A A+ A++

W „Wyborczej” piszemy o 11-letnim Adamie, który groził, że targnie się na swoje życie, jeśli wróci do matki. Sąd po pół roku pobytu u ojca orzekł, że chłopiec ma z nią mieszkać – bo ojciec nie wywiązuje się z obowiązków. Chłopiec twierdzi z kolei, że mama jest wobec niego agresywna. Dziecko przez kilkanaście dni przebywało na oddziale psychiatrii dziecięcej w jednym z krakowskich szpitali. Po naszym tekście sąd zmienił zdanie – i postanowił, że chłopiec zamieszka z ojcem. Decyzję podjęto w trybie nagłym.

CZYTAJ: Sąd: dziecko ma mieszkać z matką. „Ja się jej boję, wyskoczę przez okno”

O historii Adama oraz innych dzieci będących w centrum rodzicielskiego konfliktu rozmawiamy z Jolantą Zmarzlik, pedagożką i terapeutką z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

Jolanta Zmarzlik: – Niestety, muszę przyznać, że historia Adama to klasyka przypadku.

Angelika Pitoń: Dlaczego?

– Rodzi się pytanie, czy naprawdę w tym sporze chodzi o dziecko, czy raczej o udowadnianie swoich racji. Jeśli rodzice chcą się nawzajem zniszczyć, to bywa, że mniej lub bardziej świadomie używają do tego dziecka. Często robią to w taki właśnie sposób. Średnio trzy z czterech spraw, z którymi mam do czynienia, to historie opierające się na nierozwiązywalnych antagonizmach dorosłych, ich wzajemnych oskarżeniach i walce.

Gdzie w tym wszystkim jest dziecko?

– Zdaje się, że niezauważane. Sąd rodzinny w zamyśle ma stać na straży praw dziecka, bronić jego interesów, być po jego stronie. Tymczasem działa odwrotnie – i broni interesów rodzica. Mówiąc wprost: w ocenie sądu rodzic ma prawo do kontaktowania się ze swoim dzieckiem. A dziecko – ma obowiązek kontaktowania się z rodzicem.

Rodzic ma prawa, a dziecko obowiązki?

– Tak to finalnie wygląda, choć w podejmowanych decyzjach sąd zawsze podnosi kwestię dobra dziecka.

Smutne i bolesne jest to, że dzieci się nie słucha, za mało pod uwagę bierze się ich odczucia, pragnienia, lęki, wybory. Często podważa się, co dziecko mówi, albo wręcz z góry zakłada się, że kłamie, jakbyśmy zdolność do mówienia prawdy nabywali z wiekiem. Sądy często jednak kierują się pojęciem alienacji rodzicielskiej i syndromu Gardnera, który – na marginesie – przecież się z tej teorii wycofał. 

Co ta teoria zakłada?

– Samo to pojęcie jest dość kontrowersyjne, a próby leczenia dziecka poprzez siłowe odebranie go jednemu rodzicowi i przekazanie drugiemu na wyłączność są w najwyższym stopniu niszczące dla psychiki małoletniej osoby. Trudno podważać, że nie zdarzają się rodzice zawłaszczający dziecko, deprecjonujący drugiego rodzica, przelewający na dziecko swoje frustracje, nastawienia i urazy. To wszystko prawda, ale najcięższe konsekwencje tych skomplikowanych stanów ponosi dziecko. To ono staje się odpowiedzialne za uniesienie problemów rodziców, zaspokojenie ich oczekiwań, dostosowanie do ich potrzeb, uczynienie ich szczęśliwymi. Finalnie ma entuzjastycznie zrealizować postanowienie sądu i zdradzić jednego, dotychczas podstawowego opiekuna, na rzecz drugiego.

To pomysły dramatycznie złe, w których znowu to dziecko pada ofiarą konfliktu dorosłych i ponosi jego konsekwencje. Jest siłą wyrywane ze swojego łóżka, zabawek, widoku z okna, kolegów czy klasy i wtłoczone w nowe otoczenie.

Widzi pani jakieś wyjście z tego impasu? Jak w pani opinii powinny reagować sądy, jeśli rodzice nie potrafią się porozumieć w kwestii opieki nad swoim dzieckiem?

– Przede wszystkim powinny zacząć słuchać dziecka. Dokładnie i bez pośpiechu ważyć ryzyko i korzyści płynące ze zmiany jego życiowej sytuacji. To nie na małoletnim powinien spoczywać ciężar na dostosowaniu się do nowej sytuacji, a na rodzicach. To oni muszą rozpocząć pracę z psychologiem, pracować nad odnowieniem relacji z dzieckiem, zacząć rozumieć jego potrzeby. Zapracować sobie na jego miłość. Nie odwrotnie. Kiedy dziecko wchodzi do wanny i krzyczy, że woda jest gorąca i go parzy, to nie nakazujemy mu na siłę do tej wody wchodzić, bo my włożyliśmy palec i uznaliśmy, że jej temperatura jest w porządku.

Na względzie trzeba tu mieć dobro dziecka i ukrócenie jego cierpienia; nawet jeśli działania w tej sprawie nie będą do końca sprawiedliwe dla rodziców lub wręcz dla nich krzywdzące. W gruncie rzeczy nie chodzi tu o emocje i odczucia sądu czy rodziców, a dziecka. Tymczasem żyjemy w jakieś zadziwiającej rzeczywistości, w której dziecko jest dla rodziców instrumentem i narzędziem walki, a państwo gubi je, pochylając się głównie nad prawami rodziców.

To efekt złej woli?

– Raczej bezradności. Sytuacje silnego konfliktu między rodzicami są właściwie nierozwiązywalne metodami administracyjnymi i czysto prawnymi. Dopóki nie nastąpi zmiana w głowach rodziców i nie przestaną oni się o dziecko kłócić, organy państwowe nie są w stanie zrobić wiele. Sąd ma ograniczone narzędzia i właściwie związane ręce.

Tymczasem dziecko coraz silniej na ten kryzys reaguje. Adam werbalizuje wprost, że odbierze sobie życie. Konflikt mamy i taty popycha go w stronę myśli samobójczych. To sytuacja graniczna, ale pokazująca, że kłótnie między dorosłymi nie wiszą w próżni.

– Historii, w których dzieci się samookaleczają, mają próby samobójcze albo popadają w depresję w wyniku długotrwałego bycia obiektem wzajemnej szarpaniny między rodzicami, jest przerażająco wiele. Szkody, jakie w psychice dziecka wyrządzają zacietrzewieni rodzice oraz bezradne i zdesperowane sądy, są nieodwracalne. Dziecko żyje w ciągłym poczuciu lęku – boi się, że rodzic go zabierze albo przyjdzie z policją. Są dzieci, u których życie w ekstremalnych warunkach ciągłego napięcia kończy się zaburzeniami emocjonalnymi, psychosomatycznymi, depresją, ucieczką w rozmaite uzależnienia. To wszystko nie odbywa się przecież dla dziecka bezkosztowo.

Często obserwuję też, że dzieci będące ofiarą silnego konfliktu w domu uczą się wewnętrznego, emocjonalnego zamykania. Nie pokazują swoich prawdziwych emocji i przeżyć, tworzą w głowie swój własny świat, do którego dorośli mają utrudniony dostęp. Zdarza się, że zaczynają jednocześnie wchodzić w rolę przedwcześnie dorosłych, przekładających potrzeby rodzica nad własne. Dzieci w takiej sytuacji mają głębokie przekonanie, że są akceptowane i kochane tylko wtedy, gdy spełniają oczekiwania rodziców, a w konsekwencji również innych ludzi. Stają się więc nadmiernie zależne, ulegają wpływom, mają chwiejne poczucie własnej wartości.

Jakie wywoła to skutki w jego przyszłości?

– Może mieć problem z nieprawidłowym zawiązywaniem więzi, zaburzonymi relacjami partnerskimi, nieufnością. Innymi słowy: staje się albo bierne i niedostępne emocjonalnie, albo nadmiernie zależne. To, co dzieje się w domu, nie pozostaje w jego czterech ścianach. Ma ogromny wpływ na jego codzienne życie, relacje z rówieśnikami, stosunek do innych dorosłych, a także determinuje jego funkcjonowanie w życiu dorosłym. Funkcjonowanie obciążone niskim poczuciem własnej wartości, poczuciem winy, lękiem i nieufnością.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOdpoczynek i nauka – najlepsze wakacyjne połączenie
Następny artykułPolicjanci rozmawiali z harcerzami o bezpieczeństwie