Shattered Space to nic nieznaczący krok dla ludzkości, ale za to taki sobie krok dla fanów Starfielda. Bethesda próbowała dać nam zupełnie nową historię osadzoną w zakątku świata dotąd nieznanym, przy okazji naprawiając część błędów, które popełnili. Niestety dla wielu, szczególnie osób, których wcześniej ta produkcja nie przekonała, to wciąż będzie to samo doświadczenie na tym samym problematycznym silniku. Ale wielu fanów, których zaciekawił świat Starfielda, może znaleźć tu coś dla siebie.
Shattered Space jest bardzo nierówne i… krótkie. Początek mnie wynudził, tylko po to, żeby fabuła wciągnęła mnie na kilka godzin, ostatecznie kończąc się w sposób ciekawy, choć nagły i chaotyczny. W końcu też gramy na jednej dużej mapie co oznacza znacznie mniej ekranów ładowania. Niestety pozostałe poprzednie problemy Starfielda wciąż w dużej mierze nie zostały tutaj rozwiązane. Czy warto dać za nową opowieść do tej gry 130 zł [polska cena DLC została obniżona z początkowych 145 zł – dop.red.]? Zdecydowanie nie, co nie oznacza że to całkowicie źle zrobiona historia. Czas, żebym opowiedział wam, jak duży wewnętrzny konflikt miałem, grając w Rozbitą Przestrzeń.
Starfield: Shattered Space, Bethesda Softworks, 2024.
Wszyscy muszą służyć Wielkiemu Wunszowi
DLC uruchamia się prosto: gdy udajemy się do dowolnego, wybranego przez nas układu, nagle przechwytujemy transmisję wzywająca o pomoc. Gra uprzejmie informuje nas, że wypadałoby być co najmniej na poziomie 35 oraz że naszym kolejnym celem jest Procjon A, a konkretniej stacja kosmiczna Wyrocznia. Poza tym faktem początek jest bardzo „starfieldowy”. Wchodząc na pokład stacji, zaczynamy odczuwać lekki niepokój – DLC całkiem nieźle w wielu miejscach buduje napięcie muzyką oraz efektami dźwiękowymi. Dodatek był w końcu reklamowany jako horror, ale jako osoba nieprzepadająca za horrorami jakoś szczególnie tego nie odczułem. Poza tajemniczym „wirem” (tak nazywa się ta niebieska obca breja widoczna na screenshotach) oraz dryfującymi przezroczystymi ludźmi (upiory wiru), przypominającymi Doktora Manhattana z Watchmenów, jest to w większości po prostu kolejna stacja kosmiczna ze Starfielda. I już tutaj zacząłem mieć wątpliwości, a w mojej głowie zaśpiewała Agnieszka Chylińska – „czy warto było kupować tak, za pełną cenę?”.
Po przejściu stacji Wyrocznia przenosimy się na planetę Va’ruun’kai. Została ona dodana wraz z DLC, a jej głównymi mieszkańcami są, jak nazwa wskazuje, członkowie rodu Va’ruun. To tajemnicze, trzecie największe w uniwersum Starfielda państwo kultystów skupiających się wokół wiary w Wielkiego Węża. W rozszerzeniu dowiemy się o nich dużo więcej, ale w telegraficznym skrócie: ród Va’ruun zaczął głosić wiarę w stworzyciela Drogi Mlecznej, potężnego węża, który niedługo ma powrócić by odzyskać to co stworzył. Wszyscy przy okazji zginą, no chyba, że byli wystarczająco wierni. Stojący na czele kultu Jinan Va’ruun wypowiedział wojnę Zjednoczonym Koloniom oraz Kolektywowi Wolnych Gwiazd, zwaną Krucjatą Węża, w wyniku której sam zginął – choć oczywiście dziś są tacy, którzy chcieliby tę krucjatę wskrzesić.
Starfield: Shattered Space, Bethesda Softworks, 2024.
Już po wylądowaniu doświadczamy najmocniejszej strony tego dodatku, która jednak nie powinna decydować o tym, czy warto go kupić: planeta Va’ruun’kai wygląda naprawdę widowiskowo. Przez spowijającą wszystko czerwoną mgłę cały czas wydaje się trwać poranek bądź wieczór. W połączeniu z niebieskimi polami wiru robi to spore wrażenie. Miasto Dazra faktycznie wyróżnia się ręcznie robionymi assetami, których próżno szukać w innych miejscach w kosmosie. Styl architektoniczny różni się w zależności od dzielnicy w której przebywamy, szczególnie we wnętrzach, które zachwycają neonami czy ciekawymi dekoracjami. Ród Va’ruun lubuje się też w estetycznych czerniach i kanciastych kształtach w ubiorze, tatuażach czy nawet broniach, co moim zdaniem wygląda bardzo efektownie. Niemniej Dazra nie jest duża – większa od Akili, ale mniejsza od Nowej Atlantydy. Dużo rozleglejszy za to jest obszar dookoła miasta; niestety został on stworzony do poruszania się pojazdem, którego tu nie da się przyzwać. Musimy więc biegać do niego po mapie.
Spokojnie, zaraz się rozkręci
To na planecie Va’ruun’kai dzieje się cała nasza przygoda zawarta w Shattered Space, która ma jednocześnie momenty świetne, jak i absolutnie beznadziejne. Muszę tu bowiem wspomnieć, że zgodnie z tym, co słyszymy w Starfieldzie, ród Va’ruun nie ujawnia lokacji swojej planety nawet swoim najbardziej zaufanym zewnętrznym agentom, z naprawdę drobnymi wyjątkami. Tu zaś na początku wita nas wysoko postawiony członek frakcji: Malibor Dul’kehf, bliski doradca Anasko Va’ruuna – obecnego przywódcy frakcji, a wnuka Jinana. (Zapamiętałem Malibora z charakterystycznej twarzy, ale też z tego, jak dziecinnie został napisany.) Wystarcza mu jedno objawienie oraz pytanie, by ten zaprosił nas do dołączenia do Va’ruun. To nic, że od dekad nie przyjmują nikogo z zewnątrz, wystarczy opinia tego jednego członka rady i można złamać absolutnie wszystkie reguły. Przypominają mi się złote czasy Skyrima, w którym można było zostać Arcymagiem Akademii Magów znając trzy czary na krzyż. W Starfieldzie tę całkowicie obcą osobę tajemniczy kultyści wysyłają na misję ratowania swojego narodu. I te polecenia nie idą od byle kogo – proszą o to najwyżej postawieni przedstawiciele rządu (ministrowie), w tym przedstawiciele trzech największych rodów – Dul’kehf, Veth’aal oraz Ka’dic.
Będziemy musieli rozwiązywać dla nich naprawdę delikatne problemy, od politycznych po rodzinne. Gdy z nimi się uporamy, będziemy mogli przekonać ich do wspólnej pracy na rzecz naprawienia obecnego stanu rzeczy. A głównym celem jest „uleczenie” Anasko Va’ruuna, który również stał się „wirową” wersją siebie. Do tego w wyniku niebezpiecznego eksperymentu wokół największego budynku w stolicy doszło do eksplozji, która pochłonęła połowę miasta (ahh, wspomnienia z Zimowej Twierdzy znowu wracają). Pojawiły się też pola wiru, a ludzie będący w zasięgu wybuchu zamienili się w upiory wiru, chodzą więc teraz po okolicy i atakują nawet swoich bliskich. Misje są dość ciekawe i gameplayowo w większości mi się podobały, ale ciągle nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że dopiero dołączyłem do rodu, a oni już traktują mnie jak w pełni zaufaną osobę. Ale też nie będę ukrywał, że Bethesda trochę mnie do tego przyzwyczaiła. W każdym razie wątek główny zawiera wiele rozmów i dywagacji na temat polityki czy religii. Jest tu dużo mroku i napięcia; pod tym względem faktycznie dodatek różni się od reszty Starfielda.
Starfield: Shattered Space, Bethesda Softworks, 2024.
Pewnie też zadacie pytanie: czy Shattered Space dodaje jakichś nowych towarzyszy? Odpowiem krótko: tak, jest ich dwójka, ale są bardzo generyczni jeśli chodzi o to, co robią poza swoimi startowymi misjami. Na plus jest to, że możemy wcielić się w prawdziwego zelotę i każdemu narzucać wolę Wielkiego Węża. Oczywiście nikt nas do tego nie zmusza, ale cieszy, że jest taka opcja. Możemy też zadawać naprawdę sporo pytań NPC-om, których twarze tym razem zazwyczaj nie są już tak powtarzalne, a niektóre naprawdę zapadają w pamięć (choć przesadzona, teatralna mimika, szczególnie ruch brwi, wciąż tutaj jest). Niemniej osoby, które nie są zbyt zainteresowane lore, zapewne odbiją się od mnogości skomplikowanych imion i nazwisk.
Zapewne zadajecie sobie teraz pytanie: czy musicie dołączać do rodu Va’ruun? Tak, musicie. W tym DLC ogółem do podjęcia są może trzy ważne decyzje, z czego tylko jedna z nich jest niejednoznaczna – cała reszta jest albo dobra albo zła. Dodatek zapewnia bardzo dużo wiedzy na temat rodu Va’ruun oraz lore tego świata. Niestety stawia wiele pytań, które pozostawia bez odpowiedzi (nie będę wchodził w szczegóły, bo byłyby to duże spoilery). Naprawdę szkoda, że po raz kolejny Todd gra kartą „musi być tajemnica, bo inaczej świat nie będzie ciekawy”. Niektóre kwestie naprawdę powinny być jaśniejsze. Wygląda to jak szykowanie pola pod Starfielda 2 – do tego czasu wszyscy zapomnimy o co chodziło.
Starfield: Shattered Space, Bethesda Softworks, 2024.
Planeta Va’ruun’kai oferuje dużo aktywności pobocznych, w tym kolejne side questy. Jeśli jednak spędziliście w Starfieldzie kilkadziesiąt godzin, to będą one dla was dość typowe. Ot, jakaś dysputa rodzinna, tu ktoś potrzebuje, żebyście dostarczyli jakieś paczki. Na pewno dużą wadą rozszerzenia jest jego długość – za 130 zł oczekiwałbym dużo więcej niż kilku godzin rozrywki, z czego pierwsze dwie mnie wynudziły. Szczególnie że DLC nie oferuje niemal nic nowego poza poza planetą Va’ruun’kai.
Nie liczę tu tego, co może wydarzyć się na końcu dodatku – bez spoilerów powiem, że podjęte wtedy decyzje mają duży wpływ na całe uniwersum Starfielda, ale jednak efektów w większości nie zobaczymy na własne oczy. Rozszerzenie kończy się w sposób zjawiskowy i dynamiczny, dużo lepiej niż sam Starfield, co zdecydowanie jest na plus. Jednak skutki innych naszych decyzji nie mają tak dużego wpływu na świat jak na przykład w Dawnguardzie czy Dragonbornie do Skyrima (nie mówiąc nawet o produkcjach innych firm), a przecież minęło już tyle lat od ich premiery.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS