W niespełna cztery miesiące po wygranych przez Zjednoczoną Prawicę wyborach w 2015 roku pojawiła się pierwsza rezolucja Parlamentu Europejskiego przeciwko Polsce, zawierająca insynuacje i nieprawdziwe informacje, przygotowana, jak twierdzą europosłowie PiS, z inspiracji polskiej opozycji. Dowodem na to miał być opublikowany wówczas jej projekt z uwagami i korektami naniesionymi przez ówczesnego europosła, Rafała Trzaskowskiego. Zaprzeczył on, że opozycja inspirowała powstanie tego dokumentu, ale potwierdził, iż „brała czynny udział w negocjacjach” by zachować jego „wyważony charakter”.
Byłem jedną z konsultowanych osób. Byłem gotów mówić nawet o błędach PO, ale podkreślając, że my respektujemy orzeczenia TK.
Rezolucje – polityczne narzędzie nacisku na „nieposłuszne” rządy
Od tego czasu mamy około czterdzieści rezolucji PE, w których znajdują się także zapisy skierowane przeciwko Polsce i dziesięć wyłącznie poświęconych naszemu krajowi, atakujących za brak praworządności, nierespektowanie prawa europejskiego, a także, już bardziej szczegółowo – za łamanie praw kobiet i mniejszości, szczególnie LGBT.
Większość projektów tych rezolucji powstaje w komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE), której przewodniczy Juan Fernando Lopez Aguilar, hiszpański socjalista. Ten sam, który po drugich przegranych przez opozycję wyborach na spotkaniu w styczniu 2020 roku z Radkiem Sikorskim, Markiem Belką i Wojciechem Sadurskim, poświęconym rozpatrywaniu najbardziej skutecznych metod walki z polskim rządem, pytał z widocznym zatroskaniem i przejęciem, jak Parlament Europejski może pomóc opozycji:
Czego można jeszcze od niego (od PE- AJ) oczekiwać? Bo my w obecnej sytuacji zrobiliśmy wszystko, co było możliwe.
Okazuje się jednak, że nie wszystko. Razem z Komisją Europejską i TSUE można więcej.
Rezolucje Parlamentu Europejskiego nie mają żadnego prawnego znaczenia, są tylko instrumentem wywierania nacisku na Komisję (już grożono von der Leyen odwołaniem z funkcji przewodniczącej KE przy jej pierwszych próbach dogadania się z Polską w sprawie KPO), są także politycznym wyrazem dążeń i celów liberalno-socjalistycznej większości w PE, a także nacisków na kraje stawiane pod pręgierzem niesprawiedliwych, nieuczciwych i nie popartych żadnymi faktami oskarżeń i to w kwestiach, które zgodnie z traktatami są wewnętrzną, suwerenną sprawą państw członkowskich UE.
Kto pisze partyturę dla orkiestry w Brukseli i Berlinie
Może się wydawać że ostatnia rezolucja, dotycząca tylko Polski, jest dość desperacką próbą „braterskiej pomocy” dla opozycji, wysmażoną przez grupę Webera (przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej i jednocześnie szefa frakcji EPL we PE, która razem z socjalistami i Zielonymi niepodzielnie rządzi w Brukseli), gdyby nie znalazły się w niej zapisy bezpośrednio odnoszące się do nadchodzących w Polsce wyborów.
Nasuwają one podejrzenie, że to antycypacja tego, co może się wydarzyć, jeżeli opozycja przegra wybory i Zjednoczona Prawica dostanie szanse rządzić trzecią kadencję. Daleka jestem od twierdzenia, że nam KE i TSUE te wybory unieważnią, ale już przekonaliśmy się, że stać ich na wiele. Z tego punktu widzenia jest ona ważniejsza, niż kolejna, tym razem piramidalna kompromitacja polskiej części grupy Webera w postaci europosłów Tuska (mam na myśli tych startujących ze wspólnej listy Koalicji Europejskiej, a wiec PO, PSL i SLD), którzy nie dość że głosowali „za” całością tego antypolskiego dokumentu, to jeszcze „przeciw” korzystnym dla Polski poprawkom (odblokowanie KPO, pieniądze z budżetu Unii na pomoc dla ukraińskich uchodźców przebywających w Polsce i zakaz przymusowej relokacji nielegalnych imigrantów). Tuż po tym haniebnym dla europosłów opozycji głosowaniu, premier Mateusz Morawiecki zwrócił się do Platformy Obywatelskiej z apelem:
Nie tańczcie tak, jak wam zagrają w Berlinie i Brukseli!
Szkopuł w tym, że nie tylko tańczą, ale też są współtwórcami partytury dla tej orkiestry, bowiem nie tylko ta ostatnia rezolucja, ale wszystkie poprzednie są ewidentnym przykładem na to, że tradycja „negocjacji” Rafała Trzaskowskiego została przez ostatnie lata twórczo rozwinięta przez jego następców w PE z ramienia opozycji.
Narracja, którą posługuje się w Polsce totalna opozycja w ramach walki z rządem ZP jest bezrefleksyjne powtarzana w tekstach kolejnych rezolucji, a donosy, bryki z absurdalnymi zarzutami i fejkami są przez firmujące je cztery frakcje w PE, w których polscy europosłowie opozycji zasiadają, łykane jak kluski przez gęsi. I na nic debaty w pustej sali Parlamentu Europejskiego, w których europosłowie PiS udowadniają, ze ich koledzy z EPL, socjaliści i zieloni nie mają pojęcia, o czy mówią. Przekaz frakcyjnych kolegów z Polski jest bardziej wiarygodny, a jeśli fakty są inne, tym gorzej dla faktów.
Zamiast pomóc, zaszkodzili opozycji
Jeśli ostatnia rezolucja PE miała się wpisać w ten nurt nacisków na Polskę, który reprezentują niemieccy politycy od „zapory ogniowej” przed PiS na czele z Manfredem Weberem i kończącym swą misję w Polsce niemieckim ambasadorem Thomasem Baggerem, dla którego wybory w Polsce są ważne, bo „chodzi o nadrzędny interes Europy”, to należy tylko wyrazić zdziwienie, że tak nieudolnie, z toporną, właściwą dla bismarckowskiej tradycji polityką wobec Polaków rozegrano tę sprawę.
Manfred Weber powinien poluzować smycz choćby w kwestii tych trzech poprawek. o których wspomniałam, i pozwolić głosować Polakom „za”, bo i tak większość by je odrzuciła. Głosować przeciwko całej rezolucji, choć przecież z góry było wiadomo, że i tak by przeszła, to za dużo, no ale jakoś wyłgać się z zapisów dotyczących kontroli polskich wyborów przez OBWE, czy negowania izby Sadu Najwyższego jako organu rozstrzygającego o ważności wyborów europosłowie opozycji daliby radę, przecież oni nie szkodzą Polsce, tylko rządom znienawidzonej prawicy. I walczą jak Ordon na swojej reducie o praworządność, wolne sądy, prawa kobiet i mniejszości seksualnych, nie mówiąc już o tym, iż prawo europejskie jest najważniejsze, bo koszulki z napisem „Konstytucja” upchali na pawlaczu, zamiast wyrzucić, bo a nuż znowu kiedyś się przydadzą?
Tak chcą rządzić federacyjną Europą, państwami pozbawionymi suwerenności
Ta rezolucja kampanii wyborczej opozycji nie pomoże, ale znacznie ważniejsze jest to, co mówi o przyszłości.
Bezprecedensowa ingerencja w polskie ustawodawstwo, czyli żądanie wycofania się z ustawy o komisji ds. rosyjskich wpływów oraz negowanie prawa Sadu Najwyższego do rozstrzygania o ważności wyborów (zakamuflowane stwierdzeniem iż „izba polskiego Sądu Najwyższego zajmująca się sporami wyborczymi nie może być uważana za niezawisły i bezstronny sąd”), krytyka nowelizacji Kodeksu Wyborczego czy też wezwanie OBWE do „zorganizowania pełnowymiarowej misji obserwacji wyborów parlamentarnych w Polsce” daje przedsmak tego, jak w przyszłości, kiedy już powstanie federacyjna Europa bez prawa głosu dla mniejszych państw (likwidacja weta, przekazanie kompetencji państw narodowych w ponad sześćdziesięciu dziedzinach itp.) będą nam urządzać życie brukselscy eurokraci, wykonując zlecenia tych, którzy naprawdę Unią będą rządzili , wtedy już w sposób zupełnie jawny, bez fałszywych zasłon praworządności i prawa europejskiego.
W kontekście zapisów dotyczących wyborów jasnym się staje, dlaczego od wielu miesięcy Tusk i jego towarzysze ostrzegają przed sfałszowaniem wyborów, a Sławomir Nitras, zamiast „opiłowywać” katolików, namaszczony przez Tuska, organizuje ruch kontroli wyborów, z gorliwością prawie tak wielką, jakby szykował powstanie przeciwko zaborcy. Napuszczanie OBWE, które swoje misje obserwacyjne wysyła wyłącznie do krajów poza unijnych, a pełne tylko do takich, co do których istnieją bardzo mocne poszlaki i uzasadnione podejrzenia, ze wybory nie będą uczciwe, jest nie tylko próbą upokorzenia naszego kraju, ale także otwarciem furtki do interwencji, gdyby wybory nie poszły po myśli grupy Webera i jej przyjaciół.
Tratwa ratunkowa dla Tuska i opozycji jest, jak widać, projektowana, ale czy będzie to solidna konstrukcja, która w końcu dowiezie ich do władzy, czy też niezdarnie sklecona z kilku desek prowizorka nie do wykorzystania – to się okaże.
Praworządność, prawo europejskie – jednorożec i złoty cielec w jednym.
Te wybory są zbyt ważne, by zostawić je w rękach wyborców, – zdają się nam mówić europejscy przyjaciele Tuska i totalnej opozycji i robią wszystko, co mogą, by „pomóc” nam w podjęciu właściwej decyzji. Jedynej właściwej decyzji. Im bliżej daty wyborów, tym ataki na Polskę i rządząca prawicę będą się nasilać, a instytucje europejskie tzw. praworządności i prawo europejskie uczynią głównym orężem walki w bitwie o podporzadkowanie sobie suwerennej, demokratycznie wybierającej swoje władze Polski.
W unijnych traktatach nie ma nigdzie zapisanej definicji praworządności, a prawo europejskie jest jednocześnie i jednorożcem, i złotym cielcem. Jednorożcem – bo nikt go nie widział, nie jest zapisane w żadnych kodeksach, a kiedy usiłowano zapisać w konstytucji dla Europy w 2004 roku, iż prawo europejskie jest nadrzędne w stosunku do prawa państw członkowskich, to w rezultacie jej nie uchwalono. Dziewięć sądów konstytucyjnych państw członkowskich, będąc w sporze z TSUE, nie uznało wyższości prawa europejskiego nad swoimi konstytucjami czy też narodowym prawodawstwem. Jednak już od wielu lat trwa swoista pełzająca rewolucja, by orzeczenia TSUE traktować jako źródła prawa, tzw. europejskiego, co jest ewidentnym pogwałceniem traktatowych zapisów, bo tylko one mogą nim być. Złoty cielec ma zastąpić to, co było istotą i fundamentem powoływania wspólnoty europejskiej.
Polityczna wojna trwa w najlepsze, a jeszcze wiele może nas zaskoczyć. Sun ZI w napisanej 2,5 tysiąca lat temu „Sztuce wojennej” wyłożył zasady dotyczące prawdziwej wojny. I pięć sposobów na zwycięstwo. Pierwszy z nich może mieć także zastosowanie do wojny politycznej: wiedzieć kiedy walczyć, a kiedy nie walczyć. Wielu już tę wiedzę posiada, zdając sobie sprawę z tego, o co toczy się ta wojna.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS