brała 40-kilogramowy plecak i zasuwała na piechotę z Zakopanego przez Zawrat do Pięciu Stawów, zimą zjeżdżając z góry, w dziewiczym śniegu, na prymitywnych nartach. Nie wiem, czy dzisiaj ktoś by się na to odważył. W latach trzydziestych, czterdziestych, ba, właściwie do lat dwutysięcznych, wwożenie towaru było nie lada wyzwaniem, bo przecież trzeba było dostarczyć na górę także węgiel, którym wtedy ogrzewano schronisko.

W 1936 roku w Stawach pojawiły się konie, małe hucułki pomagające wnosić towar. Potem był wóz i prymitywna kolejka, którą wciągano na górę najcięższe rzeczy. Teraz są: traktor, skutery, bardziej nowoczesna kolejka towarowa. Ale wciąż transport to najtrudniejszy element w prowadzeniu schroniska. Kiedy słucha się opowieści, jak to wygląda, to aż dziw bierze, że ktoś chce to robić. Zachwycając się, że pracownicy schroniska żyją w pięknym miejscu, pamiętajmy także, że nie mają tu łatwo.

Nową inwestycją mającą pomóc w transporcie towarów był zakup czołgu… Czy jest on już wykorzystywany?

Tak, szefowe kupiły amfibię (śmiech), więc uwaga, jeśli na szlaku zobaczymy czołg, bez obaw- to nie jest inwazja obcego państwa. To sprzęt, który ma sprawić, że zimą będzie łatwiej. Nie wiem, czy czołg został już sprawdzony w boju, ale wiążą się z nim wielkie nadzieje, bo różne nowoczesne, a co za tym idzie, coraz bardziej delikatne sprzęty, w starciu z matką naturą bywają zawodne.

Dawniej schronisko było odwiedzane przez niedźwiedzie. Jeden z nich “zjadł” nawet samochód bohaterowi książki. Obecnie jest ich mniej?

Po naszej stronie Tatr jest kilkanaście niedźwiedzi, znacznie mniej niż w słowackiej części, ale oczywiście pojawiają się one w różnych miejscach, także w Stawach. Dawniej bywały pod schroniskiem częściej, bo wabiły je śmieci, ale od kiedy wprowadzono segregację odpadów, a kosze chowane są na noc do środka, problem się rozwiązał. Pamiętajmy jednak, że Tatry to dla niedźwiedzi dom, więc nasze drogi na pewno się przecinają. Warto zatem zachować czujność i ostrożność.

“Szanuj góry to i one cię będą”. Czy większość turystów stosuje się do tej zasady? Co zmieniło się w ich postawie na przestrzeni lat?

Trudno jednym zdaniem odpowiedzieć na to pytanie, zwłaszcza że każdy okres w rozwoju turystyki rządzi się swoimi prawami. Ale faktycznie widać pokoleniową różnicę w podejściu do gór. Pierwsi zdobywcy Tatr podchodzili do nich z niezwykłą estymą. Cieszyli się, że mogą w nich być i cieszyły ich wszelkie udogodnienia, nawet jeśli były niedoskonałe. Nie narzekali więc na siermiężne warunki w schroniskach, na brak ciepłej wody czy prądu. Doceniali to, co mieli, choć było tego niewiele. Dziś mamy wszystko, a i tak narzekamy. I to nie tylko w górach. Staliśmy się po prostu bardziej wygodni. Na szczęście ci, którzy przychodzą do “Piątki”, często szukają właśnie tego dawnego klimatu, choć w nowoczesnej odsłonie, bo przecież nie wszystkie dawne zachowania warto naśladować.

Wcześniej problem stanowili, np. waletowicze – osoby, które specjalnie się nie meldowały, żeby uniknąć opłaty za nocleg. Czasem miało to poważne skutki. Zdarzało się, że byli oni poszukiwani przez rodziny lub ratowników, podczas gdy spali cichaczem na podłodze. Obecnie przepisy przeciwpożarowe nie pozwalają na zaleganie na korytarzach. Zmieniło się też podejście ludzi do owej “przedsiębiorczości”. Teraz kombinowanie, by zaoszczędzić na noclegu, jest w środowisku górskim uważane za zachowanie niehonorowe.

A jaki związek ma pani najnowsza książka z poprzednią pt. “TOPR. Żeby inni mogli przeżyć”?

Spory, bo w Dolinie Pięciu Stawów Polskich jest dużo wypadków, a zatem wizyty ratowników są tam częste. W wysokim sezonie pełnią tam wręcz stały dyżur. Poza tym wielu pracowników schroniska było ratownikami górskimi, a i bez przyrzeczenia, w razie potrzeby, to oni jako pierwsi ruszają na ratunek. Od zawsze więc ta współpraca między “Piątką” a TOPR-em układa się znakomicie. Ratownicy w rozmowach podkreślają, że w tym schronisku czują się jak w domu. Są tam traktowani w sposób szczególny, po przyjacielsku.

Na koniec zapytam o stolicę polskich gór. Co pani, rodowita góralka, znana jako głos z Zakopanego, powiedziałaby osobom, które uważają, że to miasto jest już przereklamowane?

Uważam, że tak myślą osoby, które nie rozumieją idei Zakopanego. A ta jest jasno określona. To miejsce u podnóży gór, w którym ludzie zatrzymują się, by w te góry chodzić. Zakopane to Tatry- bez nich, to po prostu taka sobie mieścina, ani piękna, ani klimatycznie przyjazna. Owszem, z charakterem, ale w dużej mierze zależnym od poziomu gości. Na przełomie XIX i XX wieku Zakopane zwane było polskimi Atenami, bo bawili tu najwięksi z największych. Czerpali garściami z kultury górali i szukali natchnienia w dzikich i nieokiełznanych górach. Umieli przy tym zorganizować sobie rozrywkę na najwyższym poziomie, bo też sami ten poziom trzymali. Jeśli dziś narzekamy na badziewne Zakopane, zapytajmy uczciwie samych siebie, kto jest temu winien.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCzy jesteśmy gotowi na atak terrorystyczny?
Następny artykułNawet sojusznicy Trumpa mówią, że wydarzenia w Waszyngtonie to „czysty rozbój”