Martyna zawsze miała gotową odpowiedź, gdy ktoś zapytał ją, co się dzieje z jej włosami. Najczęściej przyjaciółki zwracały uwagę, że włosy jej się przerzedziły albo wygląda jakoś inaczej. Inni tylko jej się przypatrywali. – Czasem to były całe łyse placki na mojej głowie, jakby mnie pies pogryzł – opowiada.
Dziś Martyna jest po trzydziestce. Nie chce mówić, gdzie mieszka, zresztą jak tłumaczy, nie czuje więzi z żadnym miastem, bo często się przeprowadzała. Zanim ją zdiagnozowano, upłynęły długie, trudne lata. – Pochodzę z dysfunkcyjnego domu, jestem DDA. Ojciec mnie i brata nigdy nie uderzył, ale matki nie oszczędzał. Lekko nie było – wspomina Martyna. Już wtedy szukała sposobu na obniżenie napięcia. Przeszła przez etap zajadana stresu i zaburzeń odżywiania. – Trichotillomania pojawiła się nagle. Nie pamiętam, kiedy zrobiłam to pierwszy raz, pamiętam natomiast, że ojciec zapił, awanturował się, a to było pierwsze, co przyszło mi do głowy. Poczułam ogromną, choć chwilową ulgę. Potem miałam wyrzuty sumienia, że to robię, bo robiłam to coraz częściej, aż moja przyjaciółka zauważyła łyse placki na mojej głowie. Skłamałam, że włosy wypadają mi ze stresu. Z czasem stało się to dla mnie najskuteczniejszym sposobem, by zagłuszyć emocje.
W trichotillomanii dochodzi do uporczywego i często niekontrolowanego wyrywania sobie włosów z głowy. Anna Mackojć, trycholog i biotechnolog z Instytutu Trychologii wyjaśnia, że przypadłość ta nie została jednoznacznie sklasyfikowana przez specjalistów. – Część badaczy postrzega trichotillomanię jako jedno z zaburzeń nawyków i popędów, do których zalicza się np. piromanię i kleptomanię. Dla innej grupy naukowców jest to zaburzenie myśli lub czynności. Nadal trwają badania prowadzone przez lekarzy, trychologów i badaczy, których celem jest stworzenie nowej, kompletnej klasyfikacji i umieszczenie w niej trichotillomanii – tłumaczy specjalistka.
Wiadomo na pewno, że trichotillomania to przymus, w którym wyrywanie sobie włosów z głowy czy niekiedy też innych części ciała poprzedzone jest zwykle stanami lękowymi, niepokojem, traumą, stresem. – Osoby dotknięte tym zaburzeniem wyrywają sobie włosy w sposób zupełnie nieświadomy lub robią to w celu rozładowania napięcia i stresu. Skutkiem trichotillomanii może być pojawienie się na skórze miejsc kompletnie pozbawionych włosów – mówi Martyna Pobuta, psycholog i trycholog z Instytutu Trychologii.
Szacuje się, że zaburzeniem dotknięte jest 2–3 proc. populacji. Chorują zarówno dzieci (najczęściej w wieku 8–13 lat), jak i dorośli obu płci.
Czynność przynosi ulgę, która jednak szybko zamienia się w przymus dokonania powtórki. Jak opowiada Martyna, najgorsze było błędne koło, w które wpadła: stres wywoływał potrzebę wyrywania sobie włosów i nawet jeśli obiecywała sobie, że to ostatni raz, potrzeba wracała, po której pojawiały się wyrzuty sumienia i poczucie winy. – A wtedy czułam się jeszcze gorzej, jakbym była nienormalna. Miałam dość pytań i podejrzliwych spojrzeń, więc ciągle nosiłam czapki z daszkiem. Przez rok nie byłam u fryzjera i unikałam imprez. Nie mogłam na siebie patrzeć. Ale nie mogłam też przestać – wspomina Martyna.
– Przyczyn niekontrolowanego przymusu wyrywania sobie włosów doszukuje się w określonych genach zwiększających w dużym stopniu prawdopodobieństwo wystąpienia tej dolegliwości, w traumatycznych przeżyciach lub w depresji. Większym ryzykiem wystąpienia trichotillomanii mogą być obarczone osoby nieradzące sobie ze stresem i szybkim tempem życia – wyjaśnia trycholog Anna Mackojć.
Kiedy Martyna po zdaniu matury wyprowadziła się do miasta oddalonego o prawie 300 km, miała nadzieję, że w końcu wyjdzie na prostą. Ale nałóg nie został w rodzinnym domu. Wciąż był z nią – i wciąż uprzykrzał jej życie. – To już wtedy był niezły hardkor, bo z jednej strony chciałam poznać nowych ludzi, może się z kimś związać, a z drugiej strony miałam świadomość, że nie wszystko jest ze mną okej. No i moje włosy były w tragicznym stanie. Zaczęły wypadać mi garściami. Poza tym moja samoocena była na poziomie zero.
Trichotillomanię się leczy. – Najistotniejsze jest podjęcie efektywnego leczenia, które pozwoli zapanować nad skłonnością wyrywania sobie włosów – podkreśla psycholog Martyna Pobuta. – Ważne jest również samo podejście pacjenta do zaburzenia. Część osób zmagających się z trichotillomanią jest świadoma swojego problemu i stara się go ukryć. Inni mogą być jednak całkowicie nieświadomi, że nawykowo wyrywają sobie włosy.
Trycholog Anna Mackojć zwraca uwagę na kwestię związaną z odrastaniem włosów. Bo jeśli pomimo niekontrolowanego wyrywania sobie włosów mieszki nie zostały trwale uszkodzone, owłosienie po pewnym czasie odrośnie. Gdy jednak proces odrastania przebiega powoli lub nie daje oczekiwanych efektów, można zastosować preparaty na porost włosów. – Warto wówczas rozważyć także skorzystanie z profesjonalnej terapii trychologicznej – dodaje specjalistka.
U Martyny nie obyło się bez pomocy psychoterapeutycznej, choć dopiero z trzecim psychologiem znalazła wspólny język. Konieczne okazało się przepracowanie traum z dzieciństwa i zrozumienie, że to, co działo się w rodzinnym domu, nie było jej winą. – Musiałam sporo poukładać sobie w głowie. Oddzielić grubą kreską dzieciństwo i dorastanie – przyznaje. Musiała też zwrócić się do trychologa i dobrego fryzjera. – Przekopałam cały internet i wiem, że nie tylko ja doświadczyłam trichotillomanii. Dlatego muszę zaznaczyć jedno: jeśli to robicie, nie poddawajcie się! Można z tego wyjść.
Zapraszamy na grupę FB – #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS