A A+ A++

Gazowe ramię Moskwy

W zasadzie cały poniższy artykuł da się streścić w jednym zdaniu: Rosjanie po raz kolejny pokazali, że wykorzystują sprzedawane Europie surowce energetyczne do celów politycznych, korzystając szeroko z coraz to większego uzależnienia mieszkańców Starego Kontynentu od tych nośników energii. Kraje takie, jak Polska, Litwa czy Rumunia mają prawo do satysfakcji – już od dawna bowiem przestrzegały przed takimi działaniami Rosji. Jest to jednak satysfakcja gorzka, gdyż opiera się m.in. na coraz głębszych problemach gospodarczych i politycznych, powodowanych przez agresywne ruchy Kremla.

Rosja już od dawna pokazywała, że potrafi użyć swych surowców energetycznych do realizacji celów politycznych. Ostatni wielkoskalowy przypadek takich działań miał miejsce w 2009 roku – wtedy też Rosjanie, redukując przesył gazu przez Ukrainę, zmusili Europejczyków do uruchomienia żelaznych rezerw błękitnego paliwa. W styczniu, a więc w środku sezonu grzewczego, podaż rosyjskiego gazu w Austrii, Bułgarii, Grecji i na Węgrzech spadła o 100%, we Włoszech – o 90%, a we Francji i w Polsce – o 70%. Kreml chciał wtedy udowodnić, że Europejczycy potrzebują nowych szlaków dostaw błękitnego paliwa, które omijałyby tradycyjne kraje przesyłowe (czyli wspomnianą wyżej Ukrainę czy Białoruś). Nową drogą dostaw gazu na Zachód miał być Bałtyk i budowana magistrala Nord Stream. Rozpętany kryzys gazowy posłużył Moskwie jako argument za realizacją tego projektu.

Jednakże Rosjanie potrafili też wysyłać za pomocą swych surowców energetycznych również pomniejsze sygnały – tak było np. w przypadku zorganizowanego w Warszawie szczytu NATO czy wizyty prezydenta USA Donalda Trumpa w stolicy Polski. Przy okazji tych dwóch wydarzeń doszło do zakłócenia dostaw gazu do Polski realizowanych przez gazociąg jamalski – surowiec przestał płynąć z nieznanych powodów. Źródła ulokowane w polskim przemyśle gazowym mówiły wtedy nieoficjalnie, że jest to rosyjski sposób na okazanie niezadowolenia z coraz bliższych relacji Warszawy i Waszyngtonu.

Historia politycznych działań Moskwy realizowanych za pomocą narzędzi energetycznych (nie tylko surowców, ale też infrastruktury przesyłowej i magazynowej) jest bardzo długa – doskonale opisali ją Michaił Zygar oraz Walerij Paniuszkin w książce „Gazprom. Rosyjska broń”. Dziś autorzy tej publikacji mogliby dodać do niej nowy rozdział – oto bowiem Kreml ponownie przyłożył rękę do kolejnego kryzysu energetycznego w Europie.

Anatomia kryzysu

Warto już na wstępie zauważyć, że problemy na rynku gazu, które dotknęły Europejczyków w 2021 roku, nie są wyłączną winą Rosji – przełożyły się na to również czynniki gospodarcze (gwałtowne wychodzenie z pandemicznego spowolnienia) oraz atmosferyczne (spadek generacji ze źródeł odnawialnych). Jednakże Moskwa istotnie przyczyniła się do spotęgowania kryzysu energetycznego, jaki uderzył w Stary Kontynent. Kreml ma w tym swój partykularny cel polityczny – Rosjanie dążą do jak najszybszej certyfikacji gazociągu Nord Stream 2 oraz do zawarcia szeregu długoterminowych umów na dostawy błękitnego paliwa.  

 Reklama

Kryzys energetyczny, zasadzony na działaniach Moskwy, zaczął nabrzmiewać w sierpniu (a więc tuż przed sezonem grzewczym) – wtedy też media poinformowały, że kontrolowane przez Gazprom magazyny gazu w Unii Europejskiej są wypełnione zaledwie w 18 procentach, a paliwo jest z nich wytłaczane celem zaspokojenia potrzeb odbiorców. W czterech największych obiektach tego typu (w Austrii, Holandii i Niemczech) składowano wtedy łącznie ok. 1,1 mld metrów sześciennych błękitnego paliwa. Dla porównania: roczne zapotrzebowanie Polski na gaz to ok. 18 mld metrów sześciennych. Tak więc główne zapasy tego surowca utrzymywane przez Gazprom w Europie wystarczyłyby polskiej gospodarce na mniej niż miesiąc. Sytuację dobrze obrazuje procentowy poziom zapełnienia magazynów, który podawał Ośrodek Studiów Wschodnich. I tak magazyn w Haidach (Austria) zapełniony był w 41%, magazyn w Bergermeer (Holandia) w 17%, a magazyn w Rehden (Niemcy) w 4%. Tymczasem jeszcze w 2019 roku poziom zapełnienia tych obiektów w sierpniu wynosił ok. 90%. Innymi słowy mówiąc: na kilka tygodni przed rozpoczęciem sezonu grzewczego kontrolowane przez Gazprom magazyny gazu w Europie świeciły pustkami. Był to jasny sygnał psychologiczny dla rynków, które zareagowały nerwowo – ceny błękitnego paliwa wystrzeliły.

Sytuację z magazynami Rosjanie tłumaczyli pożarem w zakładzie przetwórczym w Urengoju, który ograniczył eksport gazu przez gazociąg Jamał-Europa, a także skłonił rosyjskiego giganta do odwołania eksportu kondensatu gazowego. Jednakże wymówka ta nijak nie wyjaśniała tego, co Gazprom robił z przepustowością szlaków przesyłowych do Europy.

Zakręcanie kurka

Od początku roku 2021 Gazprom nie bukował dodatkowych przepustowości na gazociągach transportujących gaz na Zachód. Działania takie nie dają się wytłumaczyć z perspektywy ekonomicznej. Teoretycznie rzecz biorąc, Rosjanie powinni być bardzo zainteresowani sprzedażą dodatkowych wolumenów gazu oraz wystawianiem swojego surowca na europejskich giełdach – jest on bowiem obecnie rekordowo drogi, więc zyski z tego tytułu byłyby szczególnie wysokie. Jednakże Kreml, za pośrednictwem swojej spółki, postąpił inaczej. Gazprom zrezygnował nawet ze sprzedaży gazu w ramach aukcji na rok 2022 realizowanych za pomocą elektronicznej platformy handlowej w Petersburgu. Rosjanie nie wykupili również przepustowości gazociągu Jamał-Europa na okres 1 października 2021-30 września 2022.

Szczególnie jaskrawe są działania Rosji względem ukraińskiego systemu przesyłowego. Gazprom nie tylko nie bukuje tam dodatkowych przepustowości (wysyłając tylko tyle gazu, ile musi, by pokryć zapotrzebowanie wynikające z długoterminowych kontraktów), ale też godzi się na płacenie Ukraińcom za nierealizowany, lecz zarezerwowany przesył (na mocy zawartej w 2019 roku umowy). Innymi słowy mówiąc: Gazprom opłacił moce przesyłowe, z których nie korzysta.

Na sytuację wokół eksportu rosyjskiego gazu do Europy uwagę zwróciła Międzynarodowa Agencja Energii (IEA), która uznała, że państwo Władimira Putina mogłoby tłoczyć zauważalnie więcej błękitnego paliwa na Zachód. Z kolei Amos Hochstein, doradca amerykańskiego Departamentu Stanu, powiedział, że „trudno uznać rosyjskie działania wobec kryzysu energetycznego w Europie za coś innego niż używanie gazu jako broni”.

Wszystkie cele Kremla

Rosjanie widzą w takiej sytuacji dwie podstawowe korzyści. Przede wszystkim, wykreowane sztucznie wysokie ceny gazu pozwalają wesprzeć oraz legendować projekt Nord Stream 2. W pierwszym przypadku chodzi o domaganie się jego szybkiej certyfikacji. Gazociąg ten jest już technicznie gotowy do pracy – wymaga jedynie formalnego procesu oddania do użytku, który polega m.in. na ustaleniu ram prawnych funkcjonowania. Te zaś zmieniły się na skutek nowelizacji tzw. unijnej dyrektywy gazowej. Nowe europejskie prawo nie było w smak Rosji, która wciąż podejmuje próby poluzowania obostrzeń. Obecny kryzys gazowy jest właśnie jedną z nich. Poza tym, Moskwa stara się również wykreować wrażenie, że Nord Stream 2 będzie miał pozytywny wpływ na bezpieczeństwo energetyczne Europy poprzez m.in. stabilizowanie cen gazu. Ten argument jest możliwy do wykazania jedynie w sztucznej sytuacji wysokich notowań tego surowca – nic zatem dziwnego, że Rosja podsyca kryzys energetyczny, napędzając wzrosty cen błękitnego paliwa.

Kreml chce równocześnie skłonić jak najwięcej państw Unii Europejskiej do zawarcia długoterminowych kontraktów na dostawy gazu. Jest to sposób na betonowanie rynku i umacnianie wpływów rosyjskiego dostawcy. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na sytuację w Mołdawii, która w październiku zmagała się z poważnym kryzysem gazowym wywołanym przez Gazprom. Władze tego kraju ogłosiły stan zagrożenia w sektorze energetycznym i poszukiwały wsparcia u partnerów zagranicznych. Po długich i wyczerpujących negocjacjach mołdawski rząd zawarł z Rosją pięcioletni kontrakt gazowy. W podobnej sytuacji znalazła się Serbia, której prezydent ogłosił w październiku, że jego kraj nie jest w stanie zapłacić ceny oferowanej przez rosyjską spółkę. Wcześniej (we wrześniu) 15-letnią umowę na dostawy gazu z Rosji zawarły Węgry.

Gazowe sidła

Patrząc całościowo na obecny kryzys energetyczny można dojść do wniosku, że Europa wpada w sidła, które sama pomogła zastawiać. Agresywne działania Rosji na polu gazu były znane Europejczykom od dawna – takie nastawienie Moskwy to w końcu pokłosie ukutej na początku lat 90. XX wieku doktryny Falina-Kwicińskiego, która zakładała, że garnizony wycofującej się ze Starego Kontynentu Armii Czerwonej zostaną zastąpione przez rurociągi tłoczące surowce energetyczne. Pomimo tego Europa nie tylko nie zdecydowała się na kompleksową politykę dywersyfikacji i zerwania z dostawami z Rosji, ale też dała Kremlowi do ręki bardzo niebezpieczne narzędzia w postaci gazociągów Nord Stream.

Jednakże w postawie Europejczyków widać pewne zmiany spowodowane najnowszymi wydarzeniami. Szefowa Komisji Europejskiej mówi otwarcie o konieczności utrzymania energetyki jądrowej w UE (która przyczynia się do spadku zapotrzebowania na paliwa kopalne), a w Brukseli toczą się rozmowy na temat uwspólnotowienia zakupów gazu. Wypada jedynie mieć nadzieję, że tarapaty, w jakich znalazła się obecnie Europa posłużą do stworzenia konkretnych i skutecznych mechanizmów minimalizowania rosyjskiego zagrożenia energetycznego.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTanie przesyłki kurierskie z Szybkie Nadania
Następny artykuł“Nietypowe” śniadanie. Ukrył narkotyki w… kanapce