“Mniej znaczy lepiej” – taka idea przyświeca polityce wydawniczej Mandioki. Chłopaki przyzwyczaili nas, że choć wypuszczają zaledwie kilka komiksów rocznie, to zwyczajnie warto na nie czekać. Tak było w przypadku “Żywej stali” duetu Mazzitelli-Alcatena czy “Koszmarów” Michela Penco – pięknie wydanych albumów autorstwa szalenie utalentowanych, acz zupełnie nieznanych u nas twórców.
W ten schemat nie do końca wpisuje się Manu Larcenet, który dał nam się poznać za sprawą ciepło przyjętej “Codziennej walki” (Wydawnictwo Komiksowe, 2017). Jeśli ją pamiętacie, czeka was niemały szok, bowiem autor dokonuje “Raportem Brodecka” spektakularnej wolty – zarówno na poziomie literackim, jak i formalnym.
Historia zaczyna się z wysokiego C. W naznaczonej przez wojnę prowincjonalnej mieścinie dochodzi do morderstwa. Ofiarą mieszkańców pada tajemniczy przyjezdny, dotąd podziwiany i podejmowany z najwyższymi honorami. Czym zawinił? Jakie wydarzenia poprzedziły tragedię? Najważniejsze fakty mają znaleźć się w raporcie, którego sporządzenie mordercy zlecają tytułowemu Brodeckowi, mieszkającemu na odludziu ocaleńcowi z obozu zagłady.
Na pierwszy rzut oka “Raport Brodecka” jawi się więc jako okołowojenna historia podszyta kryminałem. Jednak sprawa nie jest wcale taka prosta. Oczywiście, na podstawowym poziomie toczy się tu “śledztwo”, jednak autora interesuje przede wszystkim szerokie spektrum zagadnień związanych z ludzką naturą i jej mroczną stroną.
“Raport Brodecka” to dojmująco ponura rozprawa o istocie człowieczeństwa, sumieniu, ciężarze pamięci, stosunku do “innego”, a w końcu o koszmarze wojny, w którym mimo upływu czasu wciąż tkwią jej ofiary. Uniwersalną wymowę podkreśla usytuowanie akcji w bliżej nieokreślonym miejscu i czasie oraz wymyślony na potrzeby tekstu dialekt, jakim posługują się bohaterowie.
Narracyjnie i formalnie mamy tu do czynienia z absolutnym mistrzostwem świata. Larcenet oszczędnie dysponuje słowem, a jego sposób opowiadania obrazem momentami zrównuje się z tym, do czego przyzwyczaiło nas kino. Choć w toku lektury dość łatwo można się domyśleć, jakie sekrety skrywa hermetyczna społeczność, to w żadnym stopniu nie umniejsza to wydźwiękowi całości. “Raport Brodecka” od pierwszej do ostatniej strony czyta się z zapartym tchem, napięcie stale rośnie podsycane wciąż przez środki stylistyczne charakterystyczne dla literatury grozy.
Rysunki? Zapomnijcie o ciepłej humorystycznej kresce znanej z “Codziennej walki”. W “Raporcie” Larcenet prezentuje ultrarealistyczny styl, zachwycający pieczołowitością i kompozycją przestrzeni. Pewnie nie będę oryginalny, ale największe wrażenie robią na mnie zwłaszcza momenty, w których autor maluje dziką przyrodę – coś wspaniałego.
Nie czytałem powieści Philippe’a Claudela, której “Raport Brodecka” jest adaptacją, brak mi więc oczywistego punktu odniesienia. Jednak kiedy skończyłem komiks Larceneta poczułem się jak po lekturze Louisa-Ferdinanda Céline, literatury obozowej czy reportażu Pawła Piotra Reszki. To tego typu kaliber, rzecz z jednej strony pod każdym względem zachwycająca, z drugiej pozostawiająca czytelnika w emocjonalnej rozsypce i z poczuciem niewypowiedzianego smutku.
Warto też wspomnieć o polskiej edycji “Raportu”. Wydawnictwo zdecydowało się na wydanie dwóch tomów w jednym, 328-stronicowym, zorientowanym poziomo albumie. Atrakcją jest tu niewątpliwie kartonowa obwoluta, czy jak kto woli – slipcase. A sama jakość wydania? Tu bez niespodzianek. Oficyna przyzwyczaiła nas do wysokiej jakości druku, grubego offsetu i porządnego szycia – tak jest i w tym razem.
Mandioca w postach o “Raporcie Brodecka” używa hashtagu #komiksroku. Wprawdzie mamy dopiero marzec i pewnie jeszcze dużo dobrego przed nami, jednak jestem przekonany, że komiks Manu Larceneta na pewno znajdzie się w niejednej topce podsumowującej 2021 r. Rzecz bez dwóch zdań pod każdym względem wybitna.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS