A A+ A++

Paula Piastowska: Nasi czytelnicy z pewnością są ciekawi, jak wygląda od początku do końca akcja ratownicza.

Piotr Morawiec: Dyspozytor górniczego pogotowia ratowniczego dostaje informację o wypadku i potrzebie wsparcia, od dyspozytora jednej z kopalń KGHM Polska Miedź S.A. Pogotowie wyjeżdża z Sobina wozem bojowym w ciągu minuty, przyjeżdża na miejsce, zjeżdża na dół i prowadzi działania ratownicze wykonując polecenia kierownika akcji ratowniczej. W tym czasie do pogotowia ratowniczego  w Sobinie mobilizowane są trzy zastępy, aby zastąpić pogotowie, które wyjechało do akcji. Wóz bojowy po powrocie zostaje ponownie „uzbrojony” w sprzęt i w pół godziny mamy odtworzone górnicze pogotowie na wypadek, gdyby zaistniała akcja na innej kopalni. Mieliśmy już takie przypadki, że akcje nałożyły się na siebie. Jesteśmy na to przygotowani zarówno pod kątem zasobów ludzkich, mamy około 450 ratowników w całym KGHM, jak i sprzętu.

P.P.: Czy jakaś akcja ratownicza szczególnie utkwiła panu w pamięci?

P.M.: Na pewno pamiętamy te, w których nie udało się uratować poszkodowanego. One zawsze zostają w pamięci, bo to pewnego rodzaju trauma. W czasie akcji o tym nie myślimy, ale później dociera do człowieka, że ludzie idą pracować i niestety giną. Ja od razu mam przed oczami rodzinę, dzieci, bliskich takiego człowieka. To są ogromne dramaty. Natomiast, jeśli chodzi o akcje najtrudniejsze, to te, które trwają najdłużej i są prowadzone w najtrudniejszych warunkach mikroklimatu, mam tu na myśli temperaturę oraz wilgotność.

P.P.: A ile trwają te, które można określić jako najdłuższe?

P.M.: Są to te, które trwają 24 godziny, a niekiedy dłużej. Na przykład zeszłoroczna akcja po wstrząsie górotworu, kiedy to poszukiwaliśmy operatora wozu odstawczego. Na całe szczęście skończyła się dobrze, bo pracownik przeżył.

P.P.: Co zdecydowało o tym, że został pan ratownikiem górniczym?

P.M.: Ratownikiem górniczym zostałem poniekąd przez tradycje rodzinne, ponieważ mój ojciec też nim był. Nie mówię jednak, że nie zostałbym ratownikiem gdyby nie aspekt rodzinny  ale w moim przypadku to było takie oczywiste. Z opowiadań ojca bardzo dużo wiedziałem o ratownictwie, jak wyglądają działania ratownicze, dyżury w pogotowiu ratowniczym w Sobinie gdzie często ojca odwiedzałem kiedy pełnił tygodniowy dyżur. Wiedziałem że ratownicy to Elita do której chciałem należeć!

P.P.: Ponad dwadzieścia lat pracy w ratownictwie robi wrażenie. Ciekawi mnie, po ilu latach pracy w kopalni został pan ratownikiem?

P.M.: W 1991 roku przyjąłem się do kopalni, w 1998 zostałem ratownikiem, czyli po siedmiu latach. Myślę, że jest to takie minimum, żeby być dobrze przygotowanym mentalnie do służby ratowniczej. To jednak jest praca, gdzie świadomość niebezpieczeństwa i doświadczenie zawodowe trzeba mieć na naprawdę wysokim poziomie. Chęć niesienia pomocy i bycie dobrym ratownikiem medycznym to jedno ale doświadczenie zdobyte w pracy w kopalni jestbardzo ważne.

P.P.: Gdy pomyślę o ratowniku górniczym mam przed oczami silnego, odważnego mężczyznę. A co oprócz siły i odwagi powinno cechować ratownika? Silna psychika? 

P.M.: Ratownikiem powinien być człowiek odważny, ale do pewnego momentu, bo odwagą kierować musi zdrowym rozsądek. Ratownictwo kieruje się żelaznymi zasadami takimi jak, bezpieczeństwo własne oraz niepowiększanie strat. Tylko mocny psychicznie człowiek jest w stanie w sytuacji stresowej trzeźwo myśleć i realnie oszacować stopień zagrożenia. Tężyzna jest oczywiście atutem, ale nie zawsze najważniejszym… Akcje nie zawsze kończą się szczęśliwie i wtedy właśnie okazuje się, że ta psychika jest bardzo ważna. Dla osoby, która wcześniej nie zetknęła się z ciężko poszkodowanym lub śmiercią może być to szok.

P.P.: Ratownikami zostają tylko mężczyźni, którzy pracują „na dole” w kopalni, czy mogą być nimi również ci, którzy pracują w biurach?

P.M.: To może być osoba, która przepracowała minimum dwa lata w ruchu zakładu górniczego lub jednostce ratownictwa , ukończyła 23 rok życia oraz z wynikiem pozytywnym zdała egzamin kończący kurs dla kandydatów na ratowników górniczych.

P.P.: Czyli kobieta nie może zostać ratownikiem górniczym?

P.M.: Nigdzie nie jest zapisane, że nie może zostać. Mamy panie, które pracują na dole, sam znam kilka. Wydaje mi się jednak, że zaplecze mężczyzn jest wystarczające, żeby nie narażać kobiet na dodatkowy stres i wysiłek fizyczny. Ja wiem, że niejedna kobieta dałaby sobie lepiej radę, niż niejeden mężczyzna.

 P.P.: Mówił  pan o ważnej zasadzie w ratownictwie, a mianowicie „nie powiększamy strat”. Jak ratownicy podczas akcji powinni dbać o swoje bezpieczeństwo?

P.M.: To jest doktryna każdej służby ratowniczej – przede wszystkim bezpieczeństwo własne. Akcje górnicze są z założenia bardzo niebezpieczne, nie mamy często pewności, że osoby, które jedziemy ratować żyją. Wchodzimy w miejsca które są zazwyczaj zdegradowane np. po wstrząsie górotworu, narażeni jesteśmy na niebezpieczeństwo z każdej strony, więc jeżeli mamy iść w miejsce niebezpieczne, a musimy zaryzykować własne życie to musimy maksymalnie zadbać o własne bezpieczeństwo. Poza tym bardzo ważne jest to, że ratownik nigdy nie idzie sam. Przepis mówi, że zastęp jest niepodzielny, a zastęp ma pięć osób, czyli w każde miejsce, które jest niebezpieczne idzie minimum pięć osób. Dlatego w sytuacjach, gdy nie jesteśmy pewni, że nasza praca będzie wykonywana w bezpiecznych warunkach, najpierw zabezpieczmy miejsce pracy i wchodzimy dopiero wtedy, kiedy jest bezpiecznie.

P.P.: Pamiętam, jak pod koniec ubiegłego roku ratownicy przeprowadzili akcję usunięcia drzew z korony zamku w Jędrzychowie. Czy często wykonujecie tego typu zadania?

Ratownicy górniczy zwykle kojarzeni są tylko z akcjami ratowniczymi. Prowadzą oni jednak również dużo akcji w ramach wolontariatu. Mamy stowarzyszanie „Maltański Legion”. Są to ratownicy po szkołach medycznych. Przeprowadzają oni m.in. szkolenia z udzielania pierwszej pomocy w szkołach i przedszkolach, aby uświadamiać ludziom jak bardzo jest to ważne. Ten wolontariat, który prowadzą jest bardzo rozbudowany, są to również różnego rodzaju festyny czy spotkania. Drugi aspekt to współpraca z miejscową społecznością. Jeżeli przychodzi do nas ktoś i prosi o pomoc, a my mamy umiejętności, sprzęt i moglibyśmy pomóc, to oczywiście w ramach ćwiczeń ratowniczych chętnie to robimy. Przykładem tego był właśnie ten pałac.

P.P.: Ratownicy biorą udział w różnych zawodach, mógłby pan opowiedzieć coś więcej na ten temat.

P.M.: Ratownictwo to swego rodzaju współzawodnictwo, ma w sobie coś z rycerstwa. Każdy mężczyzna chce być najlepszy, najsprawniejszy. Dlatego dajemy okazję do wykazania się i organizujemy raz w roku zawody wewnętrzne, w których uczestniczą ratownicy z ZG Polkowice-Sieroszowice, ZG Rudna, ZG Lubin i kopalni Nowy Ląd. Podczas zawodów aranżujemy symulacje różnego typu akcji ratowniczych, udzielania pierwszej pomocy, sprawdzamy wiedzę teoretyczną z ratownictwa. Co dwa lata uczestniczmy również w mistrzostwach świata zastępów ratowniczych. Odbywają się one w różnych krajach. Były już organizowane w USA, Kanadzie, Rosji, Chinach, na Ukrainie i również w Polsce. W tym roku organizowane są ponownie w USA. Dwukrotnie udało nam się wygrać te zawody, wiele razy byliśmy na podium. Uczestnictwo w takich imprezach i nasze wyniki podczas nich świadczą o wysokim poziomie wyszkolenia i umiejętności naszych ratowników. Oprócz tego medycy Maltańskiego Legionu wyjeżdżają każdego roku do Barczewa na mistrzostwa polski w ratownictwie w ramach kwalifikowanej pierwszej pomocy (KPP) na których odnieśli kilka znaczących sukcesów. Bierzemy również udział w zawodach zastępów służb wykonujących prace z użyciem sprzętu alpinistycznego w Karłowie. Pamiętam, jak uczyliśmy się od GOPR, TOPR i innych służb ratowniczych, które te zawody wygrywały. W końcu nam też udało się je wygrać w jednej z kategorii.

P.P.: Przygotowując się do rozmowy z panem dowiedziałam się, że szukacie nowych rozwiązań w ratownictwie. Testowaliście m.in. psy czy drony. Jak się sprawdziły?

P.M.: Jesteśmy na etapie testowania pracy  i psów i dronów. Pies ma fizjologię, która ogranicza jego komfort pracy w kopalni ze względu na temperaturę, inaczej oddaje ciepło. Lecz wydaje mi się że próby, które podjęliśmy idą w dobrym kierunku. Cały czas bazujemy na naszym doświadczeniu, na naszych narzędziach, ale gdyby okazało się, że pies jest ostatnią deską ratunku, to chcemy tę lekcję odrobić i wykorzystać psa wiedząc, że on sobie poradzi. Podobna sytuacja jest z dronami. Do akcji nie możemy puścić mniej niż pięć osób jak wspominałem. Jeżeli kierownik akcji ma zaryzykować życie pięciu ludzi w miejscu potencjalnie niebezpiecznym, a nie wie, czy jest tam osoba poszkodowana, to lepiej wpuścić tam dron. Czyli maszynę, która da nam odpowiedź. Oczywiście dron też ma swoje ograniczenia i wiemy, że wszędzie go nie użyjemy.

P.P.: Powiedział Pan, że cały czas bazujecie na waszym doświadczeniu i narzędziach. Co to są za narzędzia? Dużo sprzętu ma na wyposażeniu pogotowie?

P.M.: Mamy bardzo dużo sprzętu najwyższej klasy. Nasze doświadczenie, znajomość zagrożeń z jakimi się możemy spotkać determinuje nas do zakupu sprzętu, który nas nie zawiedzie w akcji, a przede wszystkim będzie przydatny. Jest to sprzęt specjalistyczny, który wymaga fachowej obsługi, której to uczymy naszych ratowników na ćwiczeniach i szkoleniach.

P.P.: Dziękuję za rozmowę,

P.M.: Dziękuję.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMarcowe dyżury w punkcie konsultacyjnym
Następny artykułSamochód dachował przy Quick Parku