A A+ A++

Leszek Pisz ładujący z rzutu wolnego Rosenborgowi, Deportivo La Coruna wyrzucające za burtę obydwu finalistów sprzed roku, APOEL pozbawiający marzeń Wisłę Kraków. Co łączy te historie? Każda z nich jest częścią opowieści o kopciuszku, który nieoczekiwanie wdarł się na salony, porozstawiał większych po kątach, a na zakończenie zawinął do kieszeni „Trzy Cytryny”. Na przestrzeni lat w Lidze Mistrzów zdarzały się szalone rajdy, które przynosiły ich autorom duże uznanie. Postanowiliśmy więc przypomnieć pięć drużyn, które dotarły przynajmniej do ćwierćfinałów zmagań i wyjątkowo zapadły nam w pamięć.

Dlaczego ćwierćfinalistów, skoro mamy dopiero 1/8 finału tych rozgrywek? Ano dlatego, że do najlepszej ósemki awansuje ktoś z duetu Valencia – Atalanta Bergamo. Kto by to nie był, będzie to zachwianie porządku, który teoretycznie miał być nie do ruszenia. Według niego miejsca na Olimpie należą się tylko wielkim, ale przecież co jakiś czas ktoś wyskoczy z historią, która chwyta za serce. Rok temu robiliśmy maślane oczy do Ajaksu, niedawno zachwycaliśmy się rajdem Monaco. Obydwie drużyny zaszły rzecz jasna o szczebel dalej, ale kto wie – może i taka Atalanta popłynie na fali swojego sukcesu i jeśli przejdzie Valencię, zaliczy przygodę życia?

Oczywiście dla obydwu zespołów nie jest to pierwsza szansa na sukces, ale kiedy po raz ostatni osiągnęły coś poważnego w Lidze Mistrzów? „Nietoperze” w ćwierćfinałach gościli ponad dekadę temu. Pamiętamy o wielkiej historii z początków wieku, wiemy też, że ostatnio Valencia stała się etatowym uczestnikiem półfinałów Ligi Europy, ale jednak na salonach trochę ich nie było. Atalanta? To już w ogóle kosmos, bo włoski klub wielkich sukcesów na koncie nie ma.

La Dea przebija swój sufit raz za razem. Już sam awans do Ligi Mistrzów był dla nich historyczną chwilą, potem był kapitalny comeback w fazie grupowej, a teraz kolejna karta czeka na zapisanie. Przykłady, że można? Nie przedłużając – przedstawiamy je poniżej.

***

2011/2012 – APOEL Nikozja

Absolutny kopciuszek w naszym gronie, jedna z największych niespodzianek w historii Ligi Mistrzów. Myślicie, że przesadzamy? Największym osiągnięciem cypryjskiego klubu do pewnego momentu było ogranie takich potęg jak Bangor City, Birkirkara czy B71 Sandur. Jeśli przed najnowszą historią, w której APOEL regularnie pojawia się w europejskich pucharach, ktoś o tym klubie pamiętał, to raczej przez pryzmat tego, że w 1963 roku wyłapali 1:16 w czapę od Sportingu. Krótko mówiąc – chłopaki mieli do zmazania kilka plam w historii klubu.

Natomiast dziś APOEL jest kojarzony z niesamowitym rajdem, który doprowadził go do ćwierćfinału rozgrywek. Oczywiście nie moglibyśmy przy tym nie wspomnieć, że sezon życia mogła już na starcie popsuć Cypryjczykom Wisła Kraków. Tak, to właśnie ten rok, w którym „Biała Gwiazda” była najbliższa awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów od czasu Panathinaikosu. Kiedy Ailton strzelał Wiśle gola na trzy minuty przed końcem spotkania, nikt nie mógł się spodziewać, że wkrótce zapakuje także Zenitowi i stanie się koszmarem bramkarza FC Porto. Zresztą to też czyni wyczyn drużyny z Cypru wyjątkowym – musiała ona przebrnąć przez trzy fazy eliminacji, żeby w ogóle wejść do raju.

Porażka APOEL-u w Krakowie była pierwszą w tamtym sezonie europejskich zmagań. Na kolejną przyszło czekać aż do końca fazy grupowej, w której mistrzowie Cypru okazali się najlepsi. Zespół z Nikozji przegrał z Wisłą, Lyonem oraz Realem Madryt. Towarzystwo, skromnie mówiąc, wyborowe. Największym sukcesem klubu z Nikozji pozostanie właśnie wyrzucenie za burtę rozgrywek Lyonu, któremu przed losowaniem wydawało się, że złapał Boga za nogi. Potem było już solidne lanie na Santiago Bernabeu, ale umówmy się – wiele byśmy dali, żeby jakiś polski klub w tym wieku przyjął takie lanie w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Ale cóż, my mogliśmy się jedynie pocieszać, że po latach dwóch z współtwórców tego sukcesu, czyli Ivan Trickovski i Helio Pinto, trafiło do Ekstraklasy.

Rzecz jasna APOEL nigdy już tego wyniku nie powtórzył i zapewne jeszcze bardzo długo nie powtórzy, ale trzeba przyznać, że plamę po wpadce sprzed lat zmazał z przytupem.

1995/1996 – Legia Warszawa

Skoro wspomnieliśmy już o tym, jak bardzo marzył nam się polski klub powtarzający sukces APOEL-u w minionym wieku, to ciężko pominąc ostatni wielki występ naszego przedstawiciela w europejskich pucharach. Ogółem stwierdziliśmy, że w naszym zestawieniu zbyt wielu drużyn z poprzedniego wieku umieszczać nie będziemy. Powód? Prosty – wtedy było zdecydowanie łatwiej. W roku, w którym Legia osiągnęła ćwierćfinał, znalazły się w nim również Panathinaikos i Nantes, rok wcześniej zaszalał i Hajduk Split, który tamtą przygodę rozpoczął od pyknięcia na miękko legionistów.

Ale rok później to Legia lała swoich rywali i niedocenienie jej byłoby z naszej strony nietaktem. Tamten sezon stał się oczywiście legendą samą w sobie – od pierwszego spotkania z Goeteborgiem, po ćwierćfinałowe starcie z Panathinaikosem. Już wyrzucenie Szwedów robiło wrażenie, bo dorobek IFK w Europie był mniej więcej taki:

Sezon 1985/86 – półfinał Pucharu Europy.
Sezon 1986/87 – zdobycie Pucharu UEFA.
Sezon 1988/89 – ćwierćfinał Pucharu Europy.
Sezon 1994/95 – ćwierćfinał Pucharu Europy i wylot po dwóch remisach z Bayernem.

Odpalenie ćwierćfinalisty sprzed roku? Brzmi prestiżowo. Dlatego kiedy Dariusz Szpakowski krzyczał: na pytanie gdzie jest ta Legia odpowiadam w Lidze Mistrzów, brzmiało to więcej niż dumnie.

Co działo się później? W Europie dowiedzieli się, co to są wolniaki w wykonaniu Leszka Pisza…

… a Jerzy Podbrożny pogrążył Blackburn Rovers. W rewanżach mistrzom Polski poszło słabiej, ale i tak udało się wyjść z grupy, a wtedy oznaczało to awans do najlepszej ósemki na Starym Kontynencie. Tam niestety tak pięknie już nie było, bo rodaków pogrążył snajper Panathinaikosu Krzysztof Warzycha, ale ta historia i tak pozostaje ostatnim dobrym wspomnieniem tego, co spotkało nas w pucharach.

2003/2004 – Deportivo La Coruna

– Wygraliśmy pierwszy mecz 4:1 i szanse na to, że odpadniemy były mniej więcej takie, jak na to, że Gennaro Gattuso ukończy studia plastyczne. Pojechaliśmy na rewanż myśląc już o półfinale. Skończyło się na 4:0, tamtej nocy oni śmiali się z nas w okrutny sposób. Pierwsza myśl: zasługiwaliśmy na to. Druga: coś było nie tak. Ich piłkarze biegali wtedy jak szaleni, wydawało się, że w porównaniu z nami robią tysiące kilometrów. Nawet do szatni zbiegli tak, jakby byli Usainem Boltem bijącym rekord świata na 100 metrów. To nie jest oskarżenie, bo nie mam na to dowodów i nigdy nie posunąłbym się tak daleko, ale tamtej nocy jedyny raz w życiu zastanawiałem się, czy przeciwnik nie jest czymś naszprycowany – tak Andrea Pirlo w swojej autobiografii opisuje rewanżowy mecz ćwierćfinału Ligi Mistrzów z Deportivo La Coruna.

Przyznajemy – mieliśmy dylemat, czy umieszczać w zestawieniu ten hiszpański klub. Prawda jest taka, że w tamtych latach dość regularnie nieźle wypadali w europejskich pucharach i nie było to aż tak zaskakujące, że i wtedy dotarli daleko. Ale spójrzmy na to z drugiej strony – Deportivo zaczynało grę od trzeciej rundy eliminacji, a doszło do fazy pucharowej. W niej wykopali za burtę dwóch finalistów sprzed roku: zanim zrobili jedną z najsłynniejszych remontad w historii w starciu z Milanem, rozprawili się jeszcze z Juventusem. Półfinał Ligi Mistrzów z tamtego roku to dla Super Depor największy sukces w europejskiej historii klubu, a przecież niewiele brakowało, żeby to oni, a nie FC Porto, zmierzyli się w najbardziej niecodziennych finale XXI wieku z AS Monaco. Zresztą Deportivo w tamtym sezonie i tak z Monaco zagrało. W fazie grupowej w starciu obydwu drużyn padło… 11 bramek.

Sami widzicie, że z klubem z La Corunii nudzić się nie mogliśmy.

2012/2013 – Galatasaray i Malaga

Możecie nam nie wierzyć, ale spora część największych sukcesów Galatasaray na europejskim podwórku jest związana z… polskimi klubami. Jeśli chodzi o Ligę Mistrzów i Puchar Europy, turecki klub zaledwie kilka razy osiągał etap najlepszej ósemki. Raz musiał w tym celu wyeliminować Polonię Bytom, innnym razem rodaków pomściła Legia. W najnowszej historii ekipa ze Stambułu gościła na tym etapie rozgrywek dwukrotnie – w sezonie 2000/2001 oraz nieco ponad dekadę później i… dwukrotnie dostawała w czapę od Realu Madryt. Mało tego, wyniki obydwu dwumeczów były identyczne. 3:0 dla Realu i 3:2 dla Turków, czyli wielkiego wstydu nie było.

Ale nie tylko dlatego stwierdziliśmy, że warto tę historię przypomnieć. W sezonie 2012/2013 Galatasaray pokazało bowiem jaja. W pierwszych trzech meczach fazy grupowej zarobili tylko punkcik i zmierzali ku kompromitacji, jaką byłoby skończenie rozgrywek za plecami CFR Cluj i Bragi. Potem jednak zespół chwycił za mordę Burak Yilmaz, który zagrał sezon życia. Być może kojarzycie gościa stąd, że swego czasu był uważany za największy talent tureckiej piłki. No coś tam potrafił, bo w grupie do pewnego momentu… tylko on strzelał gole dla Galaty. Burak zapakował hattricka Cluj, strzelił zwycięskiego gola z Manchesterem United, a na koniec przyczynił się do powrotu w meczu z Bragą, który dał Turkom awans. Potem przyczynił się jeszcze do wyeliminowania Schalke i tak naprawdę skalpów nie zebrał tylko w dwumeczu z Realem Madryt.

Kibice ze Stambułu muszą wspominać te czasy z łezką w oku. Galatasaray miało wtedy ciekawą pakę. Yilmaz, Hamit Altintop, Felipe Melo, Albert Riera, Emmanuel Eboue, Tomas Ujfalusi, a od zimy również Didier Drogba i Wesley Sneijder. No, było czyje nazwisko wybrać na koszulkę.

A co z Malagą? Idealny przykład tego, jak petrodolary mogą napompować klub. W XXI wieku Malaga grała co prawda w ćwierćfinale Pucharu UEFA, ale potem zdążyła jeszcze zlecieć z ligi. Pojawił się jednak Abdullah Al Thani, który zmontował tam pakę zapewniającą czwartą pozycję w lidze i jedyną w historii szarżę w Lidze Mistrzów. Mówiliśmy, że w Stambule zebrali niezłą pakę? No to spójrzmy na bandę Malagi: Julio Baptista, Javier Saviola, Roque Santa Cruz, Martin Demichelis, Jeremy Toulalan, Joaquin, Isco.

Zdziwicie się, gdy powiemy wam, że taka drużyna wygrała swoją grupę bez porażki? Pewnie nie. Malaga była rewelacją sezonu, w pierwszych trzech meczach fazy grupowej, jak i w dwóch eliminacyjnych spotkaniach, nie straciła nawet gola. Hiszpanie dostarczyli nam też niezapomnianych emocji w fazie pucharowej. Najpierw po zaciętym dwumeczu ograli FC Porto, a potem zdarzył się TEN mecz z Borussią Dortmund.

Mówiono o nim cud, bo jak inaczej nazwać to, że Niemcy w 90 minucie spotkania byli poza burtą rozgrywek, a 180 sekund później świętowali awans? Bez wątpienia jest to jedno z najlepszych spotkań ostatnich lat. Przy okazji jest to też preludium do czegoś, co pamiętamy równie dobrze – czterech trafień Roberta Lewandowskiego w starciu z Realem Madryt. Tak, gdyby nie gol Felipe Santany w trzeciej minucie doliczonego czasu gry z Malagą, nigdy by do tego nie doszło.

***

Oczywiście gdybyśmy chcieli, ta lista byłaby jeszcze dłuższa. Można na niej umieścić wielkie Leeds z sezonu 2000/2001, można wciągnąć na nią niesamowity wyczyn Villarrealu, czy nawet dwa ćwierćfinały w wykonaniu PSV Eindhoven. Można też przypomnieć, że gwiazd sięgały Leicester City i Szachtar Donieck, a w szalonych rajdach specjalizuje się Monaco. Nasza piątka równie dobrze mogłaby być zupełnie inna, bo to wybór zupełnie subiektywny. A może wam zapadły w pamięć inne drużyny, które osiągały sukces ponad miarę? Dajcie znać w komentarzach, jakie są wasze ulubione, nieoczywiste historie związane z fazą pucharową Ligi Mistrzów.

SZYMON JANCZYK

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSą opóźnienia w odbiorze gabarytów. Pracownicy Czystego Regionu się rozchorowali
Następny artykułMOSTOSTAL WARSZAWA SA (11/2020) Nabycie pakietu akcji AMK Kraków S.A.