A A+ A++

Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM”. „No, to witamy, to jest ta nasza sławna patologia” – tak została przywitana prof. Małgorzata Michel z Krzeszowic w jednym z miast, gdzie trafiła, odwiedzając na rowerze polskie podwórka. O swojej wyprawie opowiada w rozmowie z Ewą Solak.

Bytomski Bobrek. Z Pedagogami Ulicy UNO na placu zabaw, dzieci rysują rowery. Fot.: Małgorzata Michel FOT. MAŁGORZATA MICHEL

Ponad miesiąc jeździłaś na rowerze po Polsce, odwiedzając miejsca uznawane za getta ubóstwa i przestrzenie wykluczone. Wiesz, ile kilometrów pokonałaś?
Szczerze mówiąc nie do końca. Wiele osób mnie o to pyta, ale jadąc na rowerze pełna różnych emocji i wrażeń nie zawsze włączałam licznik, więc mogę podać tylko szacunkową liczbę – ok. 1 tysiąca. W międzyczasie musiałam dotrzeć do Warszawy, gdzie uczestniczyłam w gali wręczenia Nagrody im. Janusza Korczaka. W ubiegłym roku sama ją otrzymałam, a w tym wręczałam. Dostał ją Mariusz Kurnyta, aktywista ratujący ludzi na granicy polsko-białoruskiej, znany jako Człowiek Lasu.

Dla wielu osób taka podróż to byłby szalony pomysł. Pani profesorka na gravelu to już totalny odjazd.
Ja działam trochę na przekór. Zależało mi na tym, żeby nie tylko pojeździć sobie na rowerze, ale także połączyć z jazdą moje badania naukowe, dotyczące aktywności dzieci ulicy, czyli jak ja mówię – niewidzialnych dzieci. Niewidzialnych dla systemu, dla pedagogów, dla nauczycieli, dla lokalnych polityków. Może to był nieco szalony pomysł, ale był dobry. Wiele się dowiedziałam, wiele doświadczyłam. Ogromne przeżycie.

Zanim wyruszyłaś, zostałaś stypendystką kobiecej organizacji Szprychówka.
Nawiązałam kontakt z Fundacją i jej inicjatywą Babska Korba, organizującą stypendia dla kobiet mających ciekawe pomysły na wyprawę rowerową. Chciałam odwiedzić różne miejsca i pokazać światu tę niewidzialną Polskę. Chciałam wskazać to, czego nieraz inni nie chcą widzieć, coś, co dla wielu jest trudne i niewygodne. Poznać działających tam streetworkerów, same dzieci ulicy i zrobić dokumentację z podróży. To również misja mojej wyprawy jako naukowczyni. Akurat byłam na rocznym urlopie naukowym, więc to był dobry czas, żeby zrealizować swój plan.

Zabrałaś w podróż dużo rzeczy?
Ze względu na ciężar, wybrałam opcję minimalistyczną. Spakowałam głównie rzeczy rowerowe. Do sakw włożyłam parę rzeczy na przebranie, bidony na wodę. Miałam też kuchenkę podróżniczą, sprzęt do spania w plenerze: hamak i specjalne zadaszenie zwane trapem, ciepły śpiwór i survivalową kurtkę. Kurtka się przydała, to bywało zimno.

A gdzie nocowałaś?
W placówkach wsparcia dziennego prowadzących działania typu podwórkowego, w świetlicach. Raz miałam okazję spać u znajomych, ale najczęściej korzystałam z podłogi lub materaca w placówce wsparcia. Oczywiście wszystko dzięki pomocy streetworkerów. Włączałam się w ich życie, pracę, zajęcia.

Nie było cię ponad miesiąc.
I szczerze mówiąc, gdy wróciłam, nikomu przez kilka dni nawet o tym nie powiedziałam. Ta podróż była dla mnie wielkim przeżyciem. Historie, które przeszłam bardzo we mnie zapadły, więc po przyjeździe do Krzeszowic musiałam przez kilka dni dochodzić do siebie, żeby wejść na powrót w rzeczywistość.

Co takiego cię spotkało?
Nie, nie napadł na mnie niedźwiedź! Tak naprawdę przez cały miesiąc nie spotkało mnie nic złego. Ale cała podróż w obszary wykluczone w jakiś sposób także mnie wykluczyła z codzienności, w jakiej żyłam. Sporo czasu spędziłam na Śląsku, gdzie odwiedziłam parę organizacji pozarządowych. W sumie w całej Polsce działa 14 takich inicjatyw na rzecz dzieci ulicy. Pracują w systemie podwórkowym. Opiekują się grupami dzieci i nastolatków, liczącymi średnio 20-30 osób. Byłam w Bytomiu, Raciborzu, Katowicach, Gliwicach, Rybniku, Gdańsku, Ełku. Trafiłam raz do miejsca nazywanego Domem Aniołów Stróżów. To coś więcej, niż świetlica środowiskowa, bo tam dzieci mogą przyjść wykąpać się, umyć zęby, dostać pomoc w nauce. Do domu wracają w zasadzie tylko na noc. Spotkałam tam grupę maluchów w wieku 2,5 – 5 lat, które zostały wyrzucone z przedszkola!

Za co?
Bo z różnych przyczyn się do tego nie nadawały. To trudne do wyobrażenia, że tak małe dzieci mogą mieć tak gigantyczne problemy. Jedne nie potrafiły korzystać z toalety, inne na powitanie kopały nogami.

W Domu Aniołów Stróżów stworzono im coś na zasadzie ochronki, gdzie mogły przebywać, uczyć się podstawowych czynności i po prostu życia w społeczeństwie. To dzieci ze środowisk, gdzie przemoc jest na porządku dziennym, dlatego także dla nich agresja jest sposobem wyrażania uczuć. Jeden z chłopców witając się ze mną zarzucił mi ręce na szyję i zaczął dusić. Nie dlatego, że chciał mi zrobić krzywdę, ale dlatego, że tak mocno się cieszył. Uczyliśmy się więc później przytulania.

A gdzie byli rodzice?
Nie wiem. Zwykle mamy zostają w domach, ojcowie wybywają i wracają albo nie. Niektóre mamy nawet chętnie ze mną rozmawiały, znały już wcześniej pracujących tam streetworkerów, więc nie miały oporów. Jedna na dzień dobry powiedziała: „No, to witamy, to jest ta nasza sławna patologia”.

Nigdy nie miałaś obaw, żeby wkraczać w takie obszary?
Nie, zawsze z rowerem, uśmiechem na ustach i przyjaznym słowem. Jestem badaczką terenową i nie uprawiam nauki zza biurka. Takie środowiska to moje życie i pasja. Trzeba o nich mówić, pokazywać. Mnóstwo osób w ogóle nie wie, jak wygląda rzeczywistość w środowiskach zmarginalizowanych. Tam dzieci na co dzień funkcjonują w świecie, gdzie istnieje przemoc, narkotyki, alkohol i strach. Po latach one same nie wiedzą, że można funkcjonować inaczej. Za 500 plus ojcowie kupują im telefony, ale nie dają jeść. W jednym z ośrodków chłopcy prawie pobili się o tosty. Jeden zgarnął cały talerz i stwierdził, że nikomu nie da, bo on nic dziś nie jadł i w domu też nie dostanie.

Jedna Gośka Michel im wszystkim nie pomoże.
Wiem, ale dlatego moją misją jest pokazywanie tego, co trzeba zmieniać. W takich sytuacjach trzeba działać systemowo. Wyobraź sobie, że wszystkie te działania „podwórkowe” robią fundacje, stowarzyszenia niezależne od państwa. To nie są działania opłacanych z podatków ośrodków pomocy, tylko wolontariuszy. W wielu wypadkach tylko dzięki nim te dzieci czegoś są w stanie się nauczyć. Ale to kropla w morzu.

Coś cię w podróży zaskoczyło, dotknęło?
W jednym miejscu dotarłam do diaspory romskiej, gdzie poczułam się, jakbym się znalazła na planie jakiegoś filmu. Totalne odrealnienie. Ogromne zaniedbanie, zwłaszcza dziewczynek, traktowanych w tej społeczności jak zło konieczne. Rodziny żyjące z zasiłków, w urągających wszystkim warunkach. Rodziny, w których dziewczynki mają zabronione chodzenie do szkoły, gdzie nikt o nie nie dba, a one same często muszą pracować na diasporę. Różnice między nimi, a chłopcami widać na pierwszy rzut oka. Wystarczy, że któraś się uśmiechnie, bo dziewczyny często mają próchnicę, są zaniedbane. Rozmawiałam nawet z jedną starszą Romką na ten temat. Jakiekolwiek próby przebicia się przez kultywowane przez wieki zwyczaje, to czysta abstrakcja. Jakim cudem jednak w Polsce, gdzie istnieje obowiązek szkolny dziewczynki do szkoły nie chodzą? Nie wiem.

Trudny temat.
Nie on jeden. W jednym z miejsc siedziałam z dziewczynami na kocu i plotłyśmy warkoczyki. Wypytywały mnie o okres, o sposoby zabezpieczeń, bo w domu nie mają kogo pytać.

Ktoś wspierał cię w podróży?
Wspierało mnie wiele osób, a także sponsorzy, m.in. sklep rowerowy Wertykal. Na profilu na FB „Gosia na gravelu”, a także na Instagramie, relacjonowałam fragmenty podróży. Nikt jednak nie zdecydował się dołączyć do mnie. Może ze względu na charakter podróży, która wcale nie była tylko rekreacją.

Zamierzasz napisać o tym książkę.
Notatki i nagrania mam już przygotowane. Nie jest łatwo się jednak do tego zabrać, tym bardziej, że po rocznym urlopie wróciłam już do pracy ze studentami, więc czasu mam mniej. Na pewno jednak to zrobię, bo zbyt wiele historii we mnie siedzi.

_____________________

Małgorzata Michel: Mieszkanka Krzeszowic, dr hab., prof. UJ, pracuje w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Jej zainteresowania naukowe i badawcze koncentrują się wokół zagadnień związanych z edukacją, wychowaniem oraz terapią dzieci i młodzieży wykluczonych oraz społecznie niedostosowanych.

Jest autorką artykułów i książek z zakresu pedagogiki resocjalizacyjnej, między innymi „Streetworking. Aspekty teoretyczne i praktyczne”, „Lokalny system profilaktyki społecznej i resocjalizacji nieletnich”, „Gry uliczne w wykluczenie społeczne w przestrzeni miejskiej. Perspektywa resocjalizacyjna”, a także „Pałacowe dzieci”. Pasjonuje się jazdą na rowerze.

Archiwum Przełomu nr 40/2023

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNajpiękniejsze miejsca na jednodniową wycieczkę w pobliżu Tarnowa. Dojedziesz do nich w godzinę!
Następny artykułPrzy Centrum Kultury będzie więcej zieleni