A A+ A++
Recenzja gry 22 stycznia 2020, 15:02

autor: Czarny Wilk

Bez umiaru pożre gry oraz filmy, nie pogardzi też soczystym komiksem albo dobrze upieczonym serialem.

Dragon Ball Z: Kakarot to gra dla fanów wciąż przepełnionych sentymentem do Son Goku. I tylko dla nich. Cała reszta może sobie odpuścić.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji XONE

Kakarot to:

  1. streszczenie fabuły całego Dragon Balla Z – od przybycia Raditza na Ziemię do końca sagi Buu;
  2. możliwość wcielenia się w Son Goku, Son Gohana, Piccolo oraz kilku innych ikonicznych bohaterów i eksploracja świata wyjętego wprost z kultowego anime;
  3. bardziej gra akcji niż RPG;
  4. produkcja z systemem walki dość podobnym do tego z serii Naruto: Ultimate Ninja Storm, choć dopasowanym do realiów Dragon Balla;
  5. tytuł stworzony z miłości do uniwersum Son Goku i spółki – im bardziej uwielbiacie przygody Saiyan, tym łatwiej wybaczycie mu liczne błędy i lepiej będziecie się bawić.

Jeśli ten screen wywołuje w Tobie burzę nostalgicznych emocji, to Kakarot będzie grą, która Ci się spodoba.

PLUSY:

  1. niezły system walki;
  2. doskonałe wykorzystanie licencji – gra jest przesycona klimatem DB, oferuje tony nawiązań i smaczków, ma oryginalny dubbing, a pewne sceny odtwarza niemal idealnie;
  3. latanie bywa nawet przyjemne, a opcja taranowania wrogów sprawia autentyczną satysfakcję;
  4. fabuła naprawdę obejmuje wszystkie ikoniczne wydarzenia z całego Dragon Balla Z;
  5. mimo licznych błędów i problemów gra się w to całkiem przyjemnie.

MINUSY:

  1. beznadziejny początek, który może zniechęcić do dalszej zabawy;
  2. przestarzała oprawa wizualna, szczególnie brzydka w trybie eksploracji;
  3. słabiutkie zadania poboczne, niczym z generatora;
  4. pusty otwarty świat;
  5. bardzo dużo błędów i problemów technicznych;
  6. nieprzemyślany system rozwoju postaci;
  7. dramatycznie słaba polska wersja językowa.

Nie wierzyłem, że to się uda, i miałem po temu aż trzy powody. Po pierwsze, Dragon Ball Z to bardzo słaby materiał na typową fabularną grę akcji. „Zetka” stała niemal wyłącznie ciągnącymi się w nieskończoność walkami, a to trochę za mało, by stworzyć grę opartą też na eksploracji świata. Klasyczny Dragon Ball byłby tu znacznie lepszym wyborem. Ale klasyczne przygody małego Goku nie są tak popularne jak historie Wojowników Z, więc kto by tam chciał od nich zaczynać, nawet jeśli miałoby to przełożyć się na sensowniejszą grę…

Po drugie, jak już Kakarot koniecznie musi być RPG opartym na DBZ, to – na Beerusa! – niech nie wciskają wszystkiego do jednej gry! Upchnięcie prawie 300 odcinków anime w 40-godzinnej produkcji i dołożenie do tego jeszcze gameplayu mogło skończyć się tylko jednym – wielką wycinką i skracaniem wątków, po którym z epickiej opowieści wyjść miało prawo jedynie miałkie streszczenie. I wreszcie po trzecie – po tym, jaką kaszaną okazał się zeszłoroczny Jump Force, mój kredyt zaufania do wydawanych przez Bandai Namco gradaptacji anime drastycznie zmalał.

Na szczęście mogę donieść, że się po części myliłem. Dragon Ball Z: Kakarot może nie jest grą szczególnie dobrą, ale nie jest też tytułem okrutnie słabym. To oparty na bardzo przestarzałych rozwiązaniach i pod wieloma względami ewidentnie niedorobiony przeciętniak, w którego da się jednak grać bez bólu. A jeśli przypadkiem jesteście fanami najpopularniejszego anime w Polsce, które kilkanaście lat temu wychowało całe pokolenie młodzieży, zdołacie się przy nim całkiem nieźle bawić. Zanim jednak do tego dojdzie, czeka Was absolutna katastrofa.

Recenzja nowego Dragon Balla – jak przez pięć dni męczyłem swojego Kakarota - ilustracja #2

Marny byłby z tego Dragon Ball, gdybyśmy nie mogli siłować się pociskami. Niestety, trafić jedną Kamehamehą w drogą jest trudno i w efekcie rzadko dochodzi do takich sytuacji.

Hitchcock, gdzie to trzęsienie ziemi?

Początek gry jest tragiczny. Serio, nie pamiętam innej pozycji, która tak skutecznie zniechęciłaby mnie do siebie na samym starcie. Po rozpoczęciu Kakarota i stoczeniu bardzo krótkiej walki tutorialowej z Piccolo (to jeszcze nie jest takie słabe) trafiamy jako Goku do lasu w górach, gdzie spędzamy czas z kilkuletnim Gohanem. I się zaczyna. Otoczenie jest brzydkie. Zewsząd blokują nas niewidzialne ściany. Gohan co chwilę ryczy, płaczliwie powtarzając w kółko te same kwestie dialogowe. Tak nie wygląda dobra zabawa.

A my? My mamy do wykonania dokładnie takie zadania, jakich oczekujecie po Dragon Ballu Z... Zbieranie jabłek z drzew. Eskortowanie Gohana do łowiska – przy czym młody wlecze się bardziej niż żółw Boskiego Miszcza i jeśli odejdziemy od niego na więcej niż kilka metrów, staje w miejscu i znowu zaczyna beczeć. Zdarza mu się też gdzieś zaklinować, bo zaprojektowana głównie z myślą o lataniu sztuczna inteligencja ewidentnie nie radzi sobie z czymś takim jak chodzenie. Jest też łowienie rybek. A w końcu i latanie chmurką Kinto – ale spokojnie, tutaj też wszechobecne niewidzialne ściany szybko zadbają o to, żeby nie przyszła Wam do głowy jakaś, tfu, tfu, eksploracja.

Recenzja nowego Dragon Balla – jak przez pięć dni męczyłem swojego Kakarota - ilustracja #3

Dokładnie takich wyzwań oczekujemy po grze o Dragon Ballu!

Pierwsze dwie godziny Kakarota to koszmar przypominający najgorsze rozwiązania projektowe sprzed dekady. Albo nawet z dawniejszych czasów, bo już na PlayStation 2 większość twórców wiedziała, by w taki sposób nie konstruować swoich produkcji. Warto się jednak przemęczyć, bo gdy przebrniemy już przez owe bzdurne ganianie za jabłkami i niańczenie Gohana, gra zaczyna otwierać przed nami swój wirtualny świat oraz przechodzić do wydarzeń zapamiętanych z anime. I wtedy robi się ciekawiej.

Recenzja nowego Dragon Balla – jak przez pięć dni męczyłem swojego Kakarota - ilustracja #4

DRUGA OPINIA O GRZE

Dragon Ball był częścią mojego dzieciństwa – jako młody chłopak wręcz ubóstwiałem tę serię. Sentyment został mi do teraz i gorąco liczyłem na Dragon Balla Z: Kakarota. Miało być spektakularnie – odtworzenie wszystkich wydarzeń z DBZ, świetne walki i masa aktywności pobocznych. Prawdziwe, krwiste RPG o sporej głębi – niestety, tak kolorowo nie jest, gdyż twórcy zaserwowali „tylko” solidnego średniaka.

Wspaniale odtworzono wydarzenia z anime – to fakt i wielka gratka dla fanów serii. Niestety, sama rozgrywka dość szybko staje się powtarzalna i po kilku pierwszych godzinach może pojawić się znużenie. Mimo przejmowania kontroli nad różnymi bohaterami ciągle wykonujemy te same ataki i walczymy w identyczny sposób. System rozwoju postaci nie oferuje większej satysfakcji i jest zbytnio przekombinowany. Wszelkie aktywności poboczne zaś okazują się nudne i zalatują archaicznością – cała idea półotwartego świata wydała mi się zbyteczna. Denerwowało mnie ciągłe skakanie między obszarami, ekrany wczytywania i kilka rodzajów pomniejszych wrogów na krzyż.

Mimo tych bolączek wciąż miałem motywację, by grać dalej i brnąć przez kolejne sagi. Wspaniale było usłyszeć kultowy soundtrack, obejrzeć sceny żywcem wyjęte z anime i posłuchać oryginalnych głosów bohaterów. Duch Dragon Balla obecny jest w wielu momentach i spore wrażenie robi fakt, że samo przejście głównej kampanii zajmuje ok. 30 godzin. Praktycznie nic z materiału źródłowego nie zostało pominięte, a twórcy postarali się nawet dopowiedzieć niektóre urwane wątki. Szkoda, że nie zadbali przy tym o większe urozmaicenie zabawy i znacznie ciekawsze misje poboczne. Jako duży fan serii oceniam grę na 7 – patrząc na popularność tytułu, można jednak podejrzewać, że zobaczymy kontynuację i adaptację DB: Super. Obyśmy wtedy otrzymali ciekawszy i bardziej rozbudowany tytuł!

Grzegorz „Alban3k” Misztal

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMR: Przy MR powstanie zespół ds. zagospodarowania przestrzennego (komunikat)
Następny artykułPierwszy turecki tramwaj już na szynach. Wiemy, kiedy dotrze do Olsztyna [VIDEO]