A A+ A++
Kiedy sześć lat temu, w maju, trafiłem do Szyrokine, małego ukraińskiego miasteczka nad Morzem Azowskim (ponad dwa tysiące kilometrów od Przemyśla), nikogo z mieszkańców już tam nie było. Wraz z rozpoczęciem walk wszyscy uciekli, zostawiając domy i cały swój dobytek.


Moimi przewodnikami po opustoszałej i zrujnowanej miejscowości byli ochotnicy z batalionu Arrata, którzy parę dni wcześniej, po ciężkich walkach, odbili go z rąk prorosyjskich separatystów.

Chodziliśmy na patrole, nasłuchując, czy od strony okopów wroga, do których było niecałe osiemset metrów, nie padną strzały i jeden z żołnierzy zaproponował: – Chodź, coś ci pokażę.

Omijając wyrwy po moździerzowych pociskach, skręciliśmy na zasypany odłamkami szkła szkolny dziedziniec. Na szkolnym korytarzu łuski po nabojach, w jednej z klas na tablicy temat ostatniej lekcji i ślad po odłamku pocisku z moździerza.

W pokoju nauczycielskim rozbebeszone szuflady i kilka ulotek z rosyjskim orłem, jako godło samozwańczej republiki donieckiej. W przedszkolnej stołówce na tacy talerzyki i szklanki przygotowane do posiłku, którego dzieciakom już nie było dane zjeść, bo zaczęli strzelać.

W innej sali, która służyła za artystyczną pracownię, gipsowe odlewy głów potrzaskane odłamkami i kulami.

– Widzisz, to właśnie jest ruski mir – wytłumaczył żołnierz. W języku rosyjskim „mir” ma dwa znaczenia: świat albo pokój. W tym kontekście zabrzmiało to szyderczo.

O ile na wojnie ślady walk w prowizorycznych okopach, umocnionych workami z piaskiem, są czymś naturalnym, przyznam, że to, co zobaczyłem w szkole, zrobiło na mnie wrażenie. Jednak na tym emocje się nie skończyły.

Kontynuując patrolowanie, weszliśmy do czyjegoś domu. W mieszkaniu wszystko porozrzucane. Na kuchni garnek z niedogotowaną zupą. Kapa z łóżka służy za zasłonę maskującą dziurę w ścianie, a poduszka na parapecie za oparcie dla kałasznikowa. Na podłodze porozrzucane ubrania, których mieszkańcy nie zdążyli zabrać i zdjęcia rodzinne, po których depczą żołnierze.

Przygnębiający widok. Ci, którzy tu byli przed nami, pozostawili po sobie napisy nabazgrolone na ścianach – „noworosja” i kilka niezrozumiałych słów po czeczeńsku.

– Fotografuj, żeby pokazać, jak wygląda ruski mir – zachęcał żołnierz.

Minęło sześć lat i teraz, kiedy oglądam tłumy Ukraińców, którzy uciekając przed wojną, porzucili swoje domy i mieszkania, przypomniały mi się tamte obrazy z Szyrokine i chyba bardziej rozumiem, czym może być ruski mir.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNowa oferta dla pasażerów ze Skawiny: bilet dobowy na kolej i komunikację miejską
Następny artykułInternet na zdrowie, Internet do smaku? Zdrowe batony!