„Nigdy dotąd Unia Europejska nie dała żadnemu krajowi tak korzystnych warunków handlu i współpracy – jak te, które w traktacie wigilijnym otrzymała Wielka Brytania” – pisze Jan Rokita na łamach tygodnika „Sieci”.
Publicysta analizuje sytuację wokół negocjacji brexitowych. Zwraca uwagę na rolę premiera Wielkiej Brytanii i jego osiągnięcia.
Zapewne byli tacy (na przykład niżej podpisany), którzy się spodziewali, iż brawurowy styl negocjacyjny Borisa Johnsona przyniesie mu niezłe efekty, jednak takiej skali negocjacyjnego triumfu chyba mało kto się mógł spodziewać. W samym finale rokowań Unia pogodziła się ze spektakularnym odejściem od zasady, którą od czasu sławnego brytyjskiego referendum 2016 r. ogłaszała dziesiątki razy, jako granicę, której nigdy nie wolno przekroczyć: integralności jednolitego rynku i niepodzielności tzw. czterech swobód. Znaczyło to, iż jeśli ktoś z zewnątrz chce mieć swobodny dostęp handlowy do unijnego rynku, to musi podporządkować się także unijnemu prawu, unijnym normom i unijnym sądom. Tymczasem Johnson zagwarantował swobodny dostęp dla brytyjskich towarów wedle reguły „zero ceł i zero kwot”, odzyskując jednocześnie pełnię brytyjskich praw suwerennych, gdy idzie właśnie o prawo, normy i sądy. Od 1 stycznia 2021 r. Wielka Brytania może nadal handlować swoimi towarami w Europie w zasadzie tak samo jak do tej pory, ale nie musi respektować ani unijnych dyrektyw, ani wyroków unijnych trybunałów
– czytamy.
Rokita pisze też o szczęściu, które sprzyjało Borisowi Johnsonowi.
Oczywiście Johnson ma ogromną zasługę dla swego kraju, ale też miał niesłychanie dużo szczęścia w tych negocjacjach. Jego zasługą jest przede wszystkim to, że na przekór niezliczonym przeciwnościom i oskarżeniom, także we własnym kraju, potrafił ustawić się w negocjacjach w roli sui generis szaleńca, który dla brexitu i suwerenności kraju gotów pójść nawet na najbardziej szalone ryzyko. Taką gębę wyrobiły mu też europejskie media, nieświadome tego, że w ten sposób tańczą wedle muzyki granej właśnie na 10 Downing Street. W polityce dobrze znana jest prawda, iż najtrudniejsze negocjacje wygrywa ten, komu uda się przekonać partnera, iż sam jest „szaleńcem”, więc jeśli mu się nie ustąpi, to doprowadzi do katastrofy. Z pełną premedytacją Johnson zapowiadał więc tzw. bezumowny brexit, czynił doń ostentacyjne przygotowania i usuwał z list wyborczych „rozsądnych” torysów, którzy domagali się szybkich ustępstw wobec Brukseli
– pisze publicysta.
Znaczenie Merkel
Jan Rokita zwraca też uwagę na znaczenie Angeli Merkel, która miała „potwierdzić swoją własną historyczną rolę jako rozjemcy i lidera Europy”
Nawet jeśli przesadne byłoby wyobrażenie, iż von der Leyen w toku tych rozmów w jednej ręce trzymała słuchawkę do brytyjskiego premiera, a w drugiej do swojej przyjaciółki – niemieckiej kanclerz, to nie ma wątpliwości, że zarówno spektakularne ustępstwa Unii w ostatniej chwili, jak i pacyfikacja Macrona niekryjącego się ze swą wrogością wobec brytyjskich interesów musiały być dziełem najwyższego autorytetu politycznego Unii, jakim ciągle jest jeszcze Merkel. Niemieckiej kanclerz zależało na tym, aby jej ostatnia prezydencja w Unii oznaczała rozwikłanie wszystkich największych perturbacji dręczących Unię od lat. Tylko tak mogła bowiem potwierdzić swoją własną historyczną rolę jako rozjemcy i lidera Europy, a zarazem – na chwilę przed swym odejściem – ugruntować niemiecki wpływ na przyszłą europejską politykę
– czytamy na łamach „Sieci”.
Cały artykuł Jana Rokity w najnowszym numerze tygodnika „Sieci” dostępnym w sprzedaży od 4 stycznia br., także w formie e-wydania na https://www.wsieciprawdy.pl/aktualne-wydanie-sieci.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS