Michalina Bednarek: Co mówią ludzie o tym, że ratownicy protestują?
Tomasz Zaborowski, ratownik medyczny: Jest cały wysyp komentarzy opartych o “wiarygodne” fakty, czyli zasłyszane od znajomego, który przecież zna znajomego, który zna ratownika medycznego, a ten ratownik oczywiście ma samochód za pół miliona złotych, 20 tys. zł miesięcznie wypłaty, a domów to już nie mamy nawet gdzie stawiać.
To bardziej irytujące czy przykre?
– Ani to, ani to. Zdecydowana większość komentarzy wynika z niewiedzy i dezinformacji. Pojawiło się wiele fake newsów, fałszywych filmów, artykułów. Jesteśmy wręcz obwiniani o wywołanie pandemii, mordowanie ludzi. Od czasu pandemii mierzymy się z jeszcze większą krytyką i ciągle słyszymy: o co chodzi temu “innemu zawodowi medycznemu”? Tak strona rządowa klasyfikuje naszą grupę zawodową.
Określenie “inny zawód medyczny” jest dla ratowników uwłaczające?
– Ratownicy medyczni walczą o jasną i klarowną stabilizację i ulokowanie naszego zawodu w ramach prawnych. Nie mamy własnego samorządu i przedstawicielstwa. Tak jesteśmy również skategoryzowani w siatce płac. Zasługujemy na nazywanie nas „po imieniu”.
Dlaczego ratownicy zdecydowali się wyjść teraz na ulicę?
– Postulaty ratowników medycznych dzisiaj nie różnią się zasadniczo od tych, które padały na ulicach polskich miast dokładnie cztery lata temu. W 2017 roku również protestowaliśmy. Przez te cztery lata w zasadzie nic w systemie ochrony zdrowia się nie zmieniło, wbrew licznym zapewnieniom. Co więcej, doszły trzy fale pandemii.
Jak bardzo waszą pracę zmieniła pandemia koronawirusa?
– Z pewnością odnotowaliśmy wzrost dobowej liczby wyjazdów. Sporym wysiłkiem jest noszenie kombinezonów ochronnych. W czasie upałów niejednokrotnie ktoś z personelu mdlał. Jest bardzo ciężko, a nadchodzi kolejna fala zakażeń, więc łatwiej nie będzie.
O co walczą dziś ratownicy medyczni? O podwyżki? O status? Godne traktowanie?
– W zasadzie o to wszystko. Godne zarobki umożliwiłyby pracę w jednym miejscu bez konieczności zapełniania kolejnych etatów czy dodatkowych obowiązków. Jako nieliczni w pandemii pozostaliśmy na stanowiskach, udowodniliśmy, że nie odwróciliśmy się od pacjentów w tym ciężkim dla obydwu stron czasie.
Ratownicy są najczęściej zatrudnieni na tzw. kontraktach. To znaczy, że ratownik jest jednoosobową działalnością gospodarczą, świadczącą usługi medyczne. W konsekwencji brakuje nam ochrony przewidzianej Kodeksem pracy. Możliwy wymiar pracy to od 12 do 720 godzin w miesiącu. Nie mamy możliwości zaplanowania urlopu, brakuje nam L4. Zarabiamy tylko za przepracowane dyżury. Złamana nogą? Nie pracujesz, nie zarabiasz.
A jaka jest wysokość stawek dla ratownika medycznego?
– Są miejsca, gdzie ratownik medyczny zarabia 15 zł brutto za godzinę, a są miejsca, gdzie 45 zł. Biorąc pod uwagę wymiar godzin etatowego pracownika, daje to kwotę niespełna 3 tys. zł netto. Tyle wynosi minimalna krajowa. Takie bądź większe pieniądze można zarobić na kasie w dyskoncie. Nasza praca jest źle wyceniona, szczególnie że musimy mieć wyższe wykształcenie i ciągle robić kolejne kursy.
Dlaczego?
– Musimy „zbierać” punkty edukacyjne poprzez udziały w kursach, szkoleniach, seminariach. Takich punktów trzeba uzbierać 200. Koszt jednego punktu to średnio 30 zł. Zatem w ciągu pięciu lat to koszt około 6 tys. zł. Niewielu też wie, że pracując na tzw. kontrakcie, trzeba samemu sobie zapewnić ubranie do pracy. To koszt kolejnych nawet 2 tys. zł.
Czy ratowników zabraknie w czasie kolejnej fali pandemii?
– Na protesty w trakcie pandemii zwyczajnie nie było czasu. Trzeba było skupić się na pracy. Nie zostawiliśmy pacjentów w myśl zasady “radźcie sobie sami”. Nie chcieliśmy też szantażować rządzących, wykorzystując sytuację i to, jacy byliśmy wtedy „ważni”. Nie jest naszym celem negocjować warunki, stawiając na szali życie i zdrowie pacjentów.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS