A A+ A++

fot. Julia Woronowicz: „Królewna z bursztynu w Bursztynowej Komnacie”

Na koniec cyklu „Rozmowy Advalue Engaged”, który został poświęcony wywiadom z kobietami zaangażowanymi w aktualne problemy i tematy społeczne – oddaję głos artystce z pokolenia Zet – Julii Woronowicz – malarce, rzeźbiarce, ilustratorce i piosenkarce, która odkrywa dla nas na nowo zapomniane rytuały, odsłania wciąż istniejące stereotypy i schematy myślenia patriarchalnego.

Jak byś się przedstawiła czytelnikom? Jak siebie definiujesz?

Nazywam się Julia Woronowicz, głównie maluję, ale nocą zdarza mi się być królewną z bursztynu.

Pamiętasz, jak to się zaczęło, kiedy odkryłaś w sobie talent?

Ciężko mi znaleźć taki przełomowy moment w pamięci. Mamy nagrania z mojego dzieciństwa, na których występowałam jako pszczółka przed rodziną i śpiewałam wymyślone na poczekaniu piosenki. Pierwsze komiksy czy rysunki pokazywałam babci przed snem (mój dziadek czasem zgadzał się na spanie na kanapie, żebyśmy miały dziewczyńskie nocowanie). Wygrałam jakiś konkurs rysunkowy w przedszkolu, pani Barbara z ogniska plastycznego powiedziała kiedyś mojej mamie, że Julia Woronowicz to imię i nazwisko brzmiące bardzo poważnie, a ja w wieku 11 lat przemalowywałam plakatówkami na kartkach papieru prace Toulouse-Lautreca (to był wtedy mój ulubiony malarz). Chyba nikt mi po prostu nie powiedział, że tego talentu nie mam.

Czy miałaś wsparcie ze strony rodziny, żeby się rozwijać artystycznie?

Moja mama ma dużo zaufania w stosunku do swoich dzieci i ich wyborów, a ja od przedszkola byłam bardzo zdecydowana na kierunki artystyczne. Pewnego dnia bardzo zdecydowanie oznajmiłam moim rodzicom, że mam na swoje życie dalekosiężne plany – chcę iść do szkoły muzycznej i grać na skrzypcach. W liceum zapisałam się na darmowe zajęcia do SCEKu (Stołecznego Centrum Edukacji Kulturalnej) i do matury chodziłam na malarstwo dwa razy w tygodniu. Tuż przed egzaminami na grafikę spróbowałam też rzeźbiarstwa, i, bardzo zaciekawiona tym medium, skończyłam na egzaminach na rzeźbę Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Babcia na początku była przerażona, bo rzeźba to ciężka fizyczna praca, ale do dziś dwumetrowy mężczyzna w kontrapoście stoi na ganku jej domu.


Portret babci jako Królowej Jadwigi Andegaweńskiej

Jak polskie społeczeństwo reaguje na osoby takie jak Ty? Wspiera, czy nie wspiera?

Polskie społeczeństwo przestaje negować młode osoby artystyczne, a przynajmniej takie jest moje doświadczenie. Dzięki mediom społecznościowym, kontakt może nastąpić nawet bez pośrednictwa galerii, pozwalając żyć i rozwijać się za pieniądze ze sprzedaży swoich prac, bez czekania na uznanie instytucji.

Masz na myśli instytucje kultury? One nie doceniają młodych artystów? Nie chcą pokazywać Waszych dzieł?

Liczba instytucji kultury przychylnych młodym osobom twórczym zmniejsza się wraz z zajmowaniem stanowisk przez osoby zaangażowane w aktualnie rządzącą partię polityczną.

Wiemy, że znane marki biznesowe, takie jak ERGO Hestia czy mBank, wspierają młodych twórców, pokazują i nabywają ich dzieła, fundują im stypendia. Ty znalazłaś się w tym gronie. Czy to pchnęło Twoją karierę? Sam prezes mBanku pochwalił jedną z Twoich prac („Wojna polsko-polska”), chyba warto mieć takiego mecenasa?

Niewątpliwie te rzeczy miały wpływ na rozwój mojej kariery. Lubię myśleć, że to też przez to, że dużo maluję, bo uwielbiam to robić i że to widać w pracach.

Poruszasz niełatwe tematy – paternalizm, patriarchat, stereotypy, rytuały, dyskryminację. Dlaczego? Co chcesz osiągnąć?

Sztuka jest formą terapii dla niektórych – ja terapię chciałabym zrobić Polsce. I to nie taką, że porównać nas do zachodu albo wschodu, tylko spojrzeć w głąb siebie. Wiele tematów pod dywanem zaczyna już trochę gnić.

Kiedyś na studiach profesor kazał nam napisać esej na temat tego, czym jest dla nas sztuka i czego od niej chcemy. Mam wrażenie, że moje autobiograficzne projekty nie odpowiadają na te pytania wyczerpująco, dlatego sięgam po tematy społeczne. Poruszam kwestie obecne w moim życiu, takie jak patriarchat, które są nadal słabo przepracowane przez polskie społeczeństwo. Wiem z doświadczenia, jak krzywdzą stereotypy płciowe i próba dualizowania rzeczywistości. Dzięki tworzeniu lub odtwarzaniu rytuałów niezwiązanych z kościołem katolickim, a często właśnie z przedchrześcijańskimi praktykami staropolskimi, mogę proponować alternatywne spojrzenie na historię oraz aktualne sytuacje w kraju.


„Wojna polsko-polska” w Zachęcie na wystawie „Niepokój budzi się o zmierzchu” kuratorowanej przez Magdalenę Komornicką

Kim są Twoi odbiorcy? Do kogo się zwracasz? Mitologia słowiańska to chyba nie jest łatwy temat dla dzisiejszego masowego odbiorcy?

Mitologia słowiańska to umowny termin, którego staram się nie używać, bo nie do końca wiadomo, co on oznacza. Wolę mówić o szerokim zbiorze wierzeń i praktyk na terenach polskich i w okolicy.

Na solowej wystawie w Łęctwie „Żywoty dziewiann polnych, leśnych i nadwodnych” miałam chyba styczność z tym masowym odbiorcą, o którego pytasz. To był prolog do demonologii polskiej, której jestem samozwańczą kronikarką, ukazujący czas boginek i demonic przed pojawieniem się człowieka. Podczas finisażu przyszły osoby „z ulicy”, które akurat, na przykład, przejeżdżały obok rowerem. Zostały na oprowadzaniu, nie zlęknione zdaniami typu „odbieranie monopolu nacjonalistom na symbole historyczne”, albo „wodniczka, istota niebinarna, jest opiekunką wszelkiej prokrastynacji”. Dzieliły się historią swojego dziadka kleryka, przerażonego polityką kapłańską albo ateistyczną metodą wychowawczą swoich dzieci, które i tak mają kręgosłup moralny, niezależny od kościoła katolickiego. Bardzo lubię opowiadać o swoich pracach osobom poza galeriami. Nie wiadomo, jakie wspomnienie z dzieciństwa czy rodzinnych rytuałów to odblokuje, a mnie pokieruje na kolejny mit do odkopania.


„Wodniczka”, wystawa „Żywoty dziewiann polnych, leśnych i nadwodnych” w galerii Łęctwo

Czy ze sztuki można się utrzymać?

To chyba zależy, ale nie do końca wiadomo od czego. Na pewno trzeba wierzyć, że można i wyceniać swoją pracę, jak każdą inną. Mnie pomaga w tym mama ekonomistka (którą serdecznie pozdrawiam).

Jakiego wsparcia potrzebują młodzi artyści?

Potrzebują pieniędzy, żeby nie musieć dzielić czasu na uprawianie sztuki i pracę, na przykład w gastronomii. Open calli z budżetem, honorariów za udział w wystawach czy dobre wyniki na studiach. I żadnych ofert pracy za darmo, „do portfolio”.

Jakie masz plany zawodowe i czego sobie najbardziej życzysz na przyszłość?

W listopadzie lecę na miesięczną rezydencję w Nowym Jorku, a zimą będzie miała miejsce moja solowa wystawa POLSKA2410 w lokalu_30, kuratorowana przez wspaniałą Małgorzatę Król. W następnym roku ma powstać i stanąć w Sopocie czterometrowa rzeźba z brązu mojego projektu – małej roślinki lądowej z syluru – pomnik kuksonii giętkiej. Rzeźba prawdopodobnie będzie wykorzystywać polską technologię perowskitów – nowych paneli słonecznych, działających również na sztuczne światło. Ma oddawać energię latarni w parku, w którym będzie stać (park obok siedziby Ergo Hestii, która jest mecenaską tej realizacji). Jeśli wszystko się uda, będzie to jedna z niewielu rzeźb, które można uznać za ekologiczne, a przynajmniej wykorzystujące odnawialne źródła energii. Chcę również obronić drugi tytuł magisterski i zrealizować projekt o początkach państwa polskiego przy współpracy z poznańskimi archeolożkami. Życzyłabym sobie tego, żeby móc malować w swojej pracowni do końca świata lub swoich dni – mając na to wystarczająco środków (od emocjonalnych po finansowe).

Życzę Ci powodzenia w pracy twórczej.

Dziękuję za rozmowę.

Artykuł powstał we współpracy z Advalue Engaged.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWypadek w Baboszewie i zdarzenie na DK7
Następny artykułLecanemab prawdziwą nadzieją dla chorych na alzheimera? Za wcześnie, by ogłaszać przełom