Czyli wszyscy singliści oprócz Igi i Magdy F. Co, notabene, oznacza, że za dwa tygodnie na pewno nie będzie męskiego polskiego finału, natomiast żeński miejsce mieć może. I piszę to poważnie, choć co do tego jestem akurat nie do końca przekonany. To znaczy do tego żeńskiego, bo o braku możliwości spotkania się Hurkacza z Majchrzakiem za dwa tygodnie na korcie centralnym zdecydowałem nie ja, nawet nie zdecydują o tym oni sami. Zdecydowała drabinka.
Zacznijmy w takim razie od pań. No nie będą eksponowane w dniu jutrzejszym na najważniejszych kortach Wimbledonu. Muszą sobie na to jutro, albo nawet dopiero w kolejnych rundach, zasłużyć. Żadna, może na szczęście, nie gra z największymi tuzami tej połówki drabinki, żadna też nie jest wysoko w rankingu więc, siłą rzeczy, są skazane na grę „na bocznym boisku”. Ale nie mają prawa narzekać, bo nawet stosunkowo wysoko rozstawione tenisistki też w I rundzie wysyłane są na peryferyjne delegacje. Przejdźmy do rzeczy.
Najniższy numer kortu, dziesiąty, przydzielono z Polek na poniedziałek naszej kwalifikantce Katarzynie Kawie. Polka wylosowała Kanadyjkę Rebeccę Marino. Rywalka jest od kryniczanki starsza (31:29), wyższa (183:175) i też wyżej od naszej w rankingu (104:132). Ale w londyńskim Szlemie zagrała tylko raz, i to 11 lat temu. Wygrała w rundzie pierwszej, odpadła a kolejnej. Wtedy to osiągnęła apogeum rankingowe – klasyfikowano ją na pozycji 38-mej w świecie. Polka najwyżej dotarła do miejsca 112-go, a było to półtora roku temu. Podaję to za Wikipedią, bo WTA wypisuje na ten temat na stronie Polki jakieś bzdury. Nasza tenisistka w turnieju głównym Wimbledonu debiutuje. Wszystko więc wskazuje na przewagę Kanadyjki. No, ale jak wiemy, wiele gemów, a w konsekwencji meczów, tenisiści przegrywają na przewagi. Zastanawiające jest jak zaskakująco wysoko typują zwycięstwo Marino buki (1:1,20 – 1:4,90). Co mi, notabene, wygląda na jakiś szwindel, o czym za chwilę. Polka, jak pokazały kwalifikacje, jest w formie. Pytanie czy trzy mecze kwalifikacyjne jej nie wyczerpały. Miejmy nadzieję, że nie.
Maja Chwalińska rozpocznie wimbledońskie zmagania na korcie numer 16. Będzie to pierwszy mecz dnia na tym obiekcie. Zacznie się w granicach południa. Polka stanie naprzeciw Czecho-Rosjanki Siniakowej, czyli aktualnie tenisistki nr 79 na świecie, kiedyś nawet numeru 31. Doskonałej deblistki, ale zawodniczki, która indywidualnie też swoje zrobiła (m.in. ma w kolekcji 2 wygrane turnieje WTA). W Wimbledonie Siniakova startowała dotąd 6 razy, z czego trzykrotnie doszła do III rundy. Wygrana Polki, która w światowym rankingu plasuje się w tej chwili na miejscu 170-tym, i jest to jej najlepszy w tym względzie wynik w historii, byłaby sensacją na miarę, powiedzmy, wypadnięcia w I rundzie Williams, która mimo prezentowanej słabizny dostała odpowiednią przeciwniczkę „do ogrania”. Siniakovej Maji Chwalińskiej nie podstawiono, ale szanse Polki są, powiedzmy to otwarcie, choć łagodnie, nieduże. I tu wrócę do buków. Otóż przyjmują zakłady (1:1,37 – 1:3,25). No gdzie tam Marino do Siniakovej, a Chwalińska przecież też dużo niżej niż Kawa. Podejrzany ten zakład z Kawą, powtarzam. Mojego optymizmu co do wyniku meczu Polki z Czeszką nie poprawia wcale to, że Chwalińska odesłała do domu w finałowej rundzie eliminacji tak znaną postać jak Coco Vandeweghe. Nawet przeciwnie. Musiało ją to utratę sporej ilości sił. Sił, których może zabraknąć jutro. Co oczywiście nie zmienia w żaden sposób tego, że będę za nią trzymać kciuki. Do ostatniej piłki.
Wielką faworytką swojego jutrzejszego meczu jest Magda Linette. Będzie grała z naszej ekipy zdecydowanie najpóźniej, bo dopiero w przedostatnim spotkaniu na korcie nr 17 z najlepszą meksykańską tenisistką (ale dopiero 191-szą na świecie, choć była już wyżej) Fernandą Contreras Gomez. Porażka Polki byłaby, moim zdaniem, znacznie większą niespodzianką niż zwycięstwo Chwalińskiej. Przy czym akurat Linette, co parę razy udowodniła, potrafi taki mecz przegrać. Buki stawiają zdecydowanie na Polkę (1:1,16 – 1:5,60), czemu się dziwić zupełnie nie można. Ja sobie innego wyniku jak wygrana poznanianki wręcz nie wyobrażam. Szkoda czasu na dalsze dywagacje w tej sprawie.
Last, but not least, oczywiście. Panowie. Tym, który wyjdzie na kort najwcześniej (wraz z Chwalińską mówiąc precyzyjnie) z całej piątki Polaków, będzie nasz trawiasty as atutowy (nie bójmy się tego słowa, w końcu to on, a nie Iga, był w zeszłym roku w Londynie w półfinale, a tydzień temu wygrał cały turniej w Halle), Hubert Hurkacz. Na obiekcie oznaczonym jako nr 3 (czyli, de facto, czwartym najważniejszym, bo jest jeszcze osobno klasyfikowany Centre Court) wrocławianin zagra z Hiszpanem, z rosyjskich rodziców, Davidovichem-Fokiną. Ponieważ mecze na dwóch najważniejszych kortach zaczynają się dużo później, to można przyjąć, że spotkanie Polaka będzie jednym z dwóch (na korcie numer 2 zagrają równolegle Brytyjczyk Norrie z Hiszpanem Andujarem), które przez pierwsze dwie godziny zmagań, będą przyciągały najwięcej uwagi kibiców i dziennikarzy. I tu nie ma o czym gadać. Mecz trzeba wygrać, bo inaczej bryndza. U buków, jak patrzyłem, Hiszpan nie tyle przegra, co zostanie zgwałcony (rywal 1:5,4; nasz 1:1,17). Ja bym aż tak daleko, w sensie tego gwałtu, nie szedł, ale przyzwoitość tej wygranej od Polaka zwyczajnie wymaga.
Mniej więcej półtorej godziny po Hurkaczu (przy czym to zależy od tego, jak dużo czasu spędzi na tym obiekcie Maja Chwalińska) na kort numer 16 wyjdzie Karol Majchrzak. Za rywala ma Australijczyka Kokkinakisa. Szanse wydają się być wyrównane, z lekkim wskazaniem na Kangura. Świadczą o tym dwie rzeczy. Australijczyk minimalnie lepiej stoi u buków (1;1,85, podczas gdy Polak 1:2,00) oraz nieco wyższy ranking rywala (jest 82-gi, a Majchrzak 91-szy). Tak to wygląda na dziś wieczór. Co się przekłada na to, że mecz jest do wygrania. Byłoby w każdym razie miło.
We wtorek zadebiutują w tegorocznej Wimbledonu edycji nasze dwie pozostałe panie, o których wspomniałem w pierwszym zdaniu tekstu. Ale najpierw niech się wykaże „poniedziałkowa” piątka. O wtorku jest czas napisać później.
Emocje, przypominam, jutro od 12-tej naszego czasu. I tak będzie, mam nadzieję, w kółko przez okrągłe dwa tygodnie. Przepraszam. Gdzieś od czwartej rundy te mecze będą się zaczynać później. Ale za to będą deble i miksty, a tam też nasi, i to nie bez szans.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS