Fotorealizm, przemoc, wyrywanie kręgosłupów na żywca i przesiąknięty groteską gore, od którego żołądek wykręca się na wszystkie strony. Zróbcie miejsce, bo właśnie nadchodzi Mortal Kombat 1, najbardziej męska bijatyka na rynku. Tym razem nie wydaje się jednak tak ponura – nabrała przyjemnych barw, a nie jest to jedyna zmiana, na jaką możecie liczyć podczas rozgrywki. Nawet jeśli ten szumnie zapowiadany reset okazuje się zaskakująco zachowawczy i nie wywraca wszystkiego do góry nogami. Po spędzeniu z grą kilkudziesięciu godzin muszę przyznać, że wprowadzone zmiany są jednak nieco bardziej odczuwalne niż to, co opisywałem we wstępnych wrażeniach na bazie ostatnich testów.
Test Your Might!
- fenomenalnie wyglądający filmowy tryb fabularny;
- tryb inwazji, wieże i sezonowe atrakcje dla fanów rozgrywki jednoosobowej;
- mechanika Kameo Fighters i powietrznych kombinacji;
- imponująca i zaskakująco kolorowa oprawa wizualna.
MINUSY:
- irytująco drewniane animacje;
- niewykorzystany potencjał resetu uniwersum;
- widoczny pośpiech i miejscami delikatny brak dopracowania;
- niedociągnięcia w systemie walki.
Zacznijmy jednak od najjaśniejszego punktu Mortal Kombat 1, czyli trybu fabularnego, który w ostatnich latach stanowi swoistą wizytówkę tego cyklu i przyciąga tłumy (nie)dzielnych graczy. Nie będę przesadnie krytykował konkretnych zabiegów scenariuszowych, bo byłoby to przecież niesprawiedliwe. W tej serii nigdy nie chodziło o złożonych charakterologicznie bohaterów czy błyskotliwe zwroty akcji i przekonującą dramaturgię. Fabuła w Mortalu ma być przede wszystkim prosta, podana widowiskowo i rozrywkowo angażująca, a do tego zaprezentowana w jak najbardziej filmowy sposób.
Odpowiednia doza kiczu, głupoty i tanich zabiegów to tutaj wypadkowa obranej konwencji, często uderzającej świadomie w tony kina gatunkowego – choć przyznaję, że tym razem opowiadana historia w pewnych momentach próbuje nieśmiało zahaczać o poważniejsze i ambitniejsze tematy, a efekt tego jest różny. W takich sytuacjach klimat i scenopisarstwo przypominają te wszystkie przypadki złośliwie wyśmiewanej twórczości ze stajni współczesnego Netflixa.
Fabuła rozpoczyna się spokojnie i przewidywalnie opiera na ekspozycji sielanki świeżej linii czasowej Liu Kanga, której stabilność wisi na włosku z uwagi na machinacje tajemniczej postaci. Nieznany złoczyńca, świadom manipulacji świeżo upieczonego Boga Ognia, dokonuje pewnych działań, aby zakłócić panujący pokój i skonfliktować ze sobą suwerenny wymiar Ziemi z Pozaświatem rządzonym przez cesarzową Sindel. Akcja szybko zmierza do środkowego aktu będącego jednocześnie najlepszym elementem trybu fabularnego. Tym razem tytułowy turniej nie odgrywa znaczącej roli, zamiast tego scenariusz przez większość czasu skupia się na próbie powstrzymania coup d’état, który ma nieodwracalnie zmienić pokojową politykę Pozaświatu. Niestety, pod koniec wszystko się psuje z uwagi na widoczny pośpiech w zamknięciu historii i sięgnięcie po irytująco nieznośne (niepotrzebne) motywy multiwersum (no nienawidzę takich zabiegów!).
To, co jednak najbardziej doceniam, to ogólna prezencja. Przepięknie szczegółowa oprawa audiowizualna cieszy oczy żywymi kolorami oraz naturalnym oświetleniem, a świetna choreografia starć w trakcie przerywników sprawia, że trudno oderwać wzrok od oglądanych na ekranie scen. Mamy też tutaj doskonale dynamiczne ujęcia kamery i szersze zaprezentowanie świata przedstawionego w postaci pięknych ujęć zwiedzanych przez bohaterów krain. Dołożono do tego imponującą mimikę twarzy i kreacje postaci, którym nie sposób zarzucić braku chemii w trakcie licznych interakcji.
Mortal Kombat 1, Warner Bros. Games, 2023
Polubiłem irytującego Cage’a, któremu zdarzyło się kilkakrotnie rzucić zabawnym sucharem i cieszy mnie, że nasz gwiazdor nie lata tym razem za Sonyą, zamiast tego tworząc fajny duet z Kenshim. Reinterpretacje Baraki i Reptile’a otrzymały dramatyczne wątki pozwalające pokazać ich z nieco bardziej ludzkiej perspektywy, dzięki czemu również wypadają interesująco. Natomiast oślizgły niczym żmija i wiecznie arogancko uśmiechnięty Shang Tsung sprawdza się świetnie jako przebiegły antagonista.
Nawet jeśli sama historia nie jest najwyższych lotów, to podano ją po mistrzowsku (choć bezpiecznie i bez większych niespodzianek), serwując graczom przyjemny w śledzeniu seans trwający około 6 godzin. W moich oczach to chyba najlepszy tryb fabularny w tej serii, a już na pewno ciekawszy od tych z dwóch poprzednich odsłon. Bez dwóch zdań pod względem czysto filmowej konwencji ten wykonano najbardziej profesjonalnie. Kapitalna robota, w przypadku której warto przymknąć oko na kilka słabszych momentów.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS