Planowanie wyjścia z restrykcji i ograniczeń gospodarczych nie ma nic wspólnego z prognozowaniem bazującym na wiedzy i technikach naukowych znanych od lat ekonomii i nauce o zarządzaniu. Przypomina raczej ludowe prognozowanie pogody na zasadzie „jaskółki nisko latają, więc będzie padało”.
Jeszcze przed Wielkanocą rząd zapowiadał przedstawienie szczegółowego, etapowego planu odmrażania polskiej gospodarki i luzowania restrykcji wprowadzonych w związku z epidemią koronawirusa. Niestety, mimo że od tych zapowiedzi minęło już kilkanaście dni, planu jak nie było, tak nie ma. Wprawdzie co jakiś czas na konferencjach prasowych premier Mateusz Morawiecki obwieszcza społeczeństwu nowe wersje rzekomego „planu”, ale przedstawiane przez rząd dokumenty i prezentacje mają tyle wspólnego z planem w rozumieniu nauki i praktyki zarządzania co homeopatia z medycyną.
Aby plan mógł być planem, musi spełniać kilka jasno określonych kryteriów, które już ponad pół wieku temu zdefiniował nestor prakseologii Tadeusz Kotarbiński i które opisane są w każdym podręczniku do zarządzania, nie mówiąc o Wikipedii. Po pierwsze plan powinien cechować się terminowością, czyli określać terminy wykonania założonych w nim celów pośrednich i celu głównego. Po drugie powinien być operatywny, to znaczy łatwy w zrozumieniu, spójny wewnętrznie, logiczny i racjonalny. Po trzecie musi mieć charakter kompletny, a zatem obejmować wszystkie zadania i dziedziny istotne dla osiągnięcia celu. Po czwarte plan odznacza się racjonalnością, a zatem należy go oprzeć na rzetelnej, wiarygodnej wiedzy, w tym danych empirycznych oraz uznanych metodach analizy i interpretacji tych danych.
„Plan” ogłoszony przez polski rząd nie spełnia ani jednego z powyższych kryteriów, dlatego nie jest żadnym planem odmrażania przedsiębiorczości, a zaledwie zarysem jakiejś bliżej nieokreślonej, tajemnej koncepcji wychodzenia z gospodarczej przepaści. Przepaści, w którą najpierw twórcy tej koncepcji zepchnęli polskich przedsiębiorców, fundując im dziesiątki niejasnych, sprzecznych ze sobą i nieracjonalnych przepisów antyepidemicznych, a teraz próbują tę przepaść zasypywać poprzez „wyłączanie” części z tych przepisów. W sposób równie chaotyczny, przypadkowy i niemetodyczny jak na etapie ich ustanawiania.
Tajne terminy, niejawne zasady
Z rządowego „planu” odmrażania gospodarki nie dowiemy się z wyprzedzeniem – nawet w przybliżeniu – ani tego, kiedy władza planuje zakończenie stosowania ograniczeń w prowadzeniu działalności przez wszystkie branże objęte systemem restrykcji, ani tego, w jakim horyzoncie czasowym przewidywane jest zakończenie całego procesu luzowania rygorów.
„Plan” nie zawiera żadnych kamieni milowych, jeśli już nie w postaci konkretnych dat (trudno tu przecież prognozować co do dnia, wszak sytuacja jest dynamiczna), to chociaż kryteriów osiągania poszczególnych etapów. Bywa i tak, że jeżeli już jakiś termin pojawia się w przekazach publicznych, to jest następnie dementowany i modyfikowany, i to bez żadnej racjonalnej przyczyny dającej się uzasadnić zmianą okoliczności epidemicznych. Przykładem zapowiedź otwarcia salonów fryzjerskich, którego terminy zmieniały się już dwukrotnie.
W konsekwencji przedsiębiorcy borykają się nie tylko z państwowymi zakazami prowadzenia działalności, ale także z chaosem informacyjnym, który utrzymywaniu tych zakazów nieustannie towarzyszy. Nie są też w stanie zaplanować i przygotować procesu otwarcia swoich biznesów, bo nikt im nie mówi, kiedy mają na to szansę ani na jakich zasadach. Rząd zapowiedział na przykład, że w trzecim etapie odmrażania gospodarki nastąpi otwarcie restauracji i że będą one działały na podstawie nowych reguł sanitarnych, ale już nie sprecyzował, kiedy ten trzeci etap jest planowany oraz na czym mają polegać tajemne, nowe reguły reżimu sanitarnego. Nie wiadomo więc, czy dla branży gastronomicznej będzie się to wiązało z jakimiś inwestycjami, wyzwaniami organizacyjnymi lub kadrowymi, a jeśli tak – to z jakimi.
Można grać w ruletkę i obstawiać, że zaostrzone reguły sanitarne wymuszą np. konieczność wdrożenia nowych systemów zarządzania bezpieczeństwem żywności w rodzaju HACCP albo przearanżowania przestrzeni przeznaczonej dla gości w celu zapewniania większego dystansu, co może np. wymagać inwestycji, remontów czy wynajęcia dodatkowej powierzchni użytkowej. Jednak zamiast wróżenia z fusów przydałaby się jasna informacja ze strony rządu, który planując „nowe zasady”, wie chyba, jakie to zasady. Ich ujawnienie pozwoliłoby właścicielom firm zorganizować zaopatrzenie, przeszkolić personel, opracować nowe procedury, zamówić ewentualnie nowe urządzenia, przewidzieć ryzyka, zabezpieczyć fundusze. Niestety władza działa w myśl dewizy „wiem, ale nie powiem”.
Z otwieraniem kolejnych branż będzie więc zapewne podobnie jak z otwieraniem przedszkoli. Nie dość, że wszyscy zostali zaskoczeni terminem zniesienia tej restrykcji (część samorządowców już zapowiedziała, że 6 maja przedszkola u nich nie ruszą, bo nie byli przygotowani na taki ruch), to jeszcze placówki mają działać według nowych, rygorystycznych wytycznych sanitarnych, których z chwilą ogłoszenia decyzji rządu nie opracowano i nie ogłoszono.
„Bez szczegółowych wytycznych Ministerstwa Zdrowia i Ministerstwa Edukacji Narodowej nie widzę możliwości bezpiecznej organizacji pracy podległych mi placówek” – napisała prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz w liście otwartym do premiera Mateusza Morawieckiego.
W identycznej sytuacji są reprezentanci innych branż zamrożonych z powodu epidemii. Zamiast przygotowywać się do uruchomienia działalności w znanej sobie perspektywie czasowej i według jasnych zasad, czyniąc po drodze niezbędne inwestycje, zaklinają telewizory w nadziei na jakąkolwiek precyzyjną, konkretną informację ze strony premiera lub ministra zdrowia. Jak dotąd bez skutku.
Teoria chaosu
Nie sposób też oprzeć się wrażeniu, że całym procesem zarządzania epidemią koronawirusa w Polsce rządzi przypadek i chaos. Dotyczy to zarówno ustanawiania zakazów i restrykcji mających w teorii zapobiegać zakażeniom, jak i ich znoszenia. Nie da się racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego przy liczbie zarażonych wynoszącej 3,3 tys. osób rząd wprowadził zakaz wchodzenia do lasów, a przy liczbie zakażonych bliskiej 8 tys. zakaz ten został zniesiony.
Tak samo nie można zrozumieć, dlaczego proces odmrażania gospodarki w pierwszej kolejności obejmuje przywrócenie możliwości gromadzenia się w kościołach (nawet do 50 osób), a nie obejmuje otwarcia zakładów fryzjerskich czy gabinetów kosmetycznych, gdzie z definicji usługa odbywa się w relacji interpersonalnej 1:1. Co więcej, w takich miejscach jak gabinety kosmetyczne panuje zaostrzony reżim sanitarny, personel jest obeznany z zasadami higieny i stosunkowo łatwo można tam wprowadzić efektywne zabezpieczenia przed ewentualnym rozprzestrzenianiem się zakażenia (np. obowiązek stosowania przez pracowników masek z filtrem FFP3).
Podobnych zasad w żadnym razie nie da się wdrożyć w kościołach czy przedszkolach, które – jako miejsca zgromadzeń – stanowią najbardziej naturalne środowisko rozprzestrzeniania się wirusa (największym ogniskiem epidemii SARS-CoV-2 w Korei Południowej był kościół, w którym tylko podczas dwóch mszy od jednej chorej zaraziło się kilkaset osób). Nieracjonalności „planu” wychodzenia z restrykcji koronawirusowych towarzyszy jego nieczytelność potęgowana fatalną jakością ustanawianych przez rząd przepisów. Wdrożone restrykcje opierają się na prawie pisanym „na kolanie” – nieprzemyślanym, niejasnym, budzącym rozliczne wątpliwości interpretacyjne.
Kluczowe dla wielu branż Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 31 marca 2020 r. w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii wprowadziło m.in. zakaz odbywania wszelkich spotkań i zgromadzeń. Jednocześnie rozporządzenie ustanowiło wyjątek od tego zakazu, jeśli spotkania lub zgromadzenia są związane z wykonywaniem czynności zawodowych lub zadań służbowych.
Konia z rzędem temu, kto wyjaśni przedsiębiorcom – dla przykładu branży szkoleniowej, którzy prowadzą szkolenia BHP dla innych przedsiębiorców (a zatem organizują spotkania związane z wykonywaniem ich zadań służbowych, adresowane do innych osób wykonujących czynności zawodowe), czy ich działalność może być prowadzona w dotychczasowej formie, czy powinna być zawieszona? Wiem od przedstawicieli tej branży, że ich wątpliwości nie był w stanie rozstrzygnąć żaden urząd administracji publicznej, do którego zwrócili się o interpretację przepisu ministerialnego rozporządzenia. Co więcej – otrzymywali sprzeczne informacje: od takiej, że bez przeszkód mogą prowadzić działalność w dotychczasowej, stacjonarnej formie (urząd wojewódzki), po taką, iż muszą bezwzględnie zaprzestać szkoleń, pod groźbą kary pieniężnej do 30 tys. zł, aż do czasu wdrożenia ostatniego etapu planu odmrażania gospodarki (sanepid).
Równie wiele problemów spadło na barki spółek zobowiązanych do odbywania walnych zgromadzeń akcjonariuszy. Tzw. tarcza antykryzysowa, mocą której znowelizowano kodeks spółek handlowych, rozszerzyła możliwość przeprowadzenia walnego zgromadzenia akcjonariuszy przy wykorzystaniu środków komunikacji elektronicznej w spółkach akcyjnych, ale jednocześnie nie przewidziała zdalnych procedur weryfikacji dokumentów uprawniających akcjonariuszy do udziału w takim zgromadzeniu. W efekcie nie wiadomo więc, na jakich zasadach zgromadzenia powinny się odbywać i jak mają zachować się spółki, których statut wyraźnie sprzeciwia się przeprowadzaniu zgromadzeń w formie zdalnej. Jeśli takie spółki nie mogą zwołać zgromadzenia w tradycyjnej formie (większość prawników stoi na stanowisku, że nie jest to możliwe), to do kiedy mają z tym zwlekać i na jakim etapie odmrażania gospodarki taka możliwość z powrotem się pojawi? Odpowiedzi na te pytania nie da się znaleźć ani w żadnym z obowiązujących aktów prawnych, ani tym bardziej w lakonicznym „planie” odmrażania gospodarki.
Dziurawa pamięć premiera
Wraz z ogłoszeniem w Polsce stanu epidemii zamrożono, a w najlepszym razie radykalnie ograniczono możliwość funkcjonowania firm kilkudziesięciu branż. Teraz, na etapie stopniowego znoszenia restrykcji, rząd całkowicie o nich zapomniał. „Plan” premiera odnosi się zaledwie do kilku dziedzin gospodarki. Nie ma więc mowy o kompletności rządowego dokumentu, co powoduje, iż z punktu widzenia zasad profesjonalnego planowania menedżerskiego nadaje się on co najwyżej do niszczarki. Nie dość, że „plan” Morawieckiego to kolorowa tabelka z kilkoma ogólnymi frazami, to jeszcze odnosi się do nielicznych branż, pozostawiając wrażenie, że zastopowana polska gospodarka to wyłącznie galerie handlowe, zakłady fryzjerskie i muzea.
Gdy premier dumnym tonem obwieszcza narodowi otwarcie parków i bibliotek, większość polskich przedsiębiorców stuka się w czoło, konstatując, że jeśli odmrażanie gospodarki dalej będzie tak wyglądać, to właściciele tysięcy firm w tych świeżo otwartych parkach będą mogli się co najwyżej… powiesić.
Harmonogram zdejmowania restrykcji w ogóle nie obejmuje biur podróży, organizatorów imprez masowych, targów czy eventów, nie mówiąc już o przewozach lotniczych, kolejowych czy autokarowych. Tymczasem funkcjonowanie wielu z tych branż wpływa na sprawne działanie innych sektorów gospodarki na zasadzie systemu naczyń połączonych. Dla większości przedsiębiorców terminy przywrócenia połączeń lotniczych i kolejowych są dużo istotniejsze niż data otwarcia muzeów. Ale to muzea, a nie lotnictwo czy pociągi (okrojone obecnie do granic absurdu) znalazły się w „planie” Morawieckiego.
W „planie” próżno też szukać jakiejkolwiek informacji o terminie przywrócenia normalnej działalności sądów gospodarczych i cywilnych, które bezterminowo zawiesiły wszystkie jawne rozprawy, dodatkowo utrudniając firmom egzekucję roszczeń i pogłębiając ich finansową zapaść. Czy ktoś o tych wszystkich podmiotach zapomniał, czy świadomie wyeliminował je z odmrożeniowego „planu”, gdyż perspektywy restartu są tutaj tak odległe, że rząd nie ma odwagi ich przedstawić?
Gdzie jest model?
Odkąd Ragnar Frisch i Jan Tinbergen opracowali pierwsze na świecie modele ekonometryczne (za co w 1969 r. otrzymali Nagrodę Nobla), świat zarządzania dysponuje genialnymi narzędziami pomocnymi w prognozowaniu i planowaniu wszelkich działań menedżerskich i ekonomicznych.
Nowoczesne zarządzanie nie jest nauką intuicyjną, opartą na przypuszczeniach, przeczuciach i domniemaniach. Wymaga opierania się na wiarygodnych danych i sprawdzonych metodach ich interpretowania. Dotyczy to zarówno zarządzania firmą produkującą soki marchwiowe, jak i – tym bardziej – zarządzania państwem.
Jeśli chcemy zrealizować jakiekolwiek działanie gospodarcze, to – czy mowa o rządzie, czy o prywatnej firmie – musimy brać pod uwagę, że założone przez nas cele niekoniecznie będą się pokrywać z faktycznymi rezultatami. Działanie zawsze może przecież przynieść rezultaty niezamierzone, a czasami nawet sprzeczne z celami, które chcieliśmy osiągnąć. Dlatego najważniejszą kwestią w polityce gospodarczej jest rzetelne zbadanie i próba przewidzenia, czy i jakie efekty może wywołać nasz ruch gospodarczy.
Prognozowanie w zarządzaniu, które powinno być podstawą opracowywania wszelkich planów, to metoda naukowa pozwalająca przewidzieć, w jaki sposób będą się kształtowały w przyszłości określone procesy lub zdarzenia. O tym, że profesjonalne zarządzanie publiczne nie istnieje bez efektywnego symulowania i prognozowania, wiedzą rządy na całym świecie, nie szczędząc środków na coraz bardziej doskonałe modele prognostyczne i ekspertów potrafiących te modele stosować w celu eksplorowania przyszłości.
James Heckman, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii z 2000 r., uważa, że nawet politykę trzeba opierać na twardych badaniach empirycznych. Takie badania doprowadziły w USA do jednej z najbardziej efektywnych w historii państwa reform systemu opieki społecznej, którą w 1995 r. przeprowadził Bill Clinton, opierając założenia swojego planu na modelach wypracowanych przez ekonomistów z think-tanków Brookings Institution, Rand Corporation i Heritage Foundation.
W zarządzaniu sytuacją kryzysową związaną z epidemią koronawirusa efektywne prognozowanie oparte na solidnych podstawach metodologicznych powinno być fundamentem wszelkiego działania władz publicznych. Decyzje muszą być przecież podejmowane na bazie racjonalnych przesłanek i wynikać z interpretacji określonych danych. Z tego powodu we Włoszech bank centralny wspiera pracę uniwersyteckiego ośrodka badawczego Einaudi Institute for Economics and Finance z Rzymu, który na potrzeby władz przygotowuje i publikuje rozbudowane modele przebiegu epidemii oparte na szczegółowych danych Obrony Cywilnej dotyczących zgonów, zakażeń, zachorowań i hospitalizacji w poszczególnych dniach, regionach i prowincjach.
Nie inaczej jest w Szwecji, gdzie decyzje Urzędu Zdrowia Publicznego (FHM) podejmowane są m.in. na podstawie szczegółowych modeli matematycznych opracowywanych na bazie danych Zarządu Zdrowia i Opieki Społecznej (Socialstyrelsen) i Urzędu Statystycznego (Statistics Sweden). Modele te są prezentowane publicznie, tydzień temu omawiał je w mediach Anders Wallensten, zastępca głównego epidemiologa Szwecji Andersa Tegnella.
W Polsce prognozowanie ekonomiczne w zarządzaniu epidemią jawi się natomiast jako metoda całkowicie abstrakcyjna – jakiś nierzeczywisty, tajemny koncept, który u rządzących powoduje co najwyżej grymas zdziwienia na twarzy. Przedstawiając „plan” odmrażania gospodarki, premier Mateusz Morawiecki ani słowem nie zająknął się, jaka metoda doprowadziła twórców tego planu do takiego, a nie innego kształtu dokumentu. Nie wiemy więc, czy poszczególne fazy łagodzenia restrykcji zostały wyznaczone na podstawie jakiegoś modelu ekonometrycznego, analizowania szeregów czasowych czy techniki wskaźników wyprzedzających. Nie wiemy, czy stosowano metody heurystyczne, a jeśli tak – jakie? Czy w procesie prognozowania uczestniczyli eksperci zewnętrzni, a jeśli tak – z jakich ośrodków naukowych i z jakich szkół ekonomicznych?
Istnieje kilkadziesiąt metod prognozowania, w większości matematycznych i statystycznych. Czy któraś z nich została zastosowana na jakimkolwiek etapie tworzenia „planu” Morawieckiego? Niekwestionowaną praktyką w nauce jest publikowanie modeli i poddawanie ich dyskusji oraz krytyce. Wtedy można zweryfikować zasadność przyjętych założeń, naprawić pomyłki, uzupełnić zmienne. Jak dotąd rząd żadnego modelu nie opublikował – informacja na temat metod i źródeł danych, za pomocą których władza prognozuje zachorowania oraz ocenia potrzebę nakładania i ograniczania restrykcji, w tym tych gospodarczych, jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic państwowych RP.
Zapytałem rzecznika rządu Piotra Müllera, czy Rada Ministrów w ogóle posiada jakiś model prognozowania rozwoju epidemii i jakie metody symulacji zastosowano, opracowując plan odmrażania przedsiębiorczości. Biuro Prasowe Kancelarii Prezesa Rady Ministrów odpowiedziało, że nie dysponuje odpowiedziami na moje pytania.
Stawiam więc tezę, że „plan” Morawieckiego powstał z głowy, czyli z niczego, a jego założenia nie opierają się na żadnych racjonalnych analizach danych empirycznych, ale stanowią efekt przypadkowej improwizacji. Tyle że improwizować to może na scenie stand-uper, a nie władza publiczna próbująca zarządzać najpoważniejszym kryzysem gospodarczym w historii powojennej Europy. Jeśli jest inaczej, zamiast profesjonalnego zarządzania otrzymujemy kabaret.
* Autor jest profesorem w Instytucie Zarządzania Wyższej Szkoły Humanitas w Sosnowcu i rektorem tej uczelni. Specjalizuje się w problematyce zarządzania publicznego, polityki społecznej i marketingu. Jego dorobek naukowy obejmuje kilkadziesiąt publikacji poświęconych politologii, teorii i praktyce zarządzania oraz komunikacji społecznej. Swoje badania prowadził m.in. w Irlandii, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. W 2015 r. uzyskał Stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla Wybitnych Młodych Naukowców. Prowadzi działalność doradczą z zakresu zarządzania dla instytucji publicznych, organizacji pozarządowych i prywatnych przedsiębiorstw.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS