A A+ A++

– Chyba w grudniu 1953 r. poszedłem na basen poślizgać się na krótkich łyżwach. Oczywiście był tam Kazimierz Kalbarczyk. Popatrzył jak jeżdżę i powiedział: “Zapisz się do klubu i zostaniesz mistrzem Polski” – tak Roman Rycke, elbląski łyżwiarz szybki  wspomina swoje pierwsze kroki na długim torze. Z wychowawcą wielu pokoleń elbląskich sportowców wspominamy jego karierę na lodzie.

– Od czego się zaczęło?

– Przed łyżwiarstwem próbowałem być bokserem. Bardzo krótko, wystąpiłem w kilku walkach pokazowych przed meczami w Elblągu. Na pierwszy „poważny” turniej pojechałem do Malborka, tam dostałem fangę w nos i rywal dosłownie wybił mi boks z głowy.

– „Musiał” pan zostać łyżwiarzem.

– Chyba w grudniu 1953 r. poszedłem na basen poślizgać się na krótkich łyżwach. Oczywiście był tam Kazimierz Kalbarczyk. Popatrzył jak jeżdżę i powiedział: “Zapisz się do klubu i zostaniesz mistrzem Polski”. Nie sposób było odmówić i w styczniu zapisałem się do ówczesnej Stali. Zaczęliśmy treningi i tak już poszło.

– Kazimierz Kalbarczyk nie przepuścił nikomu i niemal każdego chciał sprawdzić na torze.

– Trzeba mu przyznać, że miał oko i potrafił z tłumu jeżdżących rekreacyjnie łyżwiarzy wyłuskać tych, którzy mogą osiągnąć sukcesy sportowe. Żeby dużo nie mówić, to wystarczy wymieniać nazwiska jego wychowanków i ich sukcesy. Gdyby nie on, elbląskich łyżew by nie było. Miał wymagania, bardzo dużą rolę przykładał do dyscypliny, nie cierpiał spóźnialskich. Na zgrupowaniach siedział w korytarzu i pilnował, żeby zawodnicy siedzieli w pokojach. W Zakopanem Elwira Seroczyńska, Lusia Pilejczyk i inne łyżwiarki czasami prosiły mnie, żebym z nimi wyszedł w miasto, w razie czego przed trenerem mieliśmy mówić, że byliśmy na treningu.

– Patrząc na ostatnie zimy trudno uwierzyć, że trenowaliście na zamarzniętym basenie.

– Zimy były prawdziwe. Temperatury poniżej 20 stopni nie były czymś nadzwyczajnym. Było tak zimno, że podczas startów pod ubranie wkładaliśmy gazety, żeby do końca nie zmarznąć. Dzisiaj to tylko mogę zazdrościć łyżwiarzom strojów, w jakich startują. Lód na basenie był taki, że nie było wypadku, żeby się pod kimś załamał. Oczywiście, sprawdzało się jego grubość, ale zawsze była wystarczająca. Więcej pracy z wiązanej z różnymi nieszczęśliwymi zdarzenia na basenie miałem w okresie letnim, gdy pracowałem jako ratownik. Potem wybudowano tor na Agrykola, w tym samym miejscu co jest teraz. Nie było wtedy takiej rolby do gładzenia lodu, jaka jest teraz. Gospodarz, tak się wtedy nazywał pracownik gospodarczy, Kazimierz Głogowski miał traktor, do którego montował wannę z gorącą wodą. Potem odkręcał kranik, woda spływała, zamarzała na tafli i lód był gładziutki.

  Roman Rycke (fot. z książki A. Minkiewicza “Sport w Elblągu 1945 – 2012”)

– W Pana przypadku Kazimierz Kalbarczyk się nie pomylił co do mistrzostwa Polski.

– W 1956 r. na elbląskim basenie rozegrano mistrzostwa Polski Juniorów. Zdobyłem złoto na 500 i 3000 metrów i srebro na 1000 metrów, co w efekcie dało mi triumf w wieloboju. Rok później w Zakopanem triumfowałem już na wszystkich dystansach: 500, 1000, 3000 i 5000 metrów, co oczywiście znów przełożyło się na zwycięstwo w wieloboju. Trzy lata z rzędu zdobywałem wielobojowe mistrzostwo Polski juniorów. W 1959 r. na 500 metrów wygrałem na mistrzostwach Polski seniorów, co było wówczas niespodzianką. Młody łyżwiarz pokonał bardziej doświadczonych rywali. W następnym roku poszedłem do wojska do Mińska Mazowieckiego i przez rok nie miałem praktycznie styczności z torem. Dopiero w drugim roku służby dostałem zgodę na treningi w Legii Warszawa. W 1960 r. wygrałem jeszcze 500 metrów w meczu Polska – Norwegia, zdobyłem wicemistrzostwo Polski na 500 metrów. Po powrocie do Elbląga jeszcze się ścigałem, ale… Patrząc z perspektywy czasu, mogłem osiągnąć więcej, ale już mnie pociągało dorosłe życie towarzyskie. I treningi zeszły na drugi plan. Chociaż chyba nie było tak źle do końca, skoro w latach 1961 – 64 byłem w reprezentacji Polski seniorów. W końcu Kazimierz Kalbarczyk nie wytrzymał i wyrzucił mnie z klubu. W domu mam jeszcze osobisty pamiętnik z tamtych czasów, gdzie na bieżąco opisywałem swoje zmagania, żeby mimo wszystko kontynuować karierę sportową.

– Wydawać by się mogło, że to koniec sportowej przygody.

– Poszedłem do pracy do Zamechu. Ale potem Kazikowi złość przeszła i namówił mnie na studia w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Gdańsku [dzisiejszy AWFiS – przyp. SM]. Tam najpierw zrobiłem uprawnienia instruktora łyżwiarstwa, potem trenera II klasy i tak kontynuując trenerską karierę w 1982 r. zdobyłem tytuł trenera klasy mistrzowskiej. W naturalny sposób trafiłem do sekcji łyżwiarskiej Olimpii do ekipy Kazimierza Kalbarczyka. Kiedy sekcja łyżwiarska Olimpii przestała istnieć w 1991 r., razem ze swoimi podopiecznymi przeniosłem się do Orła. Trenowanie skończyłem w 2018 r., głównie z powodu kłopotów zdrowotnych. Nie będę ukrywał, że brakuje mi tego: kiedyś rytm dnia ustalała pora treningów: pierwszy o 10.30, drugi o 16. Dziś przyjdę na tor, usiądę na ławce patrzę jak inni trenują. Podczas kariery trenerskiej moi podopieczni zdobyli 19 złotych, 24 srebrne i 11 brązowych medali na mistrzostwach Polski Juniorów, na Młodzieżowych MP odpowiednio: 28 złotych, 14 srebrnych i 14 brązowych. Seniorzy: 24 mistrzostwa, 21 wicemistrzostw i 14 trzecich miejsc.

– Sukcesy klubowe spowodowały, że został Pan trenerem reprezentacji Polski, najpierw mężczyzn, a później kobiet.

– Mężczyzn trenowałem w latach 1981-84, kobiety 1998-2004. To się wiązało z życiem na walizkach – 200 dni w roku przebywałem poza domem. Z drugiej strony wiele krajów zwiedziłem, byłem m.in. na mistrzostwach świata w Calgary w 1992 r. Większych sukcesów tam nie odnieśliśmy. Najlepszy wynik osiągnęła wtedy Ewa Wasilewska z Orła Elbląg, która była 14 w wieloboju. Artur Szafrański z Orla nie został na tych zawodach sklasyfikowany. Ja natomiast rzuciłem palenie. Ale nie przez ich starty, tylko z powodu podróży międzykontynentalnych. Wszędzie gdzie trafiliśmy był zakaz palenia, w końcu się zdenerwowałem i wyrzuciłem papierosy. I od tamtego czasu nie palę. Z tych podróży na zawody najwyższej rangi najbardziej żałuję, że nie udało mi się pojechać na igrzyska olimpijskie. Do Albertville w 1992 r. i dwa lata później do Lillehammer pojechała Ewa Wasilewska. W Lillehammer wystąpił też Artur Szafrański, kolejny mój wychowanek. Na następny występ elbląskich łyżwiarzy musieliśmy czekać do 2018 r., kiedy Sebastian Kłosiński i Adrian Wielgat pojechali do Pjongchang.

– Warto też wspomnieć, że na przełomie lat 70. i 80. sekcja łyżwiarska Olimpii wyjeżdżała na zgrupowania do holenderskiego Heerenveen.

– Działaczem w holenderskim klubie był mój kolega, którego poznałem jeszcze jako czynny zawodnik. Po latach spotkaliśmy się przypadkiem w Krynicy Morskiej, podczas zgrupowania Olimpii. I od słowa do słowa zaprosił nas do siebie. W Holandii mieszkaliśmy u rodzin, które potem w ramach rewanżu gościliśmy w Elblągu. Holandia to już wówczas była potęga w łyżwiarstwie szybkim. Mogliśmy podglądać treningi holenderskich zawodników i sami trenować na pierwszym sztucznym torze w Europie.

– Warto też wspomnieć o trochę zapomnianym w Elblągu klubie łyżwiarskim…

– Po tym jak Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego, a bardziej personalnie to mój najlepszy kolega Kazimierz Kowalczyk, który był wtedy prezesem związku nie zabrał mnie na igrzyska do Lillehammer, mimo że startowało tam dwóch moich zawodników: Ewa Wiśniewska i Artur Szafrański, podziękowałem za pracę w łyżwiarskiej centrali. Poszedłem do pracy w Elzamie, a w Szkole Podstawowej nr 21 w Elbląg założyłem Uczniowski Klub Sportowy Rolek. Trenowaliśmy na starych obiektach Orła. Tam swoje kariery zaczęły m.in. Ewelina Przeworska i Magda Wróbel. Po ponad trzech latach przenieśliśmy się do Orła, a Rolek przestał istnieć.

– Przeskakując jeszcze w czasy współczesne warto przypomnieć, że to Pan nauczył Sebastiana Kłosińskiego jazdy na długim torze.

– Sebastian przyszedł z short-tracku, a tam się zupełnie inaczej jeździ. Pierwsze treningi to była nauka podstaw jazdy na długim torze. Po igrzyskach w Pjongchang razem z Adrianem Wielgatem odeszli do Stoczniowca Gdańsk. Poszło o pieniądze: w Elblągu dostali stypendium 800 zł, w Gdańsku dali im 3200 zł. Co mieli robić, skoro mają też rodziny na utrzymaniu. I w ten sposób upada elbląskie łyżwiarstwo. Chociaż w Vikingu jest Miłosz Zawisza, który całkiem nieźle się zapowiada. Dożyłem, niestety takich czasów, że żeby łyżwiarz zrobił krok naprzód w swojej karierze sportowej, to musi z Elbląga wyjechać. Miłosz pojechał do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, wierzę, że jeszcze o nim usłyszymy.

– Dziękuję za rozmowę.

Najważniejsze wyróżnienia Romana Rycke:

– Złota odznaka Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego (1998 r.)

– Złoty Krzyż Zasługi (2001 r.)

– Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (2011 r.)

– Honorowe wyróżnienie elbląskiej Rady Miejskiej “Za zasługi…” (2004 r.)

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPostęp w pracach nad nową mariną w Pucku
Następny artykułKoronawirus: Ponad 24 tysiące zakażeń w Polsce, 760 w Świętokrzyskiem