A A+ A++

Ten przydomek nadali jej koledzy i koleżanki z zajęć w lubelskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych. Dlaczego? Bo kiedy już zaczęła pisać ikony, ich bohaterami stały się przede wszystkim anioły, podpatrzone u wielkich mistrzów włoskich. Chociaż od tego momentu minęło kilka lat, fascynacja skrzydlatymi wysłannikami niebios nie minęła, wręcz przeciwnie. Regina Kiniorska ze Świdnika ciągle ma pomysły na nowe dzieła. A jak się to wszystko zaczęło?

Pani Regina nie jest świdniczanką z urodzenia. Do naszego miasta przyjechała z rodzicami i bratem aż z Dolnego Śląska.

– Mama, która pochodziła z miejscowości położonej przy granicy ze Słowacją, dostała nakaz pracy do Bielskich Zakładów Przemysłu Lniarskiego LENKO. Później otrzymała delagację do Zakładów Przemysłu Lniarskiego Skarbków w Mirsku, gdzie poznała mojego tatę. On był z Lublina, ale też wyjechał za pracą na zachód Polski. Tam urodziłam się ja i brat. Do Świdnika przyjechaliśmy, gdy powstało WSK. Kiedy kończyłam 7 klasę, mój wychowawca, pan Listowski, który uczył mnie języka polskiego i rysunku, zasugerował mi liceum plastyczne. Powiedziałam o tym mamie, ale stanowczo się sprzeciwiła, bo musiałabym „tułać się po pociągach”. No i koniec kariery… Skończyłam liceum ogólnokształcące w Świdniku, a jak już pracowałam, studia ekonomiczne na UMCS. Najpierw pracowałam w planowaniu w pionie dyrektora produkcji WSK, potem przeszłam do wydziału ZEUS, gdzie zaszły zmiany i powstała firma Heliceso. I znowu nie mogłam poświęcić się temu, co lubię. Ale kiedy odeszłam na emeryturę, pomyślałam, że teraz to już nie daruję – śmieje się Regina Kiniorska.  

Jak postanowiła, tak zrobiła i zapisała się na 3-letni kurs malowania na płótnie, realizowany w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w Lublinie. Trafiła do grupy nieżyjącego już Waldemara Figla. Została tam do dziś, a zajęcia odbywają się raz w tygodniu, po trzy godziny. Na początku pani Regina malowała martwą naturę, pejzaże, krajobrazy. Jej prace można było oglądać na wystawach w siedzibie Towarzystwa, w kościele oo. Dominikanów, a także w Józefowie nad Wisłą, gdzie grupa jeździ co roku na plenery malarskie.

– Najbardziej lubię malować pejzaże. Nasz profesor tworzył techniką realistyczną i my bazowaliśmy na nim, ale gdybym teraz miała sięgnąć po pędzel, to będę fantazjować z kolorami. Nie uczyliśmy się natomiast portretów, sama coś próbowałam malować – tłumaczy pani Regina.

W stronę ikon

– Kiedy kończył się kurs malarstwa, profesor powiedział, że pokaże nam jeszcze, jak się pisze ikony – opowiada świdniczanka. – Nigdy jakoś nie byłam nimi zainteresowana, bo to nie nasza kultura, ale zachęcał: „Spróbujcie, popatrzcie, może wam się spodoba”. I rzeczywiście, spodobało się. Nie pisaliśmy oczywiście techniką tempery jajowej, w której wykorzystuje się żółtko zmieszane z winem lub wodą, bo jest bardziej zaawansowana. My gruntowaliśmy deskę na biało, szlifowaliśmy do lustra i malowaliśmy farbami. Moja pierwsza ikona przedstawiała archanioła Michała, z muzeum w Sofii, bo był najmniej pracochłonny. Pan profesor powiedział: „No może być ten anioł. Jak chcesz, to go maluj”. Mieliśmy też wtedy pierwszą wystawę naszych ikon, w Domu Kultury LSM, i po niej zapadła decyzja, że uczymy się dalej tej sztuki. Praca nad pierwszymi ikonami trwała kilka miesięcy, bo zajęcia odbywały się raz w tygodniu, poza tym na przykład czerwona farba schła tydzień, a fioletowa jeszcze dłużej.

Jak wyjaśnia moja rozmówczyni, anioły wybrała, bo są piękne. Jej szczególną uwagę przyciągają te namalowane w XV w., przez takich mistrzów, jak Sandro Botticelli, Fra Angelico, Rafael Santi.

– Fra Angelico namalował serię aniołów muzykujących – między innymi, na tamburynie, bębenku, skrzypcach, trąbce.  Mają cudowne, złote skrzydła, które ogromnie mi się podobają. Będę chciała po kolei wszystkie skopiować. Wzoruję się na mistrzach, uczę się od nich, bo uważam, że stworzyli fantastyczne dzieła. Nie porywam się, żeby samej coś wymyślać. Namalowałam też ikonę Maryi z krakowskiego klasztoru – pan profesor przyniósł nam album i z niego kopiowaliśmy, oraz Boże Narodzenie malarza współczesnego. Najtrudniejsze w pisaniu ikon jest grawerowanie, czyli rycie w drewnie, i złocenie – tutaj trzeba uważać, żeby płatki złota czy złotej farby się nie marszczyły. Muszą też być co najmniej trzy warstwy farby. Najlepsze drzewa do ikon to lipa – bardzo ładnie się w niej graweruje, grusza i dąb – nie wyginają się. Ostatnio jednak kupiłam w supermarkecie sosnę. Próbowałam też pisania ikon na bambusie i nawet dobrze się trzyma. Można też pisać na metalu – wyjaśnia pani Regina.

Tłumaczy również, że na początku nic nie wiedziała o ikonach, ich historii. Trochę informacji zdobyła na zajęciach, resztę doczytała w książkach i w Internecie. Ich dzieje bardzo ją zaciekawiły, bo są niezwykle bogate i interesujące.

–  Najważniejszą ikoną jest ikona Chrystusa, na przykład mandylion. Pierwszy to twarz Chrystusa odbita na chuście, którą Jezus podarował władcy Edessy, by go uzdrowić.  Inne przedstawiają świętych, Matkę Bożą, anioły, sceny biblijne, a ich pierwowzorem było na przykład wczesnochrześcijańskie malarstwo katakumbowe.  W rzymskich katakumbach można obejrzeć sceny z biblijnego potopu, połknięcie Jonasza przez ogromną rybę, ofiarę Izaaka, ale też symbole chrześcijańskie – rybę i chleb. Najstarsze zachowane ikony pochodzą z VI w. z klasztoru św. Katarzyny na Synaju. Wraz z powstaniem ikon pojawił się ruch sprzeciwiający się ich kultowi – ikonoklazm. Wiele z nich zostało zniszczonych. Są też ikony podróżne, czyli takie maleńkie obrazki, które można ze sobą nosić czy właśnie zabierać w podróż. Kiedyś sobie taką namaluję. Oczywiście z aniołem  – mówi R. Kiniorska. Dodaje: – Pisanie ikon czy w ogóle malowanie, to dla mnie taka odskocznia. Opiekuję się mamą, która jest po udarze, więc czasami mam gorszy dzień. Łapię wtedy za pędzel, parę minut i od razu jest lepiej. Zachęcam wszystkich, którzy mają jakieś problemy albo są samotni, do spróbowania sił w tej dziedzinie. To naprawdę wciąga. A może ktoś odkryje w sobie ukryty talent?

Przygoda z witrażem

Jak wspominaliśmy, grupa pani Reginy jeździ do Józefowa. Któregoś razu, w drodze na plener, koleżanka zabrała ją do wsi Boby, gdzie znajduje się kościół pw. Najświętszego Serca Jezusowego.

 – Stoją przy nim cztery kolumny z aniołami, które ogłaszają dobrą nowinę.  Ma też przepiękne, bardzo kolorowe witraże. Oglądałam to wszystko, zachwycałam się i pomyślałam, że muszę spróbować i ja zrobić witraż – mówi R. Kiniorska.

Od słów przeszła do czynów i zapisała się na warsztaty z witrażu, zorganizowane niedaleko Kazimierza nad Wisłą przez warszawską fundację. Trwały cztery dni, a ona była jedyną chętną do zgłębiania tajemnicy tworzenia obrazów ze szkiełek. Nauczyła się jak ciąć szkło, jak kleić specjalną zaprawą, jak szlifować.

– Trochę placów pokaleczyłam, ale się nie poddawałam.  Pojechałam później do huty w Jaśle po szkło. Sprzedają tam różne odpady, szkło dymione i tzw. katedralne, czyli przezroczyste. Zrobiłam drzewo na podstawie obrazu Gustawa Klimta, dodając swoje kolory. Mam też królową Jadwigę. Pod koronę chciałam dać jej białą chustę, ale akurat nie miałam takiego szkła, wzięłam kolorowe i córka się śmieje, że wyszła raczej Kleopatra. Robię również witraże na lustrze. Pomysłów mam dużo, a inspiracje znajduję w Internecie. Lubię prace Soni King, która tworzy jedyne w swoim rodzaju mozaiki artystyczne. Dekoruje głównie domy i budynki publiczne, na przykład dworce i szpitale. Ma niezwykłą fantazję. Mieszkająca w Stanach Zjednoczonych Kasia Polkowska robi mozaiki abstrakcyjne, pejzaże, rzeźby mozaikowe. Też bardzo mi się podobają.

W podróży

– Pamiętam, że w liceum nasza pani zawsze prosiła: „Kto może, niech wpłaca na odbudowę Warszawy”. Przychodziłam do domu i mówiłam mamie, że trzeba wpłacić. Dawała mi zawsze kilka groszy. W stolicy było biednie, szaro, więc jak pojechałam w swoją pierwszą podróż do Budapesztu, byłam oszołomiona. Znajdowało się tam tyle pięknych budowli, niezniszczonych. Baszta Rybacka, Parlament, muzea. Zauroczona, sama siebie pytałam, skąd to wszystko się wzięło. To był chyba rok 1970. Za 3 lata pojechałam do Florencji. Znalazłam się w niebie. Tu pałac, tam kościół, wielka sztuka w Galerii Uffizi. Zobaczyłam to, o czym kiedyś czytałam w książkach. Wspaniałe przeżycie. Nawet na kopułę katedry Santa Maria del Fiore się wdrapałam. Katedra powstawała, z przerwami, przez blisko 600 lat. Zwiedziłam też Rzym. Duże wrażenie zrobiła na mnie Bazylika św. Piotra. Wtedy jeszcze pod ścianami stały szklane gabloty z trumnami papieży. Potem przeniesione je do podziemi. W Kaplicy Sykstyńskiej oczy latały mi na wszystkie strony, nie wiedziałam na co najpierw spojrzeć. Freski Michała Anioła są niesamowite. Zastanawiałam się, w jaki sposób oni to wszystko wybudowali, jak powstały te malowidła? – opisuje podróżnicze wrażenia moja rozmówczyni.

Świdniczanka zwiedziła też Madryt, Egipt, Toskanię, wyspy Capri i La Palma. Wszędzie odkrywała świat sztuki, poznawała kulturę.

– Do Egiptu poleciałam na miesiąc przed stanem wojennym, a tydzień po zamachu na Sadata. Nasza firma zgodnie z kontraktem świadczyła tam usługi śmigłowcowe, między innymi opryski bawełny, a mąż pracował jako pilot. To zupełnie inny klimat i kultura. W dzień 30 st., w nocy temperatura schodziła do 0 st. Nie mogłam zrozumieć traktowania kobiet, ale ostrzegali, żeby nic na ten temat nie mówić. Ciężko było trzymać język za zębami, kiedy chłop na osiołku jechał, a jego żona dźwigała na głowie garnek z wodą, pralkę czy jedzenie w koszu. Ale zwiedziłam piramidę Cheopsa, z czego jestem bardzo zadowolona. Pamiętam, że chodziliśmy po drewnianych pochylniach – a ja w szpilkach, podtrzymując się lin. Na ścianach wisiały kaganki, które nie dawały za wiele światła. W podziemiach koło piramidy pokazali mi jeszcze sarkofagi byków. Stało ich tam chyba ze 40. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie jeszcze podróż do Włoch, podczas której przypadkiem znalazłam się w sanktuarium Mari Teresy Goretti. To święta kościoła katolickiego. Gdy miała 12 lat, napadł na nią sąsiad. Obroniła się przed gwałtem, ale napastnik dźgnął ją nożem i zmarła na drugi dzień.  Jej szczątki przeniesiono do kościoła Matki Bożej Łaskawej w Nettuno. Relikwie spoczywają w kryształowej trumnie. Papież Pius XII beatyfikował Marię 27 kwietnia 1947 r., a świętą ogłosił ją 24 czerwca 1950 r. – wspomina pani Regina.

O czym marzy i czego życzyłaby sobie w nowym roku moja rozmówczyni?

– Mam dużo pracy, więc na pewno nudzić się nie będę. Oby tylko zdrowie dopisało. A marzenia? Chętnie pojechałabym jeszcze raz do Rzymu, żeby na własne oczy zobaczyć te katakumby. Bardzo chciałabym też odwiedzić Wiedeń – zdradza Regina Kiniorska.

Agnieszka Wójcik-Skiba, fotografie ikon Ewa Kiniorska

Głos Świdnika ikony malarstwo pasja podróże Regina Kiniorska Świdnik sztuka

Last modified: 5 stycznia, 2023

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNa ich płytę czeka cały świat. „Wciągali ludzi w nałogi i szalone zabawy”
Następny artykułAvia na szczycie!