A A+ A++

Parę miesięcy temu popełniłem artykuł, w którym skupiłem się na ogromnym podobieństwie Resident Evil 2 (2019) oraz Resident Evil 3 (2020). Z racji tego, iż chciałem chronologicznie poznać przygody Jill, Leona oraz Claire, w pierwszej kolejności zapoznałem się z odświeżeniem trzeciej odsłony serii, a dopiero później zabrałem się za “dwójkę”. 

Podobieństwo RE2 i RE3 

Początkowo dziwiłem się, dlaczego fani serii, jak i Ci, którzy stawiają w niej dopiero pierwsze kroki, tak bardzo narzekali na najnowszy remake Capcomu. Opanierowany Resident Evil 3 prezentował się bardzo dobrze pod względem oprawy wizualnej, jak i mechanicznej, a ja sam połknąłem go w dwóch sesjach – aż tak mnie wciągnął.

Gdy jednak zabrałem się za dwójkę doskonale zrozumiałem, dlaczego zainteresowanym, jak i krytykom “trójka” gorzej podeszła. Było to spowodowane przejedzeniem materiału, bo Resident Evil 3 było niemalże kopią odświeżonego Resident Evil 2. Z tą różnicą, iż mieliśmy do czynienia z innymi bohaterami i poniekąd lokacjami, bo ich sporą część odwiedziliśmy już w “dwójce”. A, no i właśnie – uniki, to one były największą nowością wydanego w zeszłym roku Residenta.

Capcom zapewne pomyślał: “jeśli coś działa dobrze, to lepiej tego nie ruszać”, ale – niestety – w tym przypadku to się nie sprawdziło. Ja sam po przejściu RE3 i chwyceniu po jakimś czasie RE2 miałem dość przygody Leona, co poskutkowało również tym, iż historii Claire koniec końców nie ukończyłem. Wiem, że dużo nie straciłem, bo większość etapów rozgrywki wygląda w przypadku obu scenariuszy bardzo podobnie, ale mimo wszystko – jakkolwiek to zabrzmi – źle się z tym czuję. 

RE4 nadchodzi

Teraz na horyzoncie możemy zauważyć Resident Evil 4 Remake, którego istnienie potwierdziła m.in. redakcja Video Games Chronicle. Patrząc na ogólną popularność marki i sukces ostatnich remake’ów Capcomu (i nie tylko ich, bo na japońskiej scenie także Square Enix odmładza swoje największe hiciory), premiera opanierowanego RE4 jest jedynie kwestią czasu.

Według pierwszych raportów, nad RE4 Remake piecze sprawowało studio M-Two ściśle współpracujące w przeszłości z Capcomem. To oni – na czele z byłym szefem Platinum Games, Tatsuyą Minami – pomagali zasłużonym deweloperom w pracy nad odświeżoną przygodą Jill Valentine, nabierając tym samym doświadczenia, które potem miało im się przydać podczas tworzenia swojego własnego projektu. Coś jednak poszło nie po ich myśli, a raczej Capcomu…

Jak być może zauważyliście, w powyższej części tekstu napisałem “sprawowało”. Zrobiłem to nie bez powodu, ponieważ – według najnowszych doniesień – ekipa M-Two została odsunięta od remake’u RE4. Powód? Zespół byłego szefa Platinum Games nie miał zamiaru zaoferować odbiorcom zbyt wielu nowości i chciał być jak najbardziej wierny oryginałowi. Koniec końców to największy oddział Capcomu, nazywany przez wielu “Division 1” (odpowiadający za największe serie Japończyków – Resident Evil oraz Devil May Cry), ma doprowadzić RE4 do premiery, a nie M-Two, jak to pierwotnie zakładali zarządcy.  

W raporcie Video Games Chronicle możemy dowiedzieć się, że Capcom Division 1 chce inspirować się oryginałem, ale zaoferować graczom unikalne podejście do funkcji, niektórych elementów fabularnych (możemy więc sądzić, że zajdą malutkie zmiany w scenariuszu, tak jak miało to miejsce w RE2), a co więcej, stworzyć środowisko gry, które swoim planem wyjdzie poza obszar oryginalnej części.

Znowu to samo?

Powyższy opis produkcji moglibyśmy podpiąć nie tylko do remake’u RE4, ale również RE2 i RE3. Dla mnie nie jest to dobra informacja, bo wychodzi na to, że będziemy mieli do czynienia trzeci raz z tym samym tytułem, tylko że rozgrywającym się w innych lokacjach i posiadającym nową historię fabularną. No i być może oprawa wizualna zrobi jeszcze większe wrażenie, ponieważ nadchodzące odświeżenie Capcomu zmierza zapewne już jedynie na PlayStation 5 i Xboksa Series X.

Jeśli mam być szczery, to wieść mówiąca nam, że nad remake’em nowej przygody Leona czuwa M-Two dawała mi nadzieję na to, iż odmłodzone pozycje wprowadzane na rynek przez Capcom zaznają powiewu świeżości (teraz natomiast istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że tak akurat nie będzie), a my nie będziemy zmuszeni grać trzeci raz w niemalże identyczny produkt, płacąc za niego – o ile Japończycy rzucą się w niedalekiej przyszłości na nowe standardy cenowe – ponad 300 złotych. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUSA: Prawnicy Donalda Trumpa twierdzą, że jego impeachment jest niekonstytucyjny
Następny artykułAmazon z nowym CEO. Jeff Bezos ustępuje miejsca