Póki co tylko online – pandemia pokrzyżowała wszystko, z planów, by spektakl pokazać na żywo w teatrze, nic nie wyszło. Justyna Godlewska-Kruczkowska, jedna z najbardziej znanych aktorek Teatru Dramatycznego, swoim projektem podzieliła się więc z widzami na Facebooku i tu można na razie go oglądać.
Ale miejmy nadzieję, że gdy już nastanie normalność, spektakl „Kochanka” będzie można zobaczyć bezpośrednio, na kameralnej scenie teatru. Tam, gdzie jego miejsce, naturalna sceneria i geneza wszystkiego.
‘Kochanka’ w Teatrze Dramatycznym Fot. Bartek Warzecha
Od teatru bowiem wszystko się zaczęło – i historia spotkania dwojga ludzi w latach 40. – czyli punkt wyjścia do spektaklu, i to, w jakim punkcie jest teraz reżyserka, autorka scenariusza i odtwórczyni głównej roli w przedstawieniu – Justyna Godlewska-Kruczkowska.
Bez miłości do teatru nie byłoby romansu sprzed lat i nie byłoby też, 60 lat później, przedstawienia „Kochanka”, w którym jak w kalejdoskopie skupiła się i przedwojenna, i współczesna osobista historia dwóch aktorek.
Godlewska postanowiła przypomnieć przedwojenny romans Niny Andrycz i Aleksandra Węgierki, patrona białostockiego teatru. Mało kto o tej miłosnej historii wiedział, dopóki Andrycz pod koniec życia nie opisała jej we wspomnieniach.
A relacja musiała być niezwykle silna i burzliwa, skoro w kilkadziesiąt lat później, aż do śmierci wybitna aktorka trzymała w domu portret Węgierki – swojego mentora, wykładowcy w szkole teatralnej, pierwszej miłości. Romans wybuchł ze zdwojoną siłą jeszcze przed II wojną światową. Ona była młodziutką aktorką, on starszym o 24 lata, żonatym i słynnym w kręgach teatralnych reżyserem. W 1940 roku Węgierko przyjechał do Białegostoku, tu założył, rozbudował teatr i był jego pierwszym dyrektorem. A w 1941 roku już nie żył – zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, najprawdopodobniej w Mińsku. Cień tej pierwszej miłości towarzyszył Ninie Andrycz przez kolejne dziesięciolecia. Opowiedziała o niej dopiero pod koniec życia.
‘Kochanka’ w Teatrze Dramatycznym Fot. Bartek Warzecha
Dziwowisko
I właśnie do tamtego romansu, po lekturze wspomnień Niny Andrycz, Godlewska wraca w swoim spektaklu. Przypomnienie postaci także Węgierki to na swój sposób też ukłon w stronę patrona sceny, z którą białostocka aktorka związała się ponad 20 lat temu (cały spektakl jest też rodzajem jubileuszowego projektu, stworzonego wraz z przyjaciółmi dzięki przyznanemu Godlewskiej stypendium Prezydenta Białegostoku dla twórców profesjonalnych).
Ale Godlewska-Kruczkowska idzie dalej – sama historia sprzed lat to trochę za mało. W miłosną opowieść sprzed 80 lat o fascynacji młodej aktorki starszym reżyserem wplata więc osobiste refleksje, dylematy, wspomnienia, wzruszenia i aktorskie frustracje. I tak spektakl nieoczekiwanie staje się teatralną mozaiką, przekładańcem, w którym nie ma wyraźnej fabuły i chronologii, jest za to wielowarstwowy zapis emocji, wrażeń, tęsknot, anegdot.
Sama autorka jeszcze przed premierą nazwała swoje przedstawienie „dziwowiskiem”, „programem, złożonym ze strzępów wspomnień, fragmentów marzeń, ziarenek radości”. Faktycznie – tym wszystkim ów spektakl jest. Jest też miksem patosu i żartu, przedwojennej afektacji i współczesnego zblazowania. Jest tu humor i gorzki ton, smutek i autoironia. Słowem – emocjonalnie dzieje się w „Kochance” dużo. I nieźle się to wszystko ogląda.
Kilka kobiet
Ale najciekawsze w spektaklu jest przenikanie się kilku kobiecych aktorskich perspektyw – młodziutkiej Niny odgrzebanej z przeszłości i Niny starszej, Justyny młodej i Justyny dojrzałej, patrzącej na swoją młodszą wersję sprzed lat ze zdumieniem: kiedy ten czas przeleciał? I ze świadomością, że jest się w wiekowej pułapce, bezlitośnie określanej przez reżyserów: „do tej roli za młoda, do tej już za stara”.
‘Kochanka’ w Teatrze Dramatycznym Fot. Poster Emilii Rogalskiej
Już w autobiograficznym tonie, choć dotyczącym bez mała wszystkich aktorek – Godlewska opowiada o aktorskich frustracjach, o gdzieś w tyle głowy czającej się obawie przed czasem, „gdy żaden lek i kosmetyk niczego nie zmieni, i po prostu trzeba będzie odejść. Ale jak? Ale dokąd?”. Ale jest też w tej opowieści i humorystyczny dystans: „Co będzie, to będzie, i tak wszyscy pomrzemy”.
Aktorka mówi o cudownej beztrosce ucieczki w teatralny świat, w którym wszystko może dziać się bez konsekwencji. O tym, ileż ma w sobie jeszcze pasji do grania, jak chce ciągle więcej i więcej. I o tym wreszcie, jak teatr jest miłością, namiętnością i największym paradoksem.
I tak oto „Kochanka” staje się wielogłosową opowieścią o kochankach teatru, miłości nieustannej, mimo bólu i rozczarowań. A afektowana maniera całej tej historii nieoczekiwanie staje się autentyczną do bólu opowieścią.
Powtórki i klown
Jest w spektaklu kilka dobrych pomysłów inscenizacyjnych. Po pierwsze: wpasowanie w tekst listu rodziców młodej aktorki (już mniejsza, czy autentyczny, czy nie), stawiających pytania: „Czy naprawdę chcesz, by tak wyglądało twoje życie? W otoczeniu obłudy, niepewności, kompromisów w zawodzie, którym sobie wymyśliłaś, w zawodzie dla kobiet trudnym, zwłaszcza dla tych, które osiągają wiek dojrzały? Dlatego prosimy, byś jeszcze raz przemyślała decyzję zawodu”.
Po drugie: nieco gorzkie, nieco humorystyczne migawki (wizualizacje Krzysztofa Kiziewicza) z wypowiedziami reżyserów, m.in. Jacka Jabrzyka, który ciągle powtarza: „Justyna. Dobrze, ale jeszcze raz”.
Po trzecie: ryzykowny, a jednak intrygujący zamysł wprowadzenia do spektaklu cyrkowego sznytu. Aleksander Węgierko ma tu twarz i atrybuty klowna (ciekawy Paweł Suski), schowany za maską i makijażem, nieustannie niedosięgły, umykający. Niby obok, a jednak gdzieś daleko. W finale i sama aktorka sięgnie po strój klowna, cały czas towarzyszy jej też milcząca tajemnicza postać: hotelowy boy? młody klown? przeznaczenie? (Paweł Żuk).
Nostalgia i bezczas
Spektakl ma przemyślaną, choć prostą scenografię: toaletka, portret, fortepian w pajęczynach (muzykę na żywo tworzy znany białostoczanom kompozytor i pianista Romuald Kozakiewicz).
Muzyka zresztą podbija retro klimat przedstawienia, zamykając go nieco w kapsule czasu. Podobnie jak promujący spektakl ciekawy zwiastun i piosenka – i w utworze, i w teledysku, i w samym przedstawieniu jest nostalgia, wrażenie zawieszenia w bezczasie, tęsknota, wyczekiwanie, niespełnienie. Piosenkę śpiewa tęsknie Martyna Zaniewska (również współtworząca zespół Dramatycznego, jednocześnie realizująca samodzielne wokalne projekty). Nostalgiczna piosenka o miłosnej tęsknocie – „Buciki” to tradycyjna piosenka w jidysz. Polskie słowa napisał Andrzej Głowacki. Warto posłuchać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS