A A+ A++

Przemek Gulda, WP.PL: Trzynasty tom. Jesteś przesądny? Nie boisz się, że przyniesie pecha?

Remigiusz Mróz: Do przesądnych raczej nie należę – zawsze dziękuję, kiedy ktoś życzy mi powodzenia i przepuszczam czarnego kota, jeśli akurat ma kaprys, żeby przejść na drugą stronę ulicy. Ale jasne, przy pisaniu tak długiej serii autorom zawsze towarzyszy wiele obaw – jak choćby to, czy nie panuje w niej stagnacja. Najgorszym, co potrafię sobie wyobrazić, jest to, że bohaterowie pozostają całkowicie niezmienni. Szczęśliwie kiedy porównuję Chyłkę i Zordona z pierwszego i trzynastego tomu, widzę ciągły rozwój – a jednocześnie to, że w głębi ducha pozostają sobą.

Poruszasz tym razem bardzo nośny, ale i drażliwy temat: pedofilię. Skąd ta decyzja?

Chodziło mi to po głowie już podczas pierwszych tomów, bo z czysto prawniczego punktu widzenia obrona osoby oskarżonej o pedofilię to punkt wyjścia do wielu ciekawych rozważań. Zastanawiałem się, czy Chyłka w ogóle by się tego podjęła – a jeśli tak, to czy sprawdziłaby się w takiej roli? Czy byłaby w stanie dyskredytować ofiarę, atakować ją na sali sądowej – i to pomimo własnych przeżyć z dzieciństwa?

Z jednej strony każdy oskarżony zasługuje na najlepszą obronę, jaką adwokat może zapewnić – z drugiej są jednak czyny tak haniebne, że pod względem moralnym powstaje duży dylemat. Wydaje mi się, że te i inne rozważania sprawiały, że książka uzyskała dodatkowy, pozafabularny motor napędowy, który stanowi wartość dodaną lektury.

Stawiasz bohaterkę twojej serii przed zadaniem co najmniej trudnym pod względem etycznym. Czy można i jak można bronić pedofilów?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, potrzebowałem aż 544 stron. Ale czy w ogóle istnieje jedna, dobra odpowiedź? Nie, bo zależy, z której strony się patrzy. Prawnik będzie zawsze przyjmował perspektywę ustawową – w myśl Konstytucji RP każdy, wobec kogo jest prowadzone postępowanie karne, ma prawo do obrony. Pod względem moralnym przedstawić chyba możemy to tak: jeśli chcemy doprowadzić do skazania, musimy najpierw zapewnić oskarżonemu sprawiedliwy proces. A nie zrobimy tego bez przydzielenia mu obrońcy. Ktoś musi wziąć na siebie tę odpowiedzialność, nawet jeżeli budzi to w nim wewnętrzny sprzeciw.

Jak oceniasz dzisiejsze działania w sprawie pedofilii w Kościele? Czy twoim zdaniem kiedykolwiek uda się rozliczyć winy chronionych przez hierarchów księży?

Wydaje mi się, że w dużej mierze tak – mimo że wobec części tych czynów z pewnością doszło już do przedawnienia. Sytuacja jednak cały czas zmienia się na korzyść ofiar, coraz więcej ludzi mówi o tym, co ich spotkało. Wychodzą na jaw nowe fakty, często druzgocące – jak niedawny raport Legionu Chrystusa o tym, że w jego szeregach doszło do wykorzystywania seksualnego 170 nieletnich przez 27 księży. Każdy już chyba widzi, że skala jest ogromna. I że to wszystko nie przejdzie bez echa, reperkusje będą tylko postępować. Odnoszę wrażenie, że Kościół jest teraz w momencie przełomowym. Albo sam rozliczy się ze swoją przeszłością, albo narazi na to, że inni zrobią to za niego.

W książce uciekasz jednak od tego stereotypu – u ciebie pedofilem nie jest ksiądz, ale polityk. Jak powstał ten pomysł?

Wiedziałem, że potrzebuję sprawcy, który znajduje się w pozycji siły. Kogoś jak Jeffrey Epstein (amerykański milioner skazany za przestępstwa seksualne – przyp. red). Kogoś, kto będzie w stanie latami tuszować swoje działania. Styk biznesu i polityki wydawał mi się oczywistym kierunkiem, bo chciałem pokazać nie tyle sam akt, który opisywałem w serii z Sewerynem, lecz problem systemowy: zmowę milczenia środowiska, bezkarność sprawcy i niszczenie ofiar.

Nie boisz się zarzutów, że działasz – celowo czy nie – po linii tych, którzy próbują odsunąć uwagę od księży pedofilów, informując, jak choćby Sylwester Latkowski, o pedofilii wśród celebrytów i innych grup zawodowych i społecznych?

Wydaje mi się, że nie – zresztą oberwałem trochę za wątek z księdzem w “Głosach z zaświatów”. Prawda była jednak taka, że wtedy potrzebowałem kogoś, komu rodzic może zaufać na tyle, żeby zostawić z nim dziecko – ksiądz był właściwie jedynym wyborem. W “Afekcie” właściwie mógł to być każdy, kto miałby odpowiednie znajomości, pozwalające na unikanie odpowiedzialności.

Ważną postacią w powieści jest brat jednego z bohaterów, polityka. Ale w polskiej polityce hasło “brat” ma przecież bardzo wyraźny punkt odniesienia. Prowokujesz, czy to tylko potrzeba dramaturgiczno-narracyjna?

Ha, nie pomyślałem o tym! Widzisz, to jest tak, że kiedy piszę książkę, następuje całkowita immersja. Zanurzam się w fabule, odcinam się od świata zewnętrznego i czasem także od naszej polskiej rzeczywistości – a potem w trakcie wywiadów uświadamiam sobie, że i tak znajduje ona odzwierciedlenie w powieści. W tym wypadku po prostu potrzebowałem kogoś, kogo kandydat na prezydenta nie pozbędzie się ze sztabu, kiedy pojawią się tak poważne zarzuty. Brat był więc logicznym wyborem.

Jak wyglądał research do twojej najnowszej książki, jeśli chodzi o kwestie funkcjonowania polityki? Czego musiałeś się nauczyć między innymi o kampaniach wyborczych czy marketingu politycznym? Skąd czerpałeś tę wiedzę?

Większość tych rzeczy z pasją researchuję od czasów nastoletnich. A poważniej: chyba dopiero w klasie maturalnej zaczęła się u mnie prawdziwa fascynacja polityką – czytałem wszystko, co się dało, łącznie z na pozór nudnymi opracowaniami naukowymi. Mechanizmy są dość dobrze opisane w literaturze przedmiotu, a know-how tak naprawdę jest ogólnie dostępny – można bez trudu zobaczyć, z czego robi się wyborczą kiełbasę, tyle że nie każdy chce na to patrzeć.

Co cię dziś najbardziej drażni w polskiej polityce?

Brak osób, które jednoczą. Staram się znaleźć choć jedną, która mogłaby pretendować do takiego miana, ale nikt nie przychodzi mi na myśl. Doszło do tego, że celem każdego polityka, a nawet każdej osoby publicznej, jest opowiedzenie się po którejś ze stron, okopanie się na swojej pozycji i walka na noże z przeciwnikiem. Tak bardzo się podzieliliśmy – albo zostaliśmy podzieleni w myśl idei divide et impera (łac. dziel i rządź – dop.red.) – że nie ma już nikogo, kogo ceniłyby obie strony.

Doszło do kompletnej erozji poczucia wspólnoty w naszym kraju. I to do tego stopnia, że Robert Lewandowski – sportowiec, który przecież nie powinien mieć żadnego związku z polityką – nie może odebrać państwowego odznaczenia bez medialnej burzy.

Czego musiałeś dowiedzieć się na temat psychologicznej i kryminalnej strony pedofilii?

Wszystkiego, co tylko się dało. Pod względem prawnym nie było to przesadnie skomplikowane – temat jest dobrze opisany i nawet nie interesując się materią ustawową, wiadomo, jak wygląda problem niewspółmiernie niskich kar czy zbyt krótkiego okresu przedawnienia czynów pedofilskich. Research pod względem psychologii tego zjawiska z kolei mocno mnie przeczołgał, bo słuchanie relacji ofiar i zagłębianie się w ich psychikę uruchamia w pisarzu najgłębsze pokłady empatii.

Chcemy wchodzić w skórę postaci, o których piszemy, bo bez tego nie dałoby się wiarygodnie ich oddać. A to w konsekwencji rzutuje na stan naszej psychiki. Całą pierwszą część “Afektu” pisałem w nastroju tak ponurym, że właściwie wszystkiego mi się odechciewało. Ale chyba było warto.

Rozmawiał Przemek Gulda

“Afekt” Remigiusza Mroza ukazał się 23 marca nakładem wyd. Czwarta Strona.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTak kiedyś wyglądał dębicki Rynek. Kto wie jak dziś wygląda to miejsce ?
Następny artykułBefore We Leave PC