A A+ A++

Grubo. Tak jednym słowem można by podsumować projekt przyszłorocznego
budżetu państwa. Rząd nie zamierza redukować wielkości deficytu względem PKB,
planuje absolutnie rekordowe manko w kasie państwa i przetestuje konstytucyjny
limit zadłużenia.

Rekordowe manko w kasie państwa. Ryzykowny budżet na 2025 rok
Rekordowe manko w kasie państwa. Ryzykowny budżet na 2025 rok
/ Kancelaria Premiera

Na pierwszy rzut oka projekt przyszłorocznego budżetu mrozi
krew w żyłach. Blisko bilion złotych wydatków, prawie 290 miliardów deficytu
stanowiącego 7,3% PKB! Relacja długu
publicznego do PKB zaplanowana na 59,8%!
Przypomnijmy, że limit zapisany
w Konstytucji RP wynosi 60% PKB. Według rządowych planów pędzimy zatem na konstytucyjną
ścianę ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Diabeł jest straszny, ale nie aż tak, jak go malują

Zanim jednak zaczniemy panikować i w pośpiechu wywalać z
portfeli obligacje skarbowe i polskiego złotego, warto dodać, że w tych
liczbach kryje się kilka „haczyków”. Po
pierwsze
, w przyszłorocznym limicie wydatków wynoszącym obłędne 921,6
miliardów złotych mieszczą się także wydatki na spłatę zadłużenia Funduszu
COVID-19 (28,5 mld zł) oraz Polskiego Funduszu Rozwoju (34,7 mld zł). Razem to
63,2 mld zł. Są to w zasadzie pieniądze przekładane z jednej kieszeni do
drugiej. Jest to też operacja porządkująca finanse publiczne i włączająca do
budżetu państwa wydatki, które w poprzednich czterech latach były wyłączone spod
kontroli parlamentu i służyły do finansowania covidowych lockdownów. W mojej ocenie oba fundusze nigdy nie powinny były powstać. A skoro
już powstały, to powinny były zostać zlikwidowane najpóźniej w roku 2022.

– Naszym zdaniem rynkowo one nie wyglądają aż tak źle, jak
wydaje się na pierwszy rzut oka, m.in. dlatego, że w budżecie centralnym,
kasowym, jak również w potrzebach pożyczkowych netto ujęte są 63 mld zł na
wykup obligacji PFR i BGK. To przekładanie z kieszeni do kieszeni, a nie nowa
potrzeba pożyczkowa – ocenił w komentarzu dla PAP główny ekonomista ING BSK
Rafał Benecki.

Po odliczeniu tych księgowych przetasowań przyszłoroczny
limit deficytu sektora finansów publicznych (czyli budżetu państwa, rządowych
funduszy, FUS-u i samorządów) wyniesie 5,5% PKB. Czyli wciąż przynajmniej dwa
razy za dużo oraz prawie tyle samo co plan na bieżący rok (5,7%) i więcej niż w
roku ubiegłym (5,1%). Nijak ma się to do ograniczeń narzucanych nam przez
Komisję Europejską w ramach procedury nadmiernego deficytu.

– W obu przypadkach są to istotnie wyższe wartości, niż
można było dotychczas oczekiwać, w tym w szczególności są to istotnie wyższe
wartości niż wynikające z procedury nadmiernego deficytu, która w teorii
zakłada, że państwo powinno stopniowo redukować nadmierny deficyt – zauważył ekonomista
PKO BP Kamil Pastor.

– Widać, że pozycja fiskalna jest raczej luźna, że nie mamy
do czynienia z gwałtownym ścinaniem deficytu – wtórował
mu Sebastian Roy z banku Pekao SA. – Podczas
konferencji prasowej zarówno premier Donald Tusk jak i minister finansów
Andrzej Domański pokazywali głównie, na co rząd będzie wydawał pieniądze, a nie
na czym będzie oszczędzał – dodał ekonomista.

Po drugie,
 w przyszłorocznym budżecie zapisano
potężne wydatki na zbrojenia, które raczej nie powtórzą się w latach kolejnych (i oby
nie musiały). To taki „one-off” odpowiadający za 4,7% PKB – na wojsko (łączny
budżet MON i Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych) w 2025 roku mamy wydać
maksymalnie 186,6 mld złotych. To są naprawdę duże pieniądze w skali polskiej
gospodarki i mogą wywindować Polskę w pobliże pierwszej dziesiątki państw o największych nominalnych wydatkach na armię.

– Będzie to najprawdopodobniej najwyższy poziom wydatków w
relacji do PKB w całym Sojuszu Północnoatlantyckim – ocenił w rozmowie z PAP
ekonomista PKO BP Kamil Pastor. Według szacunków SIRPI w 2023 roku więcej niż
5% PKB na wojsko oprócz Rosji i Ukrainy wydawały tylko Algieria (8,2%), Arabia
Saudyjska (7,1%), Oman (5,4%) oraz Izrael (5,3%).

Po trzecie,
rząd nie poniesie żadnych konsekwencji prawnych, nawet jeśli w 2025 lub w 2026
przekroczy konstytucyjny limit 60% PKB długu publicznego. A to dlatego, że
zapisane w budżecie 59,8% to dług całego sektora finansów publicznych.
Natomiast na potrzeby „krajowe” bierze się pod uwagę wskaźnik
zadłużenia samego Skarbu Państwa, które na koniec I kw. 2024 wyniosło tylko 41,1% PKB.
Czyli kreatywna księgowość pełną gębą. Według projektu ustawy budżetowej ta
referencyjna wartość ma w przyszłym roku wzrosnąć do 47,9% i wciąż będzie
znacząco niższa od konstytucyjnego limitu. Nie jest to jednak żadna nowa
praktyka. Ten w gruncie rzeczy oszukańczy proceder w Polsce uprawiany jest od przynajmniej
kilkunastu lat.

Jak bardzo jest źle?

Jednakże nawet po uwzględnieniu wszelkich obciążających
przyszłoroczny budżet „haczyków” sytuacja nie wygląda dobrze. A prawdę mówiąc, wygląda dość źle. Oznacza to, że rząd Donalda Tuska nie ma najmniejszego
zamiaru dokonać nawet kosmetycznych cięć w rozdętych do granic możliwości wydatkach
państwa. Zamiast tego w budżecie przewidziano pieniądze na różnie niepotrzebne
lub wręcz szkodliwe fanaberie. Będzie
4,3 mld złotych na „budownictwo mieszkaniowe”, choć nadal nie wiadomo, czy
potencjalnie bardzo szkodliwy program „kredytu 0%” przejdzie przez parlament
(oraz biurko prezydenta).

– Dobra wiadomość: w budżecie jest okrągłe 0 zł na kredyt 0
proc. – napisała w mediach społecznościowych szefowa resortu funduszy i
polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. – Gorsza wiadomość jest taka,
że do rozstrzygnięcia pozostają losy rezerwy obejmującej 1,6 mld z tej kwoty –
dodała.

Dalej mamy 8,5 mld zł na tzw. babciowe (czyli nowy socjal) oraz
63 mld zł na wypłatę świadczenia 800+ (czyli równie niedobry stary socjał). Aż 31,5 mld zł na wypłatę 13. i 14. emerytury. Do tego 24,2 mld zł na waloryzację świadczeń emerytalno-rentowych. I jeszcze 2,5 mld zł na kontynuację programów „Dobry start”, „Za
życiem”, „Aktywny Maluch” i „Mama 4+”. Dwa
miliardy zarezerwowano na koszty dalszego mrożenia cen energii, co również
uważam za fatalny pomysł. Nie mniej niż 3,2 mld zł na rentę wdowią. I aż 222 miliardy złotych (czyli aż 5,6% PKB) ma
pochłonąć Narodowy Fundusz Zdrowia, co oznacza pompowanie coraz większych
pieniędzy w permanentnie niewydolny państwowy sektor medyczny. Dodatkowe 25 mld
złotych trafi do samorządów.

Cały czas problemem będą też szybko rosnące koszty obsługi
monstrualnego długu publicznego. Do wierzycieli państwa polskiego ma popłynąć
75 mld złotych. Absolutnie rekordowe będą potrzeby pożyczkowe rządu, który w
przyszłym roku będzie musiał wyemitować nowy dług na sumę 553,2 mld zł netto wobec
420 mld zł w tym roku. Z tego 63,2 mld zł pójdzie na spłatę obligacji PFR i „covidowych”.
Sytuacja nie jest zatem komfortowa, bo nie jest aż tak łatwo pożyczyć równowartość
ok. 140 miliardów dolarów.

– Jest to budżet trudnych wyborów, ale wydaje mi się, że
wciąż mamy możliwości, aby go sfinansować – głównie krajowo, a po części
zagranicznie – ocenił w komentarzu dla PAP główny ekonomista ING BSK Rafał
Benecki. – Pojawia się pytanie, jak to wszystko udźwigną rynki finansowe. To są
bardzo duże potrzeby, najwyższe w historii. (…) Oceniamy, że MF wciąż ma
bardzo dużo możliwości, w jaki sposób te potrzeby finansować. Resort ma obecnie
140 mld zł poduszki płynnościowej, może emitować dług zagraniczny, bo startuje
z dosyć niskiego poziomu. Ten udział długu to jest 25 proc., a w przeszłości
było nawet ponad 30 proc. – dodał Benecki.

To wszytko oznacza, że przyszłoroczny
budżet jest skrajnie ekspansywny.  – Plany
prowadzenia bardziej ekspansywnej niż wcześniej oczekiwano polityki fiskalnej, mogą skutkować zaostrzeniem stanowiska RPP i potencjalnie opóźnić rozpoczęcie
dyskusji nad momentem rozpoczęcia obniżek stóp procentowych NBP – napisali w
porannym raporcie ekonomiści PKO BP.

Mówiąc wprost widząc fiskalne szaleństwa rządu, NBP może
podnieść prognozy inflacji CPI (MF już to zrobiło) i w ten sposób Rada Polityki Pieniężnej
dostanie do ręki poważny argument za tym, aby w przyszłym roku jednak nie
obniżać stóp procentowych.

Wyższe podatki i niespełnione obietnice

Nawet tak ekspansywny fiskalnie budżet nie oznacza, że
podatki będą niższe. Wręcz przeciwnie. Minister finansów Andrzej Domański założył,
że wpływy z podatku VAT wzrosną o 50 mld zł, z CIT o 9 mld zł, a akcyzy o ponad
8 mld zł. – Oczekujemy wyraźnego wzrostu dochodów – powiedział minister
Domański. Przypomnę tylko, że „wzrost
dochodów rządu” oznacza tyle samo, co wzrost nominalnych obciążeń podatkowych Polaków
.
Czyli wyższe (nominalnie) podatki.

Przy tak wysokim wzroście wydatków militarnych i socjalnych
oraz konieczności „posprzątania” po lockdownowym bałaganie w finansach
publicznych możemy zapomnieć o
większości obietnic podatkowych
złożonych w trakcie zeszłorocznej kampanii
wyborczej. Wiadomo już, że nie będzie obiecywanej przez Koalicję Obywatelską podwojenia
kwoty wolnej od PIT.
Co więcej, nie będzie nawet waloryzacji kwoty wolnej i
progów PIT, co oznacza faktyczną podwyżkę stawek tego podatku dla sporek części
podatników.

Wciąż niewiadomą pozostają
losy zasad naliczania tzw. składki zdrowotnej. Partie koalicyjne obiecywały
zmianę zasad naliczania składki na NFZ wprowadzonych przez „Polski ład”.
Wygląda
na to, że niewiele z tego pozostanie. Zapewne władza rzuci ludowi jakiś „ochłap”
w postaci kosmetycznych zmian naliczania tej daniny dla mikroprzedsiębiorców i samozatrudnionych.
Ale nie ma mowy o powrocie do starych zasad, ani do istotnego złagodzenia
uciążliwości tego quasi-podatku. Będzie
zapewne tak samo jak z „dobrowolnym ZUS-em”, który finalnie wszedł
w życie tylko jednorazowa ulga.

Reasumując, projekt budżetu
na 2025 rok jedzie po przysłowiowej bandzie, wynosząc nam relację długu
publicznego do PKB niebezpiecznie blisko 60%. Będzie to rok potężnych deficytów
i ogromnych wydatków państwa: na wojsko, na socjal i na NFZ. Konsekwencją będą
szybko rosnące koszty obsługi zadłużenia Polski oraz brak obiecanych przed wyborami
obniżek podatków. Te ostatnie w ujęciu nominalnym zapłacimy znacznie wyższe niż
w tym roku. W zasadzie rząd nie ma tu dla nas dobrych wiadomości.

Bardzo ryzykowne jest też stawianie
wszystkiego na jedną drogę, w postaci „wyrastania z długu”.  Ekipa Donalda Tuska liczy, że dzięki wysokiemu
nominalnemu wzrostowi PKB (w znacznej mierze napędzanymi ogromnym deficytem
fiskalnym) w perspektywie kolejnych lat uda się obniżyć relację długu i deficytów
do PKB. To widać zresztą w dość optymistycznych założeniach makroekonomicznych,
gdzie prognozowana dynamika PKB została „podrasowana” z 3,7% do 3,9% przy
inflacji CPI rzędu 5%. W
obu przypadkach są to wartości wyższe od założonych w czerwcu odpowiednio
3,7% wzrostu PKB i 4,1% inflacji CPI).

Takie założenia wciąż
pozostają wykonalne, ale przy coraz wyższym ryzyku. Gdyby ma świecie doszło do
pogorszenia koniunktury gospodarczej (np. recesji w USA lub braku ożywienia w
strefie euro), to wykonanie budżetu stanie się zagrożone. Jest to zatem dość ryzykowna
zagrywka, które może się udać, ale też może nie wypalić. I dopiero wtedy będzie
naprawdę źle. Zatem pozostaje nam trzymać kciuki za światową koniunkturę i
dobry fart ministra Domańskiego.

Źródło:
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułПаралімпійські ігри 2024. Розклад змагань українців на 30 серпня
Następny artykułPrzystanek Warta w szkole przy ul. Targowej z długą listą darmowych atrakcji