A A+ A++

– Nie ma o czym rozmawiać – rzucił po odebraniu telefonu Dariusz Dudek, trener Sandecji.

Nieprawda. Pracę w Sandecji zaczął 11 listopada ubiegłego roku. Trzy dni później jego nowy zespół przegrał z Koroną Kielce 0:1. Po 12 meczach był na dnie, miał dwa punkty, obrońcy popełniali dziecinne błędy, napastnicy nie strzelali goli. Innymi słowy: był na najlepszej drodze do II ligi.

Potem zaczęły się dziać dziwne rzeczy: obrońcy wzięli się w garść, napastnicy odblokowali, a Sandecja nie przegrała żadnego z kolejnych 15 (!) meczów. Takiej serii nie ma nikt w lidze. I nikt od tamtej pory nie zdobył tylu punktów co ona.

– Co tam się dzieje? – pytamy Dudka, kiedy już dał się przekonać, że jednak jest o czym rozmawiać.

– Najlepiej byłoby zapytać zawodników, co się zmieniło. Trudno mi o sobie mówić, ale to, jak gramy, nie jest przypadkiem. Mogę tylko podziękować piłkarzom za zaangażowanie w okresie przygotowawczym, za ambicję. Z I ligą jest jak z fortepianem: grać potrafi może trzech, a kolejnych ośmiu musi za nimi nosić instrument. Dlatego pracowaliśmy ciężko, ale z głową. Najpierw zajęliśmy się obroną, później przeszliśmy do ofensywy. Dużą uwagę przywiązuję też do suplementacji, regeneracji.

Czyli po treningach ściga pan zawodników, zwraca uwagę, jak się zachowują?

– Pierwsza rzecz, którą poprawiłem w klubie: siłownia. To jest miejsce, które jednoczy zespół. Zwracam piłkarzom uwagę, by po treningach się nie spieszyli. Kiedy zimą przez pół godziny trzeba było odśnieżać boisko, to nikt focha nie strzelał. Młodszym pewne rzeczy trzeba było wyjaśnić, ale starsi w tym pomagają. Kadry może nie mamy szerokiej, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że kiedy rezerwowi wchodzą na boisko, dużo drużynie dają – cieszy się Dudek.

Nie wziął się znikąd, choć nieporównywalnie bardziej spektakularną karierę zrobił jego brat Jerzy, zwycięzca Ligi Mistrzów z 2005 r. Młodszy o dwa lata Dariusz nigdy nie grał w najsilniejszych europejskich ligach, ale zdążył prawie 200 razy wystąpić w ekstraklasie, w Legii Warszawa czy Odrze Wodzisław.

Po zakończeniu kariery piłkarza przez kilka lat uczył się zawodu trenera jako asystent, aż w 2017 r. zaczął pracę na własny rachunek. Zanim przyjął ofertę Sandecji, prowadził Zagłębie Sosnowiec i GKS Katowice. O sobie mówi, że lubi porządek i dyscyplinę. Najbliżej mu do filozofii wyznawanej przez takich trenerów jak Rafael Benitez czy Jose Mourinho, u których zresztą trenował jego brat.

Wspomnienie wizerunkowej klapy

Tymczasem mimo imponującej serii w Nowym Sączu – w pewnym sensie nauczeni doświadczeniem – nie chcą wymachiwać szabelką. – Na razie żadnego sukcesu nie osiągnęliśmy, na razie nawet nie utrzymaliśmy się w lidze – mówi “Wyborczej” Arkadiusz Aleksander, prezes nowosądeckiego klubu. – Stąpamy twardo po ziemi. Przed nami prawie 1/4 sezonu, która może jeszcze zamazać dobre wrażenie z ostatnich tygodni. Oczywiście aktualnie mamy fajną passę i oby tak dalej. Ona jest efektem nie tylko dobrej pracy trenera i piłkarzy, ale wszystkich pracowników klubu, całej administracji. Nie ukrywam, że duże znaczenie ma też pomoc prezydenta miasta.

Mówienie, że Sandecja jeszcze się nie utrzymała, to dziś zwykła kurtuazja. Matematycznie rzecz ujmując, jej spadek z ligi ciągle jest możliwy, ale zdecydowanie bliżej jej do ekstraklasy. W tym sezonie wystarczy szóste miejsce, by zagrać w barażach, a drużyna Dudka ma do niego siedem punktów straty. Do końca zostało osiem meczów.

– Czy Sandecja jest gotowa na ekstraklasę? – pytamy więc trenera, obawiając się wymijającej odpowiedzi.

– W zasadzie Sandecja nie jest gotowa nawet na I ligę – odpowiada nieoczekiwanie. – Nie ma odpowiedniej infrastruktury, nie ma nawet boiska ze sztuczną trawą, więc od czasu do czasu jeździmy na treningi do Stróż czy Limanowej. Serce ciągnie do ekstraklasy, jesteśmy ambitni i będziemy walczyć o udział w barażach. Wszystko musi być jednak robione z głową. Zdecydowanie wolę zbudować klub na solidnych fundamentach i dostać się do ekstraklasy za trzy lata, niż dostać się do niej teraz, by za rok od razu spaść.

Dudek jako trener już raz awansował do ekstraklasy: z Zagłębiem Sosnowiec w 2018 r. Sandecja – z innym trenerem – sensacyjnie dobiła się do niej rok wcześniej, ale to była krótka wizyta zakończona wizerunkową klapą. Po tamtym awansie w Nowym Sączu obiecywali, że stary, odrapany stadion szybko zniknie z powierzchni i jego miejsce zastąpi inny, nowoczesny. Ogłaszano i odwoływano przetargi, składano kolejne obietnice, a drużyna w tym czasie podejmowała rywali w oddalonej o półtorej godziny jazdy samochodem Niecieczy. Do dziś nie wbito nawet łopaty pod budowę nowego stadionu.

Popełniono wtedy też szereg innych błędów, organizacyjnych. W ekstraklasie Sandecji nie wspominają zbyt dobrze. – Nie chcę teraz opowiadać, co wtedy nie wyszło, ale oczywiście wiem, gdzie był problem – przyznaje w rozmowie z “Wyborczą” Arkadiusz Aleksander, od kilku miesięcy prezes nowosądeckiego klubu (wtedy, w ekstraklasowych czasach, był dyrektorem sportowym). – Mogę jasno powiedzieć, że dziś organizacyjnie jesteśmy na wyższym poziomie niż wówczas.

Zbigniew Boniek, prezes PZPN, powołując się na przykład Sandecji, przekonywał trzy lata temu, że wymogi dotyczące gry w najlepszej lidze muszą się zmienić. Mówił, że żaden klub bez swojego stadionu nie będzie mógł grać w ekstraklasie.

Inna sprawa, że te słowa można dziś włożyć między bajki, bo Raków Częstochowa rywali podejmował w Bełchatowie, a Warta Poznań w Grodzisku Wielkopolskim.

Może lepiej poczekać?

Tak czy inaczej, nowy stadion Sandecji jest potrzebny na wczoraj. A historia jego budowy jest tak zawiła, że łatwo się pogubić. W marcu unieważniono kolejny przetarg na jego wykonanie, potem ogłoszono jeszcze jeden. Termin składania ofert mija jutro.

– Procedury w Polsce są, jakie są. W takiej sytuacji trudno cokolwiek planować – rozkłada ręce Aleksander. – Na razie spokojnie budujemy drużynę na przyszły sezon. Fajnie, jak będzie nam dane zagrać w barażach o ekstraklasę, ale na dziś to nie jest cel nadrzędny. Co dalej? Wszystko zależy od tego, kiedy uda się wybudować stadion. W zasadzie od tego uzależniamy strategię rozwoju klubu.

Właścicielem klubu jest miasto Nowy Sącz. Według Aleksandra miejscy urzędnicy szukają sponsorów, a nawet inwestora, który byłby gotowy go przejąć. Na razie prezesi muszą oglądać złotówkę z każdej strony. Tym bardziej teraz spiąć budżet, w czasie pandemii. Może lepiej będzie, jeśli ekstraklasa jeszcze poczeka na Sandecję?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCzy miesiączka może być ekologiczna? Krakowski start-up zbadał temat
Następny artykułRuszyły szczepienia w Punktach Szczepień Powszechnych