Praktyka działania programów pomocowych obnaża ich kolejne luki, przez które przedsiębiorcy są pozbawieni wsparcia.
Ogłoszony pod koniec ubiegłego roku program wsparcia przedsiębiorców z Polskiego Funduszu Rozwoju miał być kolejną formą pomocy dla firm, które ucierpiały wskutek pandemicznego kryzysu. Warunki korzystania z tego dobrodziejstwa są jednak czasami zbyt sztywne. Podobnie jest ze wsparciem z ZUS. W rezultacie niektóre firmy, np. z branży gastronomicznej, chociaż musiały zamknąć lokale i doświadczyły drastycznego spadku dochodów, nie mają prawa do pomocy.
Niepasujące kwartały
Według regulaminu PFR, aby uzyskać wsparcie, trzeba było wykazać co najmniej 40–proc. spadek przychodów, porównując ostatni kwartał 2020 r. z ostatnim kwartałem 2019 r. Podobnie w ZUS – tam chodziło o okres listopad–grudzień 2020 r. w porównaniu z listopadem i grudniem 2019 r. Takie kryteria, choć na pierwszy rzut oka logiczne (bo odnoszące się do podobnej pory roku przed pandemią Covid-19), nie pasowały do wszystkich przypadków.
Przykładem jest sytuacja przedsiębiorcy Alfreda Myjaka, który przez ponad cztery lata prowadził w centrum Warszawy koktajlbar, a pod koniec 2019 r. postanowił przenieść go w inne miejsce. Znalazł nową siedzibę. Jej remont pochłonął około 700 tys. zł. Na początku 2020 r. Myjak otworzył lokal i – jak zapewnia – biznes zaczął się na nowo rozkręcać. Niestety, już w marcu nakazano zamknięcie gastronomii. Potem, gdy rygory pandemiczne nieco poluzowano, bar przyjmował gości, ale jesienią, po ogłoszeniu kolejnego lockdownu, lokal znów trzeba było zamknąć.
Gdy pod koniec 2020 r. ogłoszono tzw. tarczę 6.0, Alfred Myjak próbował z niej skorzystać, ale bezskutecznie.
– Wnioski do PFR przyjmowane są w sposób zautomatyzowany wyłącznie za pośrednictwem banków. System odrzuca niestandardowe. Bo gdy pod koniec 2019 r. prowadziłem remont i lokal nie działał, nie mogłem mieć przychodów. A przecież mój poprzedni lokal był uczciwie prowadzony, zyskał renomę i nie można zarzucić, że stosuję jakieś triki – żali się Myjak.
Jak przyznaje, wraz z innymi przedsiębiorcami zrzeszonymi w Izbie Gospodarczej Gastronomii usiłował interweniować w PFR, ale bezskutecznie.
– Za każdym razem otrzymywałem tylko oględne odpowiedzi o misji PFR. Podobnie zresztą było z ZUS – relacjonuje przedsiębiorca. Co gorsza, ta ostatnia instytucja uruchomiła egzekucję, gdy pod koniec 2020 r. firma Alfreda Myjaka nie była już w stanie płacić składek.
– W tej sytuacji szkodliwe są nie tylko arbitralnie sformułowane przepisy, ale przede wszystkim brak woli urzędników do rozpatrzenia wniosków, które nie pasują do zaprogramowanego schematu. A przecież wskutek pandemii poniosłem straty wcale nie mniejsze niż ci, którzy akurat w ostatnim kwartale 2019 r. mieli otwarte lokale – żali się Alfred Myjak.
– Ta sprawa pokazuje, że system oparty na algorytmie nie jest w stanie objąć wszystkich przedsiębiorców potrzebujących wsparcia. Należałoby się zastanowić, czy takie przypadki nie powinny być rozpatrywane w indywidualnej procedurze – powiedział „Rzeczpospolitej” Adam Abramowicz, rzecznik małych i średnich przedsiębiorców.
Droga sądowa
Czy przedsiębiorcom w podobnej sytuacji pozostaje jakaś nadzieja? Jak wskazuje mec. Elżbieta Buczek z kancelarii Dubois i Wspólnicy, można próbować drogi sądowej.
– Rozpoznając wniosek o przyznanie subwencji, PFR wykonuje zadania zlecone administracji publicznej, a jego rozstrzygnięcie ma jednostronny i władczy charakter. Podlega ono zatem kontroli sądów administracyjnych – zapewnia adwokatka. Potwierdza, że wśród jej klientów jest wielu przedsięb … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS