A A+ A++

Badania przeprowadziła dr Anna Brosch z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. Opisała tzw. sharenting. Nazwa wzięła się z połączenia angielskich słów „share” (dzielić) i „parenting” (rodzicielstwo) i została ukuta dla określenia aktywności rodziców, którzy udostępniają w internecie informacje o swoich dzieciach i ich zdjęcia.

Media społecznościowe zalewane są ogromną liczbą takich materiałów, zwłaszcza zaś zdjęciami przedstawiającymi dzieci w różnych codziennych sytuacjach. Niestety, często są to sytuacje intymne, jak siedzenie nago na nocniku czy kąpiel.

Dr Brosch zadała sobie pytanie, dlaczego rodzice w tak bezrefleksyjny sposób naruszają prywatność własnych dzieci?

Pierwsze odpowiedzi na to pytanie przyniosły badania przeprowadzone przez nią w 2018 roku. Pokazały one, że obiektami sharentingu są przede wszystkim małe dzieci. W wielu przypadkach proceder ten zaczyna się jeszcze przed narodzinami dziecka, gdy ciężarna kobieta zamieszcza w sieci zdjęcia ultrasonograficzne płodu.

– Badania przeprowadzone na grupie 1036 rodziców dzieci w wieku przedszkolnym pokazały, że co czwarty z nich nagminnie udostępnia takie informacje. Nie jest to więc aż tak popularny proceder, ale na pewno zauważalny, bo jeżeli ktoś upowszechnia dziesiątki albo nawet setki zdjęć swoich dzieci, to odbiorcom wydaje się, że media społecznościowe są nimi zalane – mówi dr Brosch.

Rodzice robią z dzieci celebrytów

Zaskakujący okazał się fakt, że rodzice zamieszczają informacje ośmieszające czy wręcz upokarzające dzieci lub filmy, w których przedstawiona jest perfidna gra na emocjach dziecka.

W internecie znaleźć można wiele nagrań, na których rodzice znęcają się nad dziećmi, traktując to jako żart. Jakiś czas temu w sieci zaroiło się od filmików, na których rodzice oblewają dzieci z zaskoczenia wodą i filmują ich – często gwałtowne – reakcje. Niektórzy posuwają się o wiele dalej – rodzice małego Frankiego wysmarowali go czekoladą, mówiąc, że to kupa i śmiali się do rozpuku, gdy przerażonemu dziecku zbierało się na wymioty. Są też rodzice, którzy traktują internet jak pręgierz. Gdy dziecko coś przeskrobie, fotografują je z kartką, na której wypisana jest popełniona wina, np. „kłamałem”, „dostałem jedynkę z matematyki” i publikują zdjęcie w sieci. Takie celowe upokarzanie dziecka doczekało się nawet własnej nazwy – „troll parenting”.

Najczęściej jednak rodzice publikują materiały o swoich dzieciach w dobrej wierze, by celebrować swoje rodzicielstwo, choć często robią to bezrefleksyjnie.

– Internet nigdy nie zapomina, więc trudno przewidzieć konsekwencje tego procederu dla dzieci w przyszłości. W sieci nic nie ginie, a jeżeli wrzuci się tam jakieś zdjęcie, to zaczyna ono żyć własnym życiem. Nie mówiąc o skrajnych, ale jednak, przypadkach kradzieży tożsamości w internecie czy pedofilach w sieci  – mówi dr Brosch.

Media społecznościowe zamiast ławki przed blokiem

Według jej badań sharenting dotyczy głównie matek.

– Dawniej, np. w latach 70., młode matki siadały przed blokiem na ławce, dzieci bawiły się w piaskownicy, a one rozmawiały. Teraz matki przeniosły się do sieci – podkreśla naukowczyni.

W czasie badań ustaliła, że matki udostępniają zdjęcia swoich dzieci z kilku powodów. Po pierwsze, żeby pokazać innym, jak dobrymi są matkami. Po drugie, żeby znaleźć poparcie społeczne dla tego, co robią.

– Trzeci motyw związany jest z charakterystyczną dla naszych czasów modą na popularność. Chodzi o uzyskanie aprobaty społecznej poprzez lajki. Wiele osób w sieci naśladuje innych, znanych tylko z tego, że są znani. Sami też chcą stać się takimi celebrytami. A że nie mają szansy dzięki sobie, to starają się to uzyskać chociaż dzięki dziecku. Stąd np. te zdjęcia ośmieszające dzieci, które mają po prostu przykuwać uwagę – wyjaśnia badaczka.

Im więcej lajków, tym większa popularność

Ojcowie w dużo mniejszym stopniu ulegają modzie na sharenting, a jeżeli już to robią, często traktują go instrumentalnie – np. jako narzędzie w sytuacji, gdy starają się o prawa do opieki nad dzieckiem.

Oprócz naruszania prywatności dziecka i narażania go na nieprzyjemne, a nawet ryzykowne sytuacje, skutkiem sharentingu jest również traktowanie dzieci jak mikrocelebrytów. Dorastają one w przeświadczeniu, że dzielenie się szczegółami z prywatnego życia jest naturalną praktyką.

– Można więc przypuszczać, bo to wymaga jeszcze badań, że gdy w przyszłości same zostaną rodzicami, będą jeszcze bardziej otwarte i skłonne do samoujawniania. Ale z drugiej strony, już zdarza się, że nastolatkowie proszą rodziców o usunięcie zdjęć i informacji o sobie. Za granicą były nawet przypadki sądowych rozpraw – mówi dr Brosch.

Z jej badań wynika, że sharenting zmienia się. Coraz mniej rodziców zasypuje internet seriami przypadkowych zdjęć. Teraz wybierane są one do publikacji z większym namysłem.

– Wzrasta jednak nastawienie rodziców na zachowania celebryckie i na zyski. Im więcej lajków, tym większa popularność i, być może, możliwość zarabiania pieniędzy z umów na produkty lokowane. W takich przypadkach mogą to być nawet kompromitujące filmy, ale liczy się zasięg – mówi dr Brosch.

Jednocześnie o tego rodzaju działaniach decyduje nie tyle wiek użytkowników, ile zaangażowane i aktywne uczestnictwo w wirtualnej społeczności.

W kolejnych latach dr Brosch chciałaby kontynuować temat sharentingu i przeprowadzić badania porównawcze z innymi krajami europejskimi oraz afrykańskimi.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSprawdź tożsamość rachmistrza spisowego!
Następny artykułJak umeblować pokój dzienny?